W składzie wyjściowym Legii Warszawa w porównaniu do kompromitującej dla stołecznej drużyny porażki z Ruchem Chorzów nastąpiła prawdziwa rewolucja kadrowa. Maciej Skorża wystawił w Gdańsku aż sześciu zawodników, którzy nie grali od początku ze śląskim klubem. Patrząc na przebieg pierwszej połowy mogło się wydawać, zmiany te nie były chyba jednak do końca trafione. W pierwszych minutach co prawda legioniści starali się atakować, jednak w dużej mierze dzięki grze Luki Vućko, który w wielu sytuacjach "czyścił" wszystkie ataki Legii się to im nie udawało. Wpływ miał też brak konsekwencji w atakach zespołu gości nie pozwoliły na realne zagrożenie bramce Sebastiana Małkowskiego, który w pierwszej połowie ani razu nie musiał interweniować. - Gra układała się tak, jak chcieliśmy. Prowadziliśmy grę i staraliśmy się stwarzać sytuacje, które miały przynieść bramkę. Trzeba jednak szczerze powiedzieć, że Legia grała szczelnie na swojej połowie. Obie drużyny miały do siebie duży respekt - przyznał trener Lechii, Tomasz Kafarski.
Z biegiem czasu coraz częściej piłkę przetrzymywali zawodnicy znad morza, "kąsający" rywali ładnymi, kombinacyjnymi akcjami. Szczególnie aktywni w ataku byli Abdou Razack Traore - potrafiący urządzać sobie dryblingi nawet pomiędzy czterema zawodnikami rywali - oraz Marcin Pietrowski, który miał też szansę na strzelenie bramki, ale jego strzał w 40 minucie był minimalnie niecelny. Kolejnym sposobem na ataki na bramkę Wojciecha Skaby były akcje uskrzydlające i akcje Ivansa Lukjanovsa oraz Tomasza Dawidowskiego, starających się wychodzić na czyste pozycje. Legia nie dała jednak rozwinąć tych skrzydeł i nie pozwoliła na skuteczne strzały biało-zielonych. - Była to nasza taktyka, aby przetrzymać Lechię na własnej połowie i wyprowadzać groźne kontry. Lechia nas nie zepchnęła, tylko my wciągnęliśmy Lechię na jej własną połowę - przekonuje Jakub Rzeźniczak, którego drużyna też miała swoją szansę w pierwszej połowie, ale po strzale Miroslava Radovicia piłka przeleciała pomiędzy nogami Luki Vucko. Chorwat musnął futbolówkę, a ta powoli potoczyła się obok słupka Małkowskiego. - Cel był prosty - nie chcieliśmy stracić bramki. Graliśmy zachowawczo na własnej połowie. Liczyłem tylko na większą liczbę kontr, ale Lechia nam na to nie pozwoliła - powiedział Maciej Skorża, trener Legii.
Druga połowa rozpoczęła się trochę bardziej niemrawo niż pierwsza i kibice zgromadzeni na stadionie przy ulicy Traugutta oglądali przede wszystkim mecz walki oraz próby unicestwienia taktyki rywala. - Były to piłkarskie szachy. Żaden z zespołów nie chciał się odkryć, aby nie stracić bramki - powiedział Jakub Rzeźniczak. Te szachy jednak urazem przypłacił jeden z najbardziej ambitnie grających piłkarzy w meczu - Marko Bajić, który kilkakrotnie padał na murawę, aby w końcu zejść w 74 minucie. - Liczę, że nie jest to uraz, który będzie go eliminował z kolejnych gier. Marko Bajić jest postacią, która zachowuje odpowiednie proporcje pomiędzy formacją ofensywną, a defensywną - zauważył Tomasz Kafarski. Z biegiem czasu inicjatywę zaczęli przejmować piłkarze Legii, którzy wykorzystywali coraz poważniejsze błędy Deleu. Przy starciach z Brazylijczykiem szczególnie aktywny był Michał Kucharczyk, wyróżnił się też drugi z wprowadzonych z rezerwy piłkarzy - Takesure Chinyama. - Graliśmy brzydko, ale mądrze. Zmiany ożywiły mój zespół. Michał już w pierwszej akcji pokazał, że może być groźny - powiedział Maciej Skorża. To właśnie akcje Kucharczyka dały nadzieje na zwycięstwo Legii. W 77 minucie został powstrzymany przez Małkowskiego, sześć minut później Lechię uratował Luka Vucko, który wybił piłkę praktycznie z linii bramkowej.
W końcu jednak w 88. minucie piłkarz Legii po wygraniu piłki z Deleu wyszedł na sam na sam z Sebastianem Małkowskim i go pokonał. - Miałem 20 minut i mogłem pokazać wszystko, co potrafię. Wszedłem świeży i byłem szybszy na boisku. Udało się wyjść szybką kontrą, wykorzystałem podanie Takesura Chinyamy, odbiła mi się piłka od lewej nogi i wyszedłem na sam na sam, oddałem strzał i pokonałem bramkarza - zrelacjonował zadowolony Kucharczyk. - Wejście Kucharczyka ożywiło Legię. Po tym jak udało się zażegnać dwie sytuacje, z mojej perspektywy duży błąd popełnił Deleu, który nie upilnował rywala - powiedział smutny po meczu Małkowski. - Na usprawiedliwienie Deleu można przytoczyć fakt, że zmagał się przez prawie cały okres przygotowawczy ze ścięgnem Achillesa. Jego występ był najsłabszym w Lechii, ale za bramkę obwiniam dwóch środkowych obrońców, a nie Deleu. Gdyby to obronił, to uratowałby dupę mi jako trenerowi, ale tez obrońcom, których nie było w tym miejscu, w jakim powinni być w Lechii grającej i kierowanej przeze mnie - powiedział dosadnie Tomasz Kafarski.
Przed zespołami z Gdańska i Warszawy rewanż na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej. Obaj trenerzy mają świadomość, że wynik pierwszego meczu nic jeszcze nie znaczy. - Nie czujemy, że jesteśmy już w finale - przekonywał Maciej Skorża, którego rywal z ławki trenerskiej Lechii ciągle wierzy w awans. - Nie składamy broni i nie mówimy, że Legia awansowała do finału. Zrobimy wszystko, żeby w rewanżu wygrać, a każde zwycięstwo Lechii da nam awans do upragnionego finału. To dobry wynik dla Legii, ale jak Inter zdołał awansować w Monachium, to i Lechia da radę w Warszawie. Wszystko się może zdarzyć, bo już w trzeciej minucie możemy strzelić bramkę i może być status quo. Legia będzie miała respekt przed naszą drużyną, bo naszym atutem jest gra z kontry, a ona nie jest przygotowana do grania futbolu na nie - zakończył Tomasz Kafarski.
Lechia Gdańsk - Legia Warszawa 0:1 (0:0)
0:1 - Kucharczyk 88'
Składy:
Lechia Gdańsk: Małkowski - Bąk, Andriuskevicius, Vucko, Deleu, Pietrowski, Nowak, Bajić (74' Buval), Dawidowski (85' Poźniak), Traore, Lukjanovs.
Legia Warszawa: Skaba - Rzeźniczak, Choto, Astiz, Komorowski, Borysiuk, Rybus (71' Kucharczyk), Vrdoljak, Manu, Radović (89' Cabral), Hubnik (84' Chinyama).
Żółta kartka: Choto (Legia).
Sędzia: Michał Mularczyk (Skierniewice).
Widzów: 7.250.