Sam zawodnik ma co wspominać. Za nim wiele spotkań, które na zawsze pozostaną w jego pamięci. - Niezapomniany mecz, to na pewno ten w Sienie z 2007 roku, kiedy wywalczyłem z Interem pierwsze scudetto na boisku. Najbardziej bolesny moment? Każdy wie jaki, starcie z 5 maja 2002 roku. Pozostało po nim przykre uczucie, że rok ciężkiej pracy zmarnowaliśmy w 1,5 godziny - wyjaśnia Argentyńczyk.
Zanetti jest symbolem Interu, od lat pełni funkcję kapitana tej drużyny. - Najtrudniej było we Florencji w 2006 roku 20 dni po śmierci Giacinto Facchettiego. Wypisałem sobie na opasce: "Jesteś wszystkim tym, czym powinien być człowiek. Brakuje nam ciebie. Żegnaj Giacinto" - mówi.
37-latek często myśli o swoich byłych przyjaciołach z boiska. Wiele sytuacji z nimi związanych na stałe utkwiło w jego pamięci. - Najbardziej szalony kolega z zespołu? Taribo West wygrywa bezapelacyjnie. Przytoczę tylko dwie sytuacje, chociaż równie dobrze mógłbym wspomnieć o 20 czy 30. Lippi na treningu mówi: "Taribo skróć podanie do napastnika". Powtarza to raz, drugi, trzeci, a on nic. W końcu szkoleniowiec przerywa trening i pyta: "Dlaczego mnie nie słuchasz?". Taribo na to: "Bo Bóg mi powiedział, żebym tego nie robił". Druga sytuacja? Pewnego wieczoru West zaprosił mnie i Zamorano na spotkanie religijne, które organizował w swoim domu. "Trochę się pomodlimy i zaczniemy jeść" - powiedział nam na wstępie. Spotkaliśmy się o 19. O 20 jeszcze się modlił, o 21 i 22 nadal. Skończyło się tak, że zaczęliśmy jeść o północy - wspomina.
Zanetti mimo swoich 37 lat nadal gra na wysokim poziomie. Kiedy zakończy karierę? - Nie wiem, ale mogę powiedzieć, że chciałbym, by mój ostatni mecz odbył się na San Siro. Jeżeli mają się zakończyć dwie dekady twojego życia, lepiej, żeby to się stało w twoim domu prawda? - pyta retorycznie Argentyńczyk.