Szymon Mierzyński: Spotkanie z Pogonią Szczecin było bardzo wyrównane, więc remis przyjęlibyście pewnie bez nadmiernej rozpaczy. Jednak nie macie nawet punktu, bo zadano wam bolesny cios w 90. minucie...
Rafał Kosznik: Nie da się ukryć, że tak było. Wydaje mi się, że przegraliśmy trochę na własne życzenie. Jeszcze w pierwszej połowie, po strzeleniu gola gra nam się układała. Stwarzaliśmy sytuacje, kontrolowaliśmy wydarzenia na boisku i właśnie w takim momencie pozwoliliśmy przeciwnikom wyrównać. Po przerwie robiliśmy wszystko, by jednak zdobyć trzy punkty. Mieliśmy ku temu co najmniej dwie idealne okazje. Niestety ani Mariusz Ujek, ani Krzysztof Gajtkowski nie zdołali trafić do siatki. Jakby tego było mało, w 90. minucie straciliśmy bramkę i było po meczu. Nie mieliśmy już czasu, by to odrobić.
Cała linia obronna Warty sugerowała, że Vuk Sotirović znajdował się na spalonym. Jaka jest twoja ocena tej sytuacji?
- Zacznijmy od tego, że moim zdaniem Paweł Sasin został sfaulowany. Przeciwnik zaatakował go nakładką. Co do ofsajdu, to trudno mi się na ten temat wypowiadać. Musiałbym zanalizować powtórki.
Warta zakończyła rundę w środku tabeli, co jest wynikiem dalekim od oczekiwań. Co twoim zdaniem zdecydowało o tak słabej postawie zespołu? Przez całą jesień nie potrafiliście złapać odpowiedniego rytmu. Marny dorobek w pojedynkach u siebie, bardzo chwiejna forma, w najlepszym wypadku udawało wam się zwyciężyć dwa razy z rzędu.
- Na pewno nie pokazaliśmy tego, co byśmy chcieli. Najgorsze były te wahania formy. Zimą trzeba wszystko podsumować i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Mamy teraz czas, żeby spojrzeć prawdzie w oczy, bo nic w tej rundzie nie funkcjonowało tak jak powinno.
Trochę też zabrakło wam szczęścia. Ani razu nie wygraliście meczu np. w takich okolicznościach jak Pogoń z wami. Z kolei poprzedniej wiosny fortuna wam sprzyjała, bo wiele razy potrafiliście strzelać gole w końcówkach i wyrywać punkty.
- Coś w tym jest. Dodałbym też, że straciliśmy za dużo frajerskich bramek. To miało ogromny wpływ na nasz dorobek. Mam na myśli przede wszystkim spotkania u siebie. Drużyny, które przyjeżdżały do Poznania, nie stwarzały wielu sytuacji strzeleckich, ale wykorzystywały nasze błędy i dzięki temu zwyciężały.
Prezes Izabella Łukomska-Pyżalska przyznała w jednym z wywiadów, iż myślała, że piłkarze są twardsi. Jaka jest twoja opinia w tej kwestii? Czy brak tego rodzaju cech również wpłynął na kiepskie wyniki Warty?
- Nie wydaje mi się, by brakowało nam akurat tego waloru. Mogę zapewnić, że gdy wychodzimy na boisko, to dajemy z siebie sto procent. Myślę, że to widać. Problem w tym, że samo zaangażowanie nie zawsze daje punkty. Do tego trzeba dołożyć jeszcze umiejętności. Cóż... każdy ma prawo do swojej opinii.
Nie da się jednak ukryć, że pani prezes ma duże powody do rozczarowania. Ty pamiętasz jeszcze czasy biedy w Warcie, a ówczesne miejsce w tabeli było podobne do tego, które zajmujecie obecnie.
- Trzeba przyznać, że powody do niezadowolenia są. Cele były zupełnie inne. Tymczasem jesteśmy na 9. miejscu i mamy dużą stratę do strefy premiowanej awansem. Teraz będziemy raczej spoglądać w dół, a nie w górę.
Sytuacja w klubie była o tyle specyficzna, że w ciągu minionej rundy pracowało z wami trzech trenerów...
- Wszelkiego rodzaju roszady mają wpływ na formę drużyny. Taka była jednak decyzja pani prezes. Gra zespołu nie była zadowalająca i szukano rozwiązań, które mogłyby pomóc.
Z którym z trenerów pracowało ci się najlepiej?
- Każdy szkoleniowiec ma określony warsztat i pozytywne cechy. Dlatego uważam, że od każdego z nich mogliśmy coś dobrego otrzymać.
Wróćmy do rozmowy o awansie. Mecz z Pogonią pozbawił was chyba ostatnich złudzeń...
- Mamy szesnaście oczek straty do pierwszego i dwanaście do drugiego miejsca. Oczywiście w piłce wszystko jest możliwe, ale z naszej perspektywy trzeba raczej spoglądać w dół tabeli.
Jaka jest twoja recepta na poprawę sytuacji? Dużo zmian personalnych, czy dobre przepracowanie zimy w obecnym składzie?
- Runda się skończyła i teraz jest czas na gruntowną ocenę. To należy do sztabu szkoleniowego i władz klubu. Na pewno usiądą do stołu i dokonają analizy. Zobaczymy jakie będą wnioski.
Wcześniej dało się słyszeć głosy, iż latem dokonano zbyt wielu roszad, zwłaszcza że mieliście za sobą bardzo udaną rundę.
- Do takich wyników jak obecnie zawsze można dorabiać teorie. Jeden powie, że kadra była zbyt szeroka, inny wskaże na częste zmiany trenerów. Ocena nie należy do piłkarzy, my czekamy na to co postanowią włodarze.
Jeśli miałoby dojść do kolejnego wstrząsu kadrowego, to chyba lepiej zrobić go teraz. Następnie wiosną popracowalibyście nad zgraniem, by za pół roku spokojnie przygotowywać się do kolejnej próby awansu.
- Powtarzam: ja jestem tylko zawodnikiem, do mnie nie należą decyzje w tej materii. Jestem w Warcie już półtora roku, sporo tu przeżyłem. Życie pokazało jednak, że nigdy nie ma gwarancji sukcesu. Przed ostatnią rundą wydawało się, że mamy wszystko czego potrzeba, a jednak skończyło się rozczarowaniem.
Jak to jest, że ta poukładana Warta osiągnęła wynik zbliżony do czasów, w których klub dogorywał finansowo. Da się to racjonalnie uzasadnić?
- Awans trzeba wywalczyć na boisku. To jest aspekt podstawowy, a wszystko co dzieje się wokół, stanowi przydatne dodatki. Odżywki, pensje wypłacane na czas, poukładany klub - każdy z tych czynników pomaga w osiągnięciu celu. Widać jednak, że nie ma żadnej reguły. W futbolu wszystko jest możliwe.