Punkty w lidze przesr... już - rozmowa z Jerzym Wolasem, prezesem TS Podbeskidzie Bielsko-Biała

Nerwy prezesa Jerzego Wolasa wyczerpały się po sobotniej, kompromitującej porażce Podbeskidzia z Ruchem Chorzów. Reakcja zarządu klubu była natychmiastowa. Zwolnienie drugiego trenera, przesunięcie jednego z zawodników do drugiej drużyny i kary finansowe dla wszystkich. A jak przekonuje Wolas, może to być nie koniec drastycznych posunięć włodarzy beniaminka ekstraklasy. Niepewnym posady jest także trener Robert Kasperczyk.

Paweł Sala: Dlaczego rozwiązaliście umowę z drugim trenerem Bogdanem Wilkiem?

Jerzy Wolas: Powiem tak - chyba tylko nasza drużyna spośród zespołów ekstraklasy miała czterech trenerów, tak specjalnie to nie wiem po co. Wystarczy w zupełności pierwszy i drugi trener oraz trener bramkarzy - taka jest reguła. Nam się natworzyło trenerów, wyrzucamy pieniądze, a wyniki są, jakie są. Także dzisiaj Wilk, jutro następny może być -

Czwórka trenerów to rzeczywiście sporo jak na beniaminka ekstraklasy z nie największym budżetem.

- Było czterech, od poniedziałku jest trzech. Dwóch asystentów dla trenera to jest lekka przesada. Wychodzi na to, że każdy po dwadzieścia minut prowadzi trening i robi się godzina. Dlaczego dwóch ma nie robić po pół godziny? A pieniądze można przeznaczyć na coś innego.

Tym bardziej, iż efektów pracy całego sztabu szkoleniowego jak na razie nie za bardzo widać.

- Gdyby były efekty pracy tych trzech trenerów, to pewnie bym się tego nie przyczepił, ale ponieważ nie ma efektów, to po co pieniądze wyrzucać.

Ale dlaczego akurat Wilk, a nie np. drugi asystent, Tomasz Świderski?

- Może akurat trafiło na niego, bo on z kolei jest najdłużej w klubie. Wydawało się w pewnym momencie, że odejdzie razem z Marcinem Broszem, któremu pomagał. Jakoś się to tak dziwnie złożyło, że jak był Świderski trzy mecze pierwszym, Wilk drugim szkoleniowcem - i oni obaj byli już w klubie - to doszedł Robert Kasperczyk, i zrobiło się trzech trenerów. Tak sobie to żyło jakoś swoim życiem. Ale to jest zbędne.

Ilość nie przełożyła się zatem w jakość.

- Było tak, że jeden prowadził rozgrzewkę, a dwóch trenerów przyglądało się tej rozgrzewce. To w tym momencie jesteśmy trochę rozrzutni.

Nie jesteśmy w lidze angielskiej przecież.

- No nie, nie jesteśmy. Poza tym trochę gorzej gramy niż w Anglii, że tak powiem z ironią. Nie dużo, ale troszkę.

Będzie jakieś ultimatum dla trenera i drużyny w najbliższych meczach?

- Trener wie, że następny w kolejności może być on. Ja to tak brzydko nazwałem, że zaczynamy w klubie wyścig australijski - najsłabsi odpadają. Tak będziemy robić. Po następnym przegranym meczu wylatuje następny zawodnik do drugiej drużyny, ten który będzie słaby. Rogalskiemu jeszcze dodatkowo sprawy dyscyplinarne się zebrały, także dlatego był pierwszy. Można się spierać, kto był najsłabszy po ostatniej kolejce, ale jemu dołożyły się kwestie dyscyplinarne, pewne zachowania na treningu, więc poleciał pierwszy.

Możliwe są kolejne kary? Zagrożony jest trener Kasperczyk?

- Kto poleci następny? Nie wiem, ale nie zostawię dziadostwa. Punkty w lidze przesr... już. Bo na cztery mecze u siebie zdobyliśmy dwa punkty. Z drużynami, które - wszystkie - były w naszym zasięgu. Oni zaczynają przyjeżdżać do Bielska-Białej jak do siebie i jak po swoje. Na początku sezonu wydawało się, że Korona będzie z nami na dole tabeli sąsiadować. Ruch, który ma problemy organizacyjne, finansowe i zawodników posprzedawali, a radzi sobie, ma już chyba trzynaście punktów. Widzew też przecież przeżywa problemy. A u nas się płaci wszystko. I co? Niektórzy byli na boisku w sobotę, a nie grali. To jest pośmiewisko, to nie jest ekstraklasa w naszym wykonaniu. Szkoda nazwy. Będziemy dalej karać, jeśli będzie trzeba. Ja nie jestem wprawdzie zwolennikiem jakiegoś tam karania, wyrzucania. Mnie to wcale nie cieszy. Natomiast cięcia musiały być, bo przyszedł najwyższy czas. Nie ma co czekać.

Tym bardziej, że trudniejsze mecze, spotkania z Wisłą, Lechem dopiero przed Podbeskidziem.

- Za chwilę się nam zaczną mecze, w których teoretycznie mamy marne szanse. A przy takiej grze, to żadne.

I co warto podkreślić, mecze u siebie kompletnie Podbeskidziu nie wychodzą. "Bielska twierdza" to już chyba tylko mit.

- Niedoczekanie, śmiech na sali. Nie ma się co zasłaniać Legią. Dobrze, że się na niej wygrało, bo dzisiaj byłoby się na dnie. Ale tym nie ma się co zasłaniać. Mecz się odbył, gramy dalej i to, co jest do wygrania mamy wygrać. Tak zbiera Korona punkty, tak zbiera Ruch. I oni są na odpowiednich miejscach w tabeli. Korona to już w ogóle mega sensacja. Ale Korona jeszcze wygra jeden mecz i może iść spokojnie spać, bo osiemnaście punktów na zimę to jest taki gwarant, że można się zdrzemnąć spokojnie. A my mamy sześć dopiero i nie wiem, czy ktoś jest zdziwiony, że przywaliłem. Może są, ale ci ukarani.

Twarde decyzje mają przynieść otrzeźwienie w drużynie?

- Ileż można na to patrzeć. Teraz mamy mecz z Lechią Gdańsk, później jedziemy na ŁKS, a później chyba czeka nas Cracovia. No to na litość boską, to jest ostatni sygnał, aby coś ugrać. A podejrzewam, że Lechia postawi wyżej poprzeczkę niż Ruch.

Tym bardziej, iż powoli do zdrowia wracają podstawowi zawodnicy Lechii.

- Tak, teraz grali Puchar Polski. My z trudniejszych rywali mieliśmy tylko Legię, a czeka nas jeszcze przecież mecz z Polonią Warszawa, Śląskiem Wrocław. Jest trochę grania i już będzie coraz trudniej o te punkty. Mam nadzieję, że chłopaki się zmobilizują i wezmą sobie do serca ostatnie wydarzenia, bo żartów nie ma. Tak długo walczyliśmy o tą ekstraklasę, a tak blado teraz wypadamy. Jeśli mamy z niej wypaść, to szkoda naszego czasu, szkoda całego zachodu. Nie wypuścimy tego tak łatwo.

A wysiłek w wywalczenie historycznego awansu do ekstraklasy włożyli wszyscy - klub, miasto, sponsorzy, wolontariusze.

- Tak, wszyscy na to pracowali. Sponsorzy, wsparcie miasta, ludzie, którzy społecznie przy tym klubie pracowali. Nie ma się co czarować, trzeba grać, wygrywać, a nie opowiadać pierdoły. One są dobre w niedzielę po południu.

Komentarze (0)