GKS Katowice z zakazem transferowym za długi wobec piłkarzy... sprzed roku!

GKS Katowice otrzymał zakaz transferowy za nieuregulowane zaległości wobec zawodników grających przy Bukowej w poprzednim sezonie. Większość graczy zespołu prowadzonego wówczas przez Wojciecha Stawowego jest gotowa do ugody ze śląskim klubem.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

GKS Katowice wciąż broczy w finansowym marazmie. Kiedy wydawało się, że w śląskim pierwszoligowcu wszystko wraca do normy i podopieczni Rafała Góraka niebawem otrzymają zaległości płacowe, pojawiły się kolejne trupy w szafie, uniemożliwiające klubowi z Bukowej złapania finansowej płynności.

Chodzi o nieuregulowane wciąż zadłużenie wobec sztabu szkoleniowego i zawodników występujących w Katowicach w minionym sezonie. Wszyscy ci gracze trafili do GieKSy za kadencji Wojciecha Stawowego, a w czerwcu minionego roku ze stolicy Górnego Śląska odeszli. Wciąż jednak nie otrzymali należnych im pieniędzy, co zaowocowało nieprawomocnym, jak na razie, werdyktem Wydziału Dyscypliny PZPN, nakładającym na śląski klub zakaz transferowy.

- Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Zaległości i temat ich uregulowania, to moja wewnętrzna sprawa załatwiana z klubem i nie chcę tego roztrząsać w mediach - ucina Wojciech Szala, były obrońca katowickiej drużyny.

Mniej wstrzemięźliwi w wypowiedziach na ten temat są inni byli gracze GieKSy. - W porównaniu z innymi chłopakami, kwota którą zalega mi klub jest symboliczna. Sięga dosłownie kilkunastu tysięcy złotych. Tym bardziej śmieszne dla mnie jest to, że taki klub nie potrafi od roku takiego zadłużenia uregulować - przyznaje Tomasz Mazurkiewicz, były pomocnik drużyny z Bukowej.

Ten nie jest jedynym piłkarzem oczekującym na zaległe pieniądze z Katowic. - W dalszym ciągu klub jest mi winien pieniądze z tytułu pensji za okres od marca do czerwca minionego roku. Czekałem rok i nic się nie zmieniło. Wobec tego nie pozostało mi nic innego, jak wszcząć postępowanie karne w tej sprawie, bo nikt w klubie nie wykazał woli, by takie porozumienie osiągnąć. Ja jestem człowiekiem ugodowym i naprawdę da się ze mną dogadać. Nikt jednak nie chciał tego uczynić, a te pieniądze po prostu mi się należą - podkreśla Tomasz Sokołowski, kolejny z byłych zawodników katowiczan.

- GieKSa odpowiedziała na jedno moje wezwanie, z konkretną, datą z którego się nie wywiązali. Potem było kolejne, z którego także się nie wywiązali. Sprawa trafiła do sądu i tam klub przyznał się, że ma wobec mnie zaległości, których nie jest w stanie na dzień dzisiejszy spłacić. Jeżeli GKS dostał zakaz transferowy, to uważam to za jak najbardziej słuszne posunięcie, bo po co mają zatrudniać nowych zawodników, skoro są niewypłacalni względem tych, którzy w Katowicach nie grają już od roku - zauważa Mazurkiewicz.

Sokołowski podziela opinię byłego partnera z drużyny. - Nie wiem czy działacze liczyli przypadkiem, że sprawa zostanie przedawniona. Ja nie widziałem z ich strony żadnej intencji polubownego rozwiązania tej sprawy. Przecież mogliśmy porozumieć się odnośnie rozłożenia należności na raty. Były rozmowy, ale kończyły się zawsze one tym, że musieliśmy czekać, czekać i czekać. Byliśmy po prostu wodzeni za nos i tak dłużej być nie mogło. Musiałem skierować sprawę na drogę sądową i w czwartek zapadła decyzja dla mnie pomyślna - dodaje były defensor GieKSy.

Mazurkiewicz z kolei, wezwanie do zapłaty wysyłał w sierpniu i wrześniu minionego roku. Dotąd nie doczekał się reakcji ze strony władz. - Jedna z osób ze strony klubu kontaktowała się ze mną mailowo, czy jestem gotów rozwiązać sprawę polubownie i zejść do jakiejś tam kwoty. Powiedziałem, że nie widzę w tym problemu, ale nawet ten odruch dobrej woli z mojej strony nie został w klubie potraktowany poważnie - bezradnie rozkłada ręce były gracz śląskiego klubu.

Dziś pomocnik nie zamierza już czynić ustępstw względem katowickiego klubu. - Polubownie już tego nie załatwimy. We wtorek spotkamy się w sądzie przy PZPN i obok należnych mi pieniędzy otrzymam pewnie odsetki - wyjaśnia były zawodnik GieKSy.

Nie tylko piłkarze, ale także sztab szkoleniowy nie pozostają dzisiaj ze śląskim pierwszoligowcem "na czysto". - Odszedłem z GKS-u Katowice polubownie, choć mogłem tam dalej pracować, bo moja umowa była ważna. Podpisałem porozumienie, które na dzień dzisiejszy zostało zrealizowane w bardzo niewielkim stopniu. Nadal jednak wierzę, że rozstali się dżentelmeni, którzy wiedzą co to wzajemny szacunek, i że należne mi pieniądze otrzymam. Nie chcę nikomu robić na złość i póki co cierpliwie czekam na sygnał ze strony klubu. Kiedyś z pewnością moja cierpliwość się skończy, ale póki co jeszcze trochę jej zostało i wierzę, że prezes Król, którego mam za poważnego człowieka, dotrzyma danych mi obietnic - puentuje Wojciech Stawowy, były opiekun drużyny z Bukowej.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×