Najnowsza historia Polonii, z Wojciechowskim na prezesowskim stołku, rozpoczęła bieg latem 2008 roku, po fuzji Czarnych Koszul z Groclinem Grodzisk Wielkopolski. Tamto wydarzenia spośród zawodników obecnej kadry pamiętają tylko Michał Gliwa, Sebastian Przyrowski, Daniel Ciach, Radek Mynar, Tomasz Jodłowiec, Łukasz Piątek i... trener, Jacek Zieliński. Wszyscy pozostali gracze to nabytki nowe, co najlepiej świadczy o transferowym szaleństwie, jakie co pół roku udzielało się wszechwładnemu prezesowi.
Już w trakcie pierwszego sezonu nowej Polonii w Orange Ekstraklasie szeregi klubu zasilili Adrian Mierzejewski, Łukasz Trałka, Krzysztof Gajtkowski, Łukasz Skrzyński, Michał Chałbiński i Piotr Dziewicki, wówczas były to jednak jeszcze ruchy ostrożne i rozważne, bo prezes, z kieszenią nadszarpniętą kosztami fuzji, pieniążkami zarządzał rozsądnie, zawodników pozyskując najczęściej na mocy wolnego transferu.
Prawdziwe szaleństwo zaczęło się rok później, choć już wówczas Wojciechowski po raz pierwszy zaczął przebąkiwać o tym, że rozważa sprzedaż klubu i przeniesienie interesu do innego miasta. Latem do zespołu Jacka Grembockiego dołączyli Łukasz Skowron, Daniel Kokosiński, Błażej Telichowski, Marcelo Sarvas, Tamas Kulcsar i Milan Nikolić, w większości były to jednak transferowe pudła, a już w przerwie zimowej kontraktami z klubem związali się Tomasz Brzyski, Andreu, Janusz Gancarczyk oraz dwie absolutne rewelacje: Dolapho Omatayo i Cesar Cortes, którzy w sumie w barwach Polonii rozegrali ledwie cztery mecze.
Do 25 urosła liczba zawodników zakontraktowanych przez Polonię za kadencji Wojciechowskiego na starcie sezonu ubiegłego, a wzmocnienia pod postacią Artura Sobiecha, Bruno Coutinho i Euzebiusza Smolarka kosztowały ponad dwa miliony euro. Zimą do drużyny dołączył Maciej Sadlok, za radą Theo Bosa Czarne Koszule zakontraktowały Dorde Cotrę, kontrakt podpisał także Milos Adamović, a wypożyczony z Dynama Mińsk został Dmitrij Rekisz. Skuteczność wzmocnień znów była mierna, latem prezes do kieszeni musiał sięgnąć więc po raz kolejny, a podjęcie decyzji ułatwił mu fakt sporego zysku powodowanego sprzedażą Sobiecha i Mierzejewskiego.
Historii wciąż świeżych przypominać nie trzeba, a średnio udany zaciąg zabrzański (wyjąwczy Roberta Jeża) już po kilku miesiącach znalazł się na liście do ostrzału. Lepiej spisali się nowi stranieri, nic więc dziwnego, że po usilnych próbach budowy klubu na fundamentach polskich Wojciechowski ostatecznie zwrócił się ku opcji zagranicznej: kilka dni temu w stolicy pojawił się Aviram Baruchyan, a jego agent w pakiecie przywiózł propozycję nabycia karty Władimira Dwaliszwiliego.
- Pozyskamy jeszcze napastnika, więcej transferów już nie będzie - deklaruje Zieliński, co w świetle dotychczasowych radosnych ruchów Wojciechowskiego na transferowym rynku jawi się jako drastyczna zmiana frontu. Naczelny raptus polskiej piłki wreszcie spokorniał i dał się przekonać do idei stabilizacji. Co ciekawe, dzięki hojności Trabzonsporu w globalnym rozliczeniu transferowych zysków i strat Wojciechowski wcale finansowo nie stracił (pensji i bonusów za podpis na kontrakcie nie liczymy), choć Dwialiszwili otwiera piątą dziesiątkę graczy, którzy za jego kadencji związali się kontraktem ze stołecznym klubem.