Marcin Ziach: Ochłonął pan już po meczu ze Śląskiem? Znów wrócił omen z Gdańska.
Adam Nawałka: Nie można bujać w obłokach, szczególnie na boisku. Tam od początku do końca trzeba grać na najwyższych obrotach. Ostatnie niezłe wyniki sprawiły, że realia zostały nieco przyćmione. Szczególnie po tym, jak w meczu z Polonią poradziliśmy sobie w rezerwowym zestawieniu wydawało się, że ze Śląskiem z zawodnikami wracającymi po absencjach kartkowych, będzie dużo łatwiej. Śląsk jednak pokazał nam miejsce w szeregu i sprowadził na ziemię.
Po ostatnich dobrych wynikach pana zawodnicy bujali w obłokach?
- Może nie bujali w obłokach, ale już sama koncentracja na boisku pozostawiała wiele do życzenia. Musimy sobie zdawać sprawę, że każdy mecz jest inny. We wcześniejszych wszystko wyglądało nieźle, ale spotkanie ze Śląskiem było bardzo słabe pod kątem taktycznym. Szybko straciliśmy bramkę i chcieliśmy odrobić straty, ale wynik pokazuje, że była to woda na młyn dla Śląska, który nas po mistrzowsku wypunktował.
Takie porażki jak ta we Wrocławiu mocno odbijają się na psychice zespołu?
- Trzeba pamiętać, ze graliśmy z bardzo silnym zespołem, którego ja sam przed startem rozgrywek typowałem jako faworyta do walki o europejskie puchary. Początek rundy Śląsk miał słaby, my za to zdobywaliśmy punkty. Teraz rywal punktuje, a my punkty tracimy. Musimy skupić się na tym, żeby w trzech ostatnich meczach zapunktować, bo zmarnujemy wszystko, na co pracowaliśmy ciężko przez całą rundę.
We Wrocławiu straciliście punkty, ale także dwóch defensorów.
- Wielka szkoda, że zawodnicy ci wypadli z naszej koncepcji, ale nie ma co lamentować. Moją rolą jest to, by z tych zawodników wydobyć to, co jest w nich najlepsze. W miejsce Michała i Adama wskoczą do składu inni zawodnicy. Pokazaliśmy w tej rundzie, że należycie wykorzystujemy potencjał drużyny, o czym zresztą świadczy nasza pozycja w tabeli.
We Wrocławiu w wyjściowej jedenastce wybiegło ośmiu zawodników odpowiedzialnych za grę w destrukcji, m.in. na prawym skrzydle zagrał Adam Danch.
- Dla Adama nie była to nowa pozycja, bo w Górniku występował już na prawej pomocy. Ta roszada miała na celu zabezpieczenie naszej gry w destrukcji, bo wiedzieliśmy, że Śląsk gra bardzo dobrze skrzydłami i szybko operuje piłką. Po kontuzji Michała Bembena i bramce dla rywala wszystko legło w gruzach.
Nie żałuje pan z perspektywy czasu, że zmienił nieźle radzącą sobie parę stoperów Danch - Jop?
- Po meczu każdy jest najlepszym trenerem na świecie, a ja muszę wystawić jedenastkę przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Można by gdybać czy nie lepiej byłoby gdyby na boisko wybiegł duet Danch - Banaś. Teraz jednak to nic nie zmieni. Każda roszada jest nowym doświadczeniem dla zawodników. Zdobycz punktowa jest na tyle zadowalająca, że nie tracimy głowy, a bierzemy się do ciężkiej pracy. Jeszcze tych punktów potrzebujemy wiele.
W meczu z Koroną kibice zobaczą Górnika z Wrocławia czy tego, który pokonał w Zabrzu Lecha?
- Robimy wszystko, żeby drużyna była jak najlepiej przygotowana do tego meczu pod względem mentalnym i taktycznym, tak jak było to do tej pory. Ta drużyna i ci zawodnicy ciągle robią postępy. Przez ostatnie dni pracowaliśmy solidnie nad tym, żeby poprawić niedociągnięcia i mam nadzieję, że z Koroną będzie to wyglądało dużo lepiej niż we Wrocławiu.
Dwa mecze wyjazdowe na koniec rundy to dla pana powód do bólu głowy?
- Nie, nigdy nie podchodzę do tego w ten sposób. Nie ma ligi, w której moglibyśmy grać tylko u siebie i dlatego musimy być na to przygotowani. Czekają nas ciężkie mecze, ale nie składamy broni.