Maciej Krzyśków: Pamiętacie mecze Wisły Kraków z Schalke czy Parmą, gdy na skrzydle szalał Kamil Kosowski. Czy wtedy oglądając te mecze sądziliście, że kiedyś spotkacie się z tym piłkarzem i to w jednej drużynie, w ekstraklasie?
Mateusz Mak,: Kibicowałem wówczas wraz z bratem Wiśle i to nam zostało do dzisiaj. Nie spodziewaliśmy się, że spotkamy się z Kosowskim w jednym klubie. Nasze marzenie się spełniło i możemy się cieszyć, że z tak wybitnym piłkarzem będziemy mogli grać.
Dla Was to może być jeszcze tym cenniejsze spotkanie, bo gdy Wisła miała swoje wielkie dni w Pucharze UEFA, wy graliście w trampkarzach Wisły, gdy Biała Gwiazda z Kosowskim w składzie osiągała bardzo dobre wyniki w europejskich pucharach.
Michał Mak: Dokładnie (śmiech). Mogliśmy czasami podpatrywać na treningach Macieja Żurawskiego czy Tomasza Frankowskiego. To było coś wspaniałego.
GKS Bełchatów to nie tylko Kosowski, ale też m.in. Marcin Żewłakow, strzelec gola na mundialu w Korei i Japonii w spotkaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Nie pozostaje zatem nic innego jak tylko podpatrywać i uczyć się od bardziej doświadczonych zawodników w Bełchatowie.
Mateusz Mak: Nie można tez zapominać o Dawidzie Nowaku. Wszyscy są doświadczeni i z pewnością wiele się możemy nauczyć. Wierzymy, że oni, ale tez inni zawodnicy pomogą nam zaznajomić się z grą w ekstraklasie i dzięki temu może zaczniemy tam błyszczeć (śmiech)?
Dlaczego GKS Bełchatów?
Michał Mak: Podjęliśmy taką decyzję wspólnie z menedżerem. Uważamy, że będziemy tam mieli duże szanse gry. Wiadomo, że nie będzie łatwo, bo Bełchatów czeka walka o utrzymanie. Na pewno nie chodziło nam o pieniądze, bo nie to nam w głowach. Najważniejszy jest rozwój sportowy.
W ostatnim meczu rundy jesiennej w barwach Ruchu Radzionków z Polonią Bytom właśnie z wysokości trybun obserwował Was trener GKS, Kamil Kiereś. Wiem, że mieliście rozmowę z trenerem, po której zostały rozwiane wszelkie wątpliwości, że transfer do Bełchatowa jest dobrym posunięciem?
Mateusz Mak: Rozmowa była dla nas bardzo pozytywna. Trener przyznał, że na nas liczy i widzi w zespole. Pomysł na nas wziął się stąd, że zamierza wprowadzić do drużyny trochę młodzieńczej fantazji. To było bardzo ważne, bo gdy widzimy, że szkoleniowiec często nas obserwuje i przyjeżdża na mecze, to na nas po prostu liczy. Możemy się tylko cieszyć.
W Bełchatowie występują doświadczeni zawodnicy, ale też młodzi jak Damian Zbozień czy niedawny debiutant w kadrze Polski, Filip Modelski. Ta mieszanka ma zapewnić sukces?
Michał Mak: Wierzymy, że tak będzie. W każdej drużynie potrzebny jest powiew młodości, ale też nie można zapominać o starszych kolegach. Wierzymy, że wszyscy będziemy sobie pomagać, a GKS zostanie w ekstraklasie, bo na pewno na nią zasługuje. Na wiosnę rozegramy tylko 13 spotkań, ale to i tak wystarczająca ilość by pokazać, że GKS gra dobrą piłkę.
W rundzie jesiennej przebywaliście na testach u przedstawicieli 1. Bundesligi - Hoffenheim i Herthy Berlin. Czy były jakieś sygnały, że te zespoły chcą Was zatrudnić w przerwie zimowej?
Michał Mak: Zadzwonił do nas menedżer z Niemiec, że jest zainteresowanie ze strony pierwszego zespołu Herthy. Trener Markus Babbel, teraz już były szkoleniowiec, chciał najpierw zobaczyć nas na 3-tygodniowych testach. Miały się one odbyć w styczniu. Wiadomo, że gdyby coś nie potoczyło się po naszej myśli, to mielibyśmy ciężko, by dołączyć po tym czasie do polskiej drużyny. Wybraliśmy opcję bardziej pewniejszą, chcemy się skupić raczej na polskiej przygodzie z piłka. Jeżeli się uda, chcielibyśmy spróbować swoich sił na zachodzie na takim poziomie, na jakim grają Błaszczykowski czy Lewandowski.
Ile jest prawdy, że Wisła Kraków również starała się o braci Mak i proponowała długoletnie kontrakty?
Mateusz Mak: Nasz menedżer otrzymał maila od dyrektora sportowego Wisły, pana Valckxa. Kontrakt miał obowiązywać pięć lat. Oferta była aktualna i nie była mitem. Gra w Wiśle jest naszym marzeniem, ale jeżeli byśmy tam mieli kiedyś trafić, to z myślą, że jesteśmy w stanie odgrywać dużą rolę w zespole. Byliśmy już w pierwszej lidze, teraz przed nami szansa debiutu w ekstraklasie i tam musimy udowodnić, że nadajemy się do gry w najlepszym klubie w Polsce za jaki uważamy Wisłę.
Serca braci Mak zabiją zatem mocniej, gdy GKS Bełchatów będzie podejmował Wisłę na własnym stadionie?
Mateusz Mak: Chcielibyśmy się przypomnieć wszystkim na Wiśle, chociaż od czasu gry tam występowaliśmy zmienił się sztab trenerski, zarząd. Menedżer powiedział nam, że Wisła będzie nas miała cały czas na oku, co dla nas w bezpośrednim starciu będzie jeszcze większą motywacją. Nie można się jednak napalać tylko na ten mecz (śmiech). Nie ukrywam jednak z bratem, że chcielibyśmy zagrać w Wiśle i po Bełchatowie to byłby dla nas najlepszy kierunek.
Nie obawiacie się tego przeskoku, który Was czeka za kilka tygodni? Pierwsza liga a najwyższy szczebel rozgrywek w Polsce to jednak kolosalna różnica zarówno jeżeli chodzi o umiejętności, jak i otoczkę meczów, infrastrukturę.
Michał Mak: Największy nasz dotychczasowy przeskok to transfer ze Stadionu Śląskiego do Ruchu. Na początku graliśmy bardzo mało i zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy dobrze zrobiliśmy przechodząc do Cidrów. Poczekaliśmy na swoją szansę, którą wykorzystaliśmy. Nagle zaczęło się o nas głośno. Myślę, że nasza przygoda z piłką, bo karierą tego nie można nazwać, przebiega spokojnie i dokładnie tak jak powinna. Idziemy małymi kroczkami. Teraz przed nami okres gry w GKS Bełchatów i możliwość zaistnienia w ekstraklasie.
Po zakończeniu poprzedniego sezonu bracia Mak byli mniej więcej w taki sposób charakteryzowani: młodzi, waleczni, ale nieskuteczni. Wzięliście sobie te słowa do serca, czy może dorobek z jesieni w barwach Ruchu to efekt zostawiania po treningach, jeszcze częstszej pracy nad sobą?
Mateusz Mak: Często się spotykaliśmy z taką opinią, że Maczki dobrze operują piłką, ale jednak czegoś im brakuje. Czy chodzi o szczęście, czy nieskuteczność – założyłem wspólnie z Michałem przed rundą, że zdobędziemy minimum pięć goli. Udała mi się ta sztuka, bratu już nie (śmiech). Moje bramki to jednak w głównej mierze właśnie zasługa Michała, Piotrka Rockiego czy innych kolegów z drużyny. W pierwszej rundzie w Ruchu byliśmy bardziej zestresowani pod bramką, teraz mieliśmy już pewien bagaż doświadczenia i to miało przełożenie na nasze statystyki. Z meczu na mecz byliśmy bardziej pewni siebie, odważniej atakowaliśmy, ale też byliśmy bardziej wyluzowani. Nie przejmujemy się, gdy ktoś na nas ciśnie z trybun, robimy swoje. Gole to efekt naszego luzu, którego nabraliśmy.
A co krzyczą kibice z trybun?
Mateusz Mak: Wiadomo, że jak się nie wykorzysta sytuacji sam na sam czy innej dogodnej, to lecą nieprzyjemne hasła. Jeżeli jesteśmy już na tym poziomie, to musimy z nimi sobie radzić, prawda? Niewiele sobie z tego robiliśmy, bardziej to nas tylko motywowało.
Przed tym sezonem z Ruchem pożegnało się kilku zawodników i może właśnie to, że na Wasze barki spadła jeszcze większa odpowiedzialność za wynik sprawiło, że grało się łatwiej? Ktoś na Was liczył, nie mogliście ich zawieść. Bardzo często mówi się o zaufaniu, które potrzebuje piłkarz. Wy go mieliście, bo nawet po kilku zmarnowanych sytuacjach, wiedzieliście, że zagracie w kolejnym spotkaniu?
Michał Mak: Nie można tak powiedzieć, że byliśmy pewniakami. Dwa tygodnie przed startem rundy nie było wiadomo, czy Ruch w ogóle wystartuje w rozgrywkach. Było słabo pod względem organizacyjnym i finansowym. Pracowaliśmy jednak sumiennie i na totalnym luzie i powiedzieliśmy sobie - co ma być, to będzie. Graliśmy głównie młodzieżą i na młodzieńczej fantazji. Nabieraliśmy przy tym pewności siebie i to skutkowało golami i asystami. Może dzięki temu graliśmy jako zespół z takim polotem? Taka moda moda na młodych, bo wiadomo, że oni wchodzą na boisko i walczą na całego i oddają całe serce. Nie mówię, że starszemu nie chce się grać, ale jak młody zawodnik przychodzi do seniorów, to chce się pokazać z jak najlepszej strony. Stawianie na młodych popłaca, czego jesteśmy przykładem (śmiech).
Wychodzi na to, że nie możecie już doczekać się pierwszego meczu na wiosnę. Rywal też będzie bardzo wymagający - Lech Poznań na wyjeździe
Mateusz Mak: Uważam, że poradzimy sobie w ekstraklasie. Jesteśmy pewni siebie, pochodzimy z Suchej Beskidzkiej i mamy góralski charakter. Graliśmy w Radzionkowie sparingi z zespołami ekstraklasy i nie było źle. Jestem dobrej myśli. Innemu wychowankowi Babiej Góry, Pawłowi Krzeszowiakowi (występował w Górniku Zabrze i Sokole Tychy w ekstraklasie w latach 90-tych - przyp. red.) również udało się zagrać w ekstraklasie. Promujemy też naszą miejscowość, wiemy, że wielu ludzi nam kibicuje i dobrze życzy. Będziemy się starać nadal pojawiać się na meczach naszego macierzystego klubu. Pierwsze co robiliśmy, gdy graliśmy w Radzionkowie, po przyjeździe do rodzinnego miasta to sprawdzenie, gdzie i kiedy gra Babia Góra. Ekstraklasa gra od piątku do poniedziałku i nie wiemy jak będzie z czasem. Mamy jednak telefony do naszych przyjaciół, którzy grają w Babiej Górze i jesteśmy na bieżąco.
Jak na razie w swoim CV każdy z Was może wpisać sobie dokładnie te same kluby i to w tych samych latach. Czy dopuszczacie myśl, że kiedyś Wasze drogi mogą się rozejść, ba - możecie zagrać nawet przeciwko sobie?
Michał Mak: Jeżeli taka sytuacja zaistnieje i jeden z nas otrzyma dobrą ofertę, ten drugi nie będzie blokował tego transferu (śmiech). Wiadomo, że przychodzą takie czasy, gdy bliźniaki się rozdzielają jak to było chociażby w przypadku braci Żewłakow. Skupiamy się teraz, by razem dobrze wypaść w Bełchatowie i promować się jako bracia Mak.
Pierwszy cel na rundę wiosenną to jak najszybszy debiut w ekstraklasie i pierwszy gol?
Michał Mak: Najważniejsze, to być zdrowym i żeby omijały nas kontuzje. Możemy sobie życzyć, aby przebić się do pierwszego składu Bełchatowa i wpisać się na listę strzelców. Szczęście?
Mateusz Mak: Szczęście też będzie potrzebne. Chciałbym powtórzyć wyczyn z rundy jesiennej i zdobyć osiem bramek. Życzę bratu, aby mi dorównał (śmiech).