Żółć i czerwień ponownie jak białostockiego słońca blask?
Słaba runda jesienna, wielkie zmiany, nowy szkoleniowiec, roszady w składzie, a potem - jakby tego było jeszcze mało - falstart w drugiej rundzie T-Mobile Ekstraklasy. Jeszcze do niedawna przyszłość Jagiellonii Białystok nie malowała się w jasnych barwach. A jednak - nagle okazało się, że nie tylko słońce, jak mawiają białostoccy kibice, ale i gwiazdy przychodzą ze wschodu!
- Ale jakie znowu gwiazdy? Jagiellonia wlecze się na tyłach tabeli! - mógłby się żachnąć niejeden mniej obeznany z obrotem spraw na Podlasiu kibic. Zanim jednak o owych gwiazdach, które - notabene - wcale nie stanowią w Białymstoku pojęcia abstrakcyjnego, należałoby się najpierw cofnąć do genezy Jagiellońskich wypadków na ligowych boiskach. A pięknie wcale nie było: 22 uzbierane oczka po 17 spotkaniach rundy jesiennej, niepokojąco mała przewaga punktowa nad zespołami znajdującymi się w strefie spadkowej... To wszystko sprawiło, że przerwa między rundami zapowiadała się w Białymstoku niespokojnie, żeby nie powiedzieć - rewolucyjnie!
Kiedy drużynie nie idzie, pierwszą ofiarą karnej egzekucji za słabe rezultaty jest zazwyczaj trener. Nie inaczej było w stolicy Podlasia, gdzie bardzo szybko poleciała głowa Czesława Michniewicza. Szkoleniowiec odszedł z klubu po zaledwie pół roku pracy. Bilans Jagiellonii Białystok pod jego wodzą nie był imponujący (6 zwycięstw, 4 remisy i 7 porażek, 10. lokata w tabeli T-Mobile Ekstraklasy), drużynie brakowało ponadto ikry, a także swoistego impulsu, który dawałby nadzieję przed rozgrywkami wiosennymi.
To jednak nie był koniec wywrotów w Białymstoku. Przyjście nowego, niedoświadczonego w trenerskim fachu szkoleniowca - to miała być iście pokerowa zagrywka. A skoro pokerowa - zakładała z góry sporą dawkę ryzyka. Tak też i było. Tomasz Hajto, zanim jeszcze zdążył zadomowić się w klubie, rozpoczął wprowadzanie swoich porządków. Pożegnał się z zawodnikami, którzy jesienią byli pewniakami do gry w podstawowej "11". Największe kontrowersje wywołało podziękowanie za współpracę zasłużonemu Andriusowi Skerli oraz Grzegorzowi Bartczakowi. Dość powiedzieć, że to właśnie ci dwaj stoperzy, obok Thiago Cionka i Alexisa Norambueny, najczęściej spośród wszystkich obrońców rozpoczynali w rundzie jesiennej poszczególne spotkania.
Stało się jednak, co się stało i w stolicy Podlasia doszło do poważnych roszad. Ogromnym wzmocnieniem Jagiellończyków miały być dwa trafione w "10" - jak zapowiadał sztab szkoleniowy, rozpływając się na warunkami fizycznymi i indywidualnymi umiejętnościami nowych obrońców - transfery Luki Gusicia oraz Pawła Nowotki. Tak naprawdę to właśnie wtedy rozpoczął się dopiero prawdziwy defensywny dramat BKS-u. - Chorwat ma świetne warunki fizyczne, które potrafi wykorzystać. Jest dobry w destrukcji oraz groźny przy stałych fragmentach gry - mówiono w Białymstoku o Chorwacie. W równie pochlebnych słowach wypowiadano się również o Nowotce, który do polskiej ekstraklasy przyszedł z... występującego na 4. poziomie rozgrywek w Norwegii Holandu Idrettslag! Boiskowe poczynania obu piłkarzy zweryfikowały jednak te optymistyczne zapowiedzi. Że zbyt wolni, że mało zwrotni, że nie kryją swoich przeciwników, że mają ogromne problemy z walką o piłkę, że popełniają rażące błędy, szczególnie w obrębie pola karnego - głosy krytyki pod adresem zawodników były bezlitosne. I, niestety, całkowicie uzasadnione.
Kroplą, która przelała czarę goryczy, okazał się mecz w Warszawie z tamtejszą Polonią. Podopieczni Tomasza Hajty polegli wówczas 1:4, przy czym odpowiedzialnością za stracone bramki należało obarczyć przede wszystkim Gusicia i Nowotkę, którzy dali się ograć Czarnym Koszulom, sprawiając przy tym wrażenie zamroczonych silnymi uderzeniami bokserów, słaniających się na nogach i chylących ku ostatecznemu upadkowi na deski. Największą kompromitacją środka obrony był gol stracony przy stanie 2:1 dla Polonii, przy którym dezorganizacja nowych stoperów Jagi, pod nieobecność zmienionego minutę wcześniej Norambueny, sięgnęła zenitu. - Poszliśmy już wtedy na całość. Zagraliśmy trójką z tyłu i bardzo szybko musieliśmy za to zapłacić najwyższą cenę. To my mieliśmy stwarzać sobie sytuacje w ofensywie, a było niestety odwrotnie - tłumaczył tuż po tym pojedynku Grzegorz Sandomierski, golkiper żółto-czerwonego teamu. Mimo to na głowy jego kolegów, nie pierwszy już raz z resztą, posypały się gromy.
- Generalnie prezentujemy się nieźle. Nie gramy długim podaniem, więc jakiś zalążek formy już jest. Ale tak jak mówię - styl nie przynosi punktów. Trzeba więc zdobywać gole, trzeba być na nie bardziej pazernym. Tego nam jeszcze trochę brakuje - słowa Sandomierskiego po klęsce w stolicy okazały się prorocze. Bramki ponownie zdobywa bezkonkurencyjny Tomasz Frankowski, w każdym kolejnym spotkaniu Tomasz Kupisz udowadnia, że zasłużył sobie na miano największego walczaka i kreatora ofensywnej postawy Jagi, grą w środku pola zaś dzieli i rządzi Tomasz Bandrowski. Prawdziwą perełką jest jednak ktoś inny...
- Nie ukrywam, że ta runda nie była dla mnie udana. Chciałbym grać więcej, częściej wychodzić w pierwszej jedenastce a w Jagiellonii nie mogłem dotąd na to liczyć - mówił jeszcze na początku stycznia Maciej Makuszewski, niespełna 23-letni pomocnik teamu z Podlasia. Był on wtedy bardzo bliski przejścia do Widzewa Łódź. Jesienią nie zdobył bowiem uznania w oczach Czesława Michniewicza, który wpuścił go na murawę zaledwie 6 razy. Pod koniec rundy Makuszewskiego próżno było nawet szukać w meczowych protokołach. Nic więc dziwnego, że młody piłkarz wolał zmienić klubowe barwy i zacząć regularnie grywać w dużo większym wymiarze czasowym niż dotychczas. Kiedy jednak doszło do zmiany na ławce trenerskiej i wraz z przyjściem Tomasza Hajty zmieniła się też wizja podlaskiej drużyny, "Maku" dał się przekonać do pozostania w Białymstoku. Obecnie, po rozegraniu 6 ligowych kolejek, nikt nie próbuje nawet myśleć, co by było, gdyby jego transfer doszedł do skutku...
Każdy mecz rozpoczynany w podstawowej "11", zatrważająca wręcz liczba żółtych kartek dla obrońców, którzy zatrzymywali go w sposób nieprzepisowy, wypracowany rzut karny w meczu z (nomen omen) Widzewem, dwa gole - w meczach z Polonią i Widzewem - po których ręce same składały się do oklasków, niezliczone asysty, a także wyjątkowy dryg do gry - tak przedstawia się sylwetka piłkarza, który już teraz jest gwiazdą Jagiellonii Białystok, a który wyrasta powoli na gwiazdę całej T-Mobile Ekstraklasy! Niektórzy twierdzą, że jest on godnym następcą nieodżałowanego na Podlasiu Kamila Grosickiego. Warto tu jednak pójść o krok dalej - Makuszewski to bowiem nowa jakość na skrzydle Jagi!
Ktoś mógłby powiedzieć, że jest zdecydowanie za wcześnie na chwalenie ofensywy ekipy, która plasuje się wciąż, mimo ostatnich wiktorii, w drugiej części tabeli. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Żółto-czerwoni odzyskują charakterystyczny dla siebie błysk, w ich poczynaniach widać pomysł. O wysokie cele w lidze walczyć już nie będą, ale z pewnością zechcą udowodnić wszystkim - a przede wszystkim samym sobie - że są sporo warci. Jak na początek - idzie im naprawdę dobrze, widać zdecydowany progres. Czyżby więc wschodzące wiosenne słońce, jeden z symboli Jagi, miało zwiastować nadejście słonecznych, nie tylko w nazwie ulicy, przy której rozgrywane są w Białymstoku mecze, dni?