Szymon Mierzyński: W tym roku Piast zdobył osiem punktów w dziewięciu meczach. Ostatnie zwycięstwo odnieśliście 5 marca. Gdzie tkwi przyczyna tak słabego startu rundy?
Marcin Brosz: Diagnoza jest bardzo prosta: żeby wygrywać, trzeba strzelać gole. My tego nie robimy. Gra obronna jest w miarę dobra, myślę, że nie gorsza niż jesienią. Z przodu natomiast nie funkcjonujemy najlepiej, a to jest przecież najważniejsze.
Patrząc na ostatni pojedynek z Wartą, waszym problemem była nie tylko skuteczność, lecz w ogóle kreowanie dobrych sytuacji...
- Zgadzam się. W poprzednich spotkaniach okazji bramkowych było nieco więcej, z kolei w Poznaniu można by je policzyć na palcach jednej ręki. Uważam jednak, że w dalszym ciągu jesteśmy dość klasowym zespołem i nawet gdy pojawia się choćby jedna szansa, to trzeba umieć ją wykorzystać.
Pod względem personalnym Piast to ścisła czołówka I ligi, tym bardziej dziwi wasza gra...
- Zdajemy sobie sprawę, że wysokie oczekiwania wobec nas są całkowicie uzasadnione. To co prezentujemy obecnie, na pewno nie jest adekwatne do naszego potencjału.
Tli się w panu jeszcze choć cień nadziei na awans?
- Nasz cel jest jasno określony, każdy wie o co gra. Dopóki będzie nawet mała szansa na ekstraklasę, to będziemy w nią wierzyć. Nie ukrywam jednak, że ostatni mecz w Poznaniu miał ogromne znaczenie. Liczyliśmy, że właśnie tam zaczniemy punktować.
Od kilku tygodni w kontekście Piasta mówi się o spotkaniach ostatniej szansy. Czy to nie paraliżuje drużyny?
- Nie szukałbym tego rodzaju wytłumaczeń. Każdy kto podpisywał kontrakt z tym klubem, doskonale wiedział jaki jest cel.
Jak na słabe wyniki reagują władze Piasta? Zrobiło się nerwowo, czy nadal możecie pracować w spokoju?
- To pytanie należałoby skierować do klubowych działaczy. Cały czas robimy wszystko, by ten zespół wreszcie zaskoczył. To jest bardzo ważna kwestia nie tylko ze względu na sytuację w tabeli, chcemy również ściągnąć na trybuny kibiców.
Załóżmy, że Piast nie awansuje. Czy latem należy przewietrzyć kadrę, czy też dalej pracować z tym samym materiałem ludzkim?
- Na razie w ogóle o tym nie myślę. Cały czas wierzymy, że jeszcze nie wszystko stracone. Każdy sportowiec powinien walczyć tak długo, jak ma choć cień szansy na sukces. Nie ma powodu, by teraz zastanawiać się nad tym, co będzie latem.
Jak pan oceni rundę wiosenną jako całość? Czy jakaś drużyna pana zaskoczyła?
- Chyba najbardziej moja, tylko niestety negatywnie. O innych ekipach nie chciałbym się wypowiadać. My na pewno nie tak wyobrażaliśmy sobie rundę wiosenną. Nic nie wskazywało na to, że będziemy mieć serię ośmiu meczów bez zwycięstwa. Klub jest przecież bardzo silny.
Jak się czujecie na obiekcie w Wodzisławiu Śląskim? Czy jest on dla was jakimkolwiek atutem?
- Na pewno ten fakt nie decyduje o naszych wynikach. Nie zamierzam szukać usprawiedliwień, tym bardziej, że od dawna doskonale wiedzieliśmy, jakie będą warunki pracy. W rundzie jesiennej nie przegraliśmy na tym stadionie ani jednego spotkania i szło nam bardzo dobrze. Czy w Wodzisławiu Śląskim czujemy atut własnego boiska? Być może nie do końca. Wystarczy przypomnieć sobie pożegnalny mecz w Gliwicach. Graliśmy wówczas z Wartą i przy licznej widowni zwyciężyliśmy aż 4:0.
Dużo się od tego czasu zmieniło, zarówno w Piaście, jak i w Warcie...
- Nie śledzę na bieżąco wydarzeń w poznańskim klubie, ale wypada się tylko cieszyć, że Warta tak się rozwija. Zimą ten klub był bliski upadku, tymczasem teraz radzi sobie bardzo dobrze. Na trybunach są tłumy kibiców, także rodziny z dziećmi. Mam nadzieję, że już niedługo na obiekcie w Gliwicach będzie podobnie. Nie będzie to tak duża arena jak w Poznaniu, ale na pewno równie ładna.
W obecnym sezonie Piast nie ma żadnych kłopotów finansowych, ale jego budżet w dużej części jest złożony z pieniędzy za transfer Kamila Glika. W następnym roku takiego zastrzyku gotówki już raczej nie będzie. Nie obawia się pan, że w nowych rozgrywkach o awans może być zdecydowanie trudniej?
- Powtórzę raz jeszcze: teraz skupiamy się na obecnym sezonie i jeszcze nie zrezygnowaliśmy z walki o ekstraklasę. Kolejne rozgrywki to dalekosiężne plany, o których na razie nie myślimy. Władze klubu na pewno się nad tym zastanawiają, ale sztab szkoleniowy i zawodnicy zajmują się przede wszystkim następnymi meczami.
Jak pan ocenia swoją pozycję na stanowisku trenera Piasta?
- To jest retoryczne pytanie... O trenerze zawsze mówią wyniki.
Na pewno jednak czuje pan, jaka jest atmosfera wokół pańskiej osoby. Do tej pory miał pan ten komfort, że zarówno w Podbeskidziu, jak i w Piaście włodarze byli cierpliwi...
- Jeśli chodzi o tą kwestię, to muszę przyznać, że komfort pracy jest wysoki. Wszystkie osoby związane z klubem są skonsolidowane i dążą do wspólnego celu. Nikt nie wykonuje nerwowych ruchów po jednym czy dwóch nieudanych spotkaniach. Zawód trenera ma jednak swoją specyfikę. Nie ma co ukrywać: szkoleniowiec jest tak dobry jak jego ostatni mecz. A ja przegrałem z Wartą.