- Ale jakie znowu gwiazdy? Jagiellonia wlecze się na tyłach tabeli! - mógłby się żachnąć niejeden mniej obeznany z obrotem spraw na Podlasiu kibic. Zanim jednak o owych gwiazdach, które - notabene - wcale nie stanowią w Białymstoku pojęcia abstrakcyjnego, należałoby się najpierw cofnąć do genezy Jagiellońskich wypadków na ligowych boiskach. A pięknie wcale nie było: 22 uzbierane oczka po 17 spotkaniach rundy jesiennej, niepokojąco mała przewaga punktowa nad zespołami znajdującymi się w strefie spadkowej... To wszystko sprawiło, że przerwa między rundami zapowiadała się w Białymstoku niespokojnie, żeby nie powiedzieć - rewolucyjnie!
Kiedy drużynie nie idzie, pierwszą ofiarą karnej egzekucji za słabe rezultaty jest zazwyczaj trener. Nie inaczej było w stolicy Podlasia, gdzie bardzo szybko poleciała głowa Czesława Michniewicza. Szkoleniowiec odszedł z klubu po zaledwie pół roku pracy. Bilans Jagiellonii Białystok pod jego wodzą nie był imponujący (6 zwycięstw, 4 remisy i 7 porażek, 10. lokata w tabeli T-Mobile Ekstraklasy), drużynie brakowało ponadto ikry, a także swoistego impulsu, który dawałby nadzieję przed rozgrywkami wiosennymi.
To jednak nie był koniec wywrotów w Białymstoku. Przyjście nowego, niedoświadczonego w trenerskim fachu szkoleniowca - to miała być iście pokerowa zagrywka. A skoro pokerowa - zakładała z góry sporą dawkę ryzyka. Tak też i było. Tomasz Hajto, zanim jeszcze zdążył zadomowić się w klubie, rozpoczął wprowadzanie swoich porządków. Pożegnał się z zawodnikami, którzy jesienią byli pewniakami do gry w podstawowej "11". Największe kontrowersje wywołało podziękowanie za współpracę zasłużonemu Andriusowi Skerli oraz Grzegorzowi Bartczakowi. Dość powiedzieć, że to właśnie ci dwaj stoperzy, obok Thiago Cionka i Alexisa Norambueny, najczęściej spośród wszystkich obrońców rozpoczynali w rundzie jesiennej poszczególne spotkania.
Początki problemów Jagiellonii z obroną sięgają jednak znacznie dalej. Przypomnijmy, iż w sezonie 2010/2011 zaporę nie do przejścia dla napastników drużyn przeciwnych stanowiła twarda czwórka w osobach Alexisa Norambueny, Tadasa Kijanskasa, Andriusa Skerli oraz Thiago Cionka. Grając w takim zestawieniu obronnym, białostoczanie zanotowali na swoim koncie 13 (!) meczów bez straty gola. W sumie w całym sezonie bramka Jagi była zdobywana 32 razy, podczas gdy w samej rundzie jesiennej sezonu bieżącego piłka lądowała w żółto-czerwonej siatce aż 27 razy. Skoro więc skład formacji obronnej zmienił się nieznacznie (do Korony Kielce odszedł latem Kijanskas), to czy problemem byli rzeczywiście sami zawodnicy, szczególnie ci, których przydatność została przez nowego trenera zakwestionowana?
Stało się jednak, co się stało i w stolicy Podlasia doszło do poważnych roszad. Ogromnym wzmocnieniem Jagiellończyków miały być dwa trafione w "10" - jak zapowiadał sztab szkoleniowy, rozpływając się na warunkami fizycznymi i indywidualnymi umiejętnościami nowych obrońców - transfery Luki Gusicia oraz Pawła Nowotki. Tak naprawdę to właśnie wtedy rozpoczął się dopiero prawdziwy defensywny dramat BKS-u. - Chorwat ma świetne warunki fizyczne, które potrafi wykorzystać. Jest dobry w destrukcji oraz groźny przy stałych fragmentach gry - mówiono w Białymstoku o Chorwacie. W równie pochlebnych słowach wypowiadano się również o Nowotce, który do polskiej ekstraklasy przyszedł z... występującego na 4. poziomie rozgrywek w Norwegii Holandu Idrettslag! Boiskowe poczynania obu piłkarzy zweryfikowały jednak te optymistyczne zapowiedzi. Że zbyt wolni, że mało zwrotni, że nie kryją swoich przeciwników, że mają ogromne problemy z walką o piłkę, że popełniają rażące błędy, szczególnie w obrębie pola karnego - głosy krytyki pod adresem zawodników były bezlitosne. I, niestety, całkowicie uzasadnione.
Kroplą, która przelała czarę goryczy, okazał się mecz w Warszawie z tamtejszą Polonią. Podopieczni Tomasza Hajty polegli wówczas 1:4, przy czym odpowiedzialnością za stracone bramki należało obarczyć przede wszystkim Gusicia i Nowotkę, którzy dali się ograć Czarnym Koszulom, sprawiając przy tym wrażenie zamroczonych silnymi uderzeniami bokserów, słaniających się na nogach i chylących ku ostatecznemu upadkowi na deski. Największą kompromitacją środka obrony był gol stracony przy stanie 2:1 dla Polonii, przy którym dezorganizacja nowych stoperów Jagi, pod nieobecność zmienionego minutę wcześniej Norambueny, sięgnęła zenitu. - Poszliśmy już wtedy na całość. Zagraliśmy trójką z tyłu i bardzo szybko musieliśmy za to zapłacić najwyższą cenę. To my mieliśmy stwarzać sobie sytuacje w ofensywie, a było niestety odwrotnie - tłumaczył tuż po tym pojedynku Grzegorz Sandomierski, golkiper żółto-czerwonego teamu. Mimo to na głowy jego kolegów, nie pierwszy już raz z resztą, posypały się gromy.
Wtedy też skończyła się cierpliwość białostockiego szkoleniowca, który przez cztery ligowe kolejki, w trakcie których piłka w siatce Jagiellończyków trzepotała aż siedmiokrotnie, z uporem maniaka stawiał na dwóch nowych defensorów. Decyzja o zagraniu z tyłu z Alexisem Norambueną, Thiago Cionkiem, Tomaszem Porębskim oraz Luką Pejoviciem okazała się dla zespołu ni mniej, ni więcej, jak tylko wybawieniem! Od tej pory w Jagiellonię wstąpił jakby nowy duch. Nie tylko nie traci seryjnie goli, ale i - mając świadomość solidniejszej linii obronnej - odblokowała się w ataku. I w ten oto sposób dochodzimy do wspomnianych wyżej gwiazd w białostockich szeregach, których fantastyczny wkład w drużynę nie jest już przesłaniany fatalnymi błędami w defensywie...
- Generalnie prezentujemy się nieźle. Nie gramy długim podaniem, więc jakiś zalążek formy już jest. Ale tak jak mówię - styl nie przynosi punktów. Trzeba więc zdobywać gole, trzeba być na nie bardziej pazernym. Tego nam jeszcze trochę brakuje - słowa Sandomierskiego po klęsce w stolicy okazały się prorocze. Bramki ponownie zdobywa bezkonkurencyjny Tomasz Frankowski, w każdym kolejnym spotkaniu Tomasz Kupisz udowadnia, że zasłużył sobie na miano największego walczaka i kreatora ofensywnej postawy Jagi, grą w środku pola zaś dzieli i rządzi Tomasz Bandrowski. Prawdziwą perełką jest jednak ktoś inny...
- Nie ukrywam, że ta runda nie była dla mnie udana. Chciałbym grać więcej, częściej wychodzić w pierwszej jedenastce a w Jagiellonii nie mogłem dotąd na to liczyć - mówił jeszcze na początku stycznia Maciej Makuszewski, niespełna 23-letni pomocnik teamu z Podlasia. Był on wtedy bardzo bliski przejścia do Widzewa Łódź. Jesienią nie zdobył bowiem uznania w oczach Czesława Michniewicza, który wpuścił go na murawę zaledwie 6 razy. Pod koniec rundy Makuszewskiego próżno było nawet szukać w meczowych protokołach. Nic więc dziwnego, że młody piłkarz wolał zmienić klubowe barwy i zacząć regularnie grywać w dużo większym wymiarze czasowym niż dotychczas. Kiedy jednak doszło do zmiany na ławce trenerskiej i wraz z przyjściem Tomasza Hajty zmieniła się też wizja podlaskiej drużyny, "Maku" dał się przekonać do pozostania w Białymstoku. Obecnie, po rozegraniu 6 ligowych kolejek, nikt nie próbuje nawet myśleć, co by było, gdyby jego transfer doszedł do skutku...
Każdy mecz rozpoczynany w podstawowej "11", zatrważająca wręcz liczba żółtych kartek dla obrońców, którzy zatrzymywali go w sposób nieprzepisowy, wypracowany rzut karny w meczu z (nomen omen) Widzewem, dwa gole - w meczach z Polonią i Widzewem - po których ręce same składały się do oklasków, niezliczone asysty, a także wyjątkowy dryg do gry - tak przedstawia się sylwetka piłkarza, który już teraz jest gwiazdą Jagiellonii Białystok, a który wyrasta powoli na gwiazdę całej T-Mobile Ekstraklasy! Niektórzy twierdzą, że jest on godnym następcą nieodżałowanego na Podlasiu Kamila Grosickiego. Warto tu jednak pójść o krok dalej - Makuszewski to bowiem nowa jakość na skrzydle Jagi!
Ktoś mógłby powiedzieć, że jest zdecydowanie za wcześnie na chwalenie ofensywy ekipy, która plasuje się wciąż, mimo ostatnich wiktorii, w drugiej części tabeli. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Żółto-czerwoni odzyskują charakterystyczny dla siebie błysk, w ich poczynaniach widać pomysł. O wysokie cele w lidze walczyć już nie będą, ale z pewnością zechcą udowodnić wszystkim - a przede wszystkim samym sobie - że są sporo warci. Jak na początek - idzie im naprawdę dobrze, widać zdecydowany progres. Czyżby więc wschodzące wiosenne słońce, jeden z symboli Jagi, miało zwiastować nadejście słonecznych, nie tylko w nazwie ulicy, przy której rozgrywane są w Białymstoku mecze, dni?