Uznałem ten sezon za stracony - rozmowa z Robertem Moskalem, trenerem Sandecji

Sandecja zapewniła już sobie utrzymanie w lidze i choć ma przed sobą jeszcze jedno spotkanie, wstępną ocenę rundy wiosennej można drużynie wystawić. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl trener Robert Moskal podsumował kilka kwestii związanych z dyspozycją sądeczan pod jego wodzą.

Michał Śmierciak: Ostatnia porażka była skutkiem indywidualnych błędów, to one są chyba waszą największa zmorą?

Robert Moskal: Czasem jest tak, że zawodnicy dają z siebie wszystko, ale nie jako zespół. Wtedy pojawia się bałagan w naszej grze i wszystko zaczyna robić się chaotyczne. Ktoś indywidualnie zmienia nasz wypracowany schemat gry, a to przekłada się na niecelne podania, niepotrzebne straty, bo jest zaburzona wyuczona koncepcja. Jeśli jeden zawodnik samemu próbuje w pojedynkę coś robić, to nie zawsze drugi czuje ten sposób gry. Patrząc na chłodno pół rundy w naszym wykonaniu nie było złe, punktowaliśmy w ciężkich meczach, gra była dobra, ale do zwycięstwa czegoś brakowało, czasem niewiele. Robiąc dokładną analizę, trudno nie zauważyć, że nasza gra była dobra, niestety nie zawsze przekładało się to na wyniki. To właśnie bierze się z dużej liczby błędów indywidualnych. Można to zrzucić na grę defensywną całego zespołu, gdyby czasem wyglądało to lepiej, wyniki byłyby inne. Dużo strzelamy, w każdym meczu choć jedną bramkę, lecz niestety za dużo tracimy.

Skąd taka duża rotacja wyjściowym składem?

- Mówiłem prezesom przed rozpoczęciem rundy wiosennej, że będę robił sporo rotacji w składzie, dużo mieszał zawodnikami. Uznałem ten sezon za stracony, bo awansu nie mogliśmy już zrobić, a spadku nie uznawałem jako możliwości. Przeznaczyłem ten czas na próbowanie, stworzenie szansy dla młodych graczy i poszedłem właśnie w tym kierunku. Grali młodzi chłopcy z Nowego Sącza, czasem niestety kosztem wyniku, jak się okazało, ale za rok czy dwa to zaprocentuje. Będzie to ogromny kapitał dla lokalnej piłki i drużyny, więc dawałem im pograć, a przecież utrzymanie jest. Owszem wlewało się czasem sporo optymizmu w serca, dobre mecze były, ale skończyło się na niskim miejscu. Wszystko to była jednak ciężka walka, nie było nam łatwo czy szczęśliwie dane.

Szansą dla młodego Zinyaka było wystawienie go w podstawowym składzie na derby. Odważna decyzja, uważa pan ten manewr za udany?

- Patrząc obiektywnie, to miał on trudne zadanie, bo pilnował Kowalczyka. Owszem, dwa razy dał mu się objechać, ale to wszystko. Ten napastnik nie miał udziału przy żadnej akcji bramkowej. Gdzie miałem wystawić młodzieżowca? Bieszczad miał niedługo wcześniej fatalny występ z Dolcanem, a Szeliga i Szczepański żyli w tym czasie głównie maturami, więc takie sprawy spoza boiska tez trzeba brać pod uwagę. Właściwie Szczepański po okresie dobrej gry obniżył loty i musiał usiąść na ławce, natomiast Szeliga po kontuzji nie może dojść do siebie. Zinyak na każdym treningu pokazywał, że należy mu się szansa, przyszedł na nią czas w derach. Zauważmy, że nie była to łatwa decyzja. Para napastników wyglądała bardzo dobrze, to nie zmieniłem tego, zresztą obaj strzelili bramki w tym meczu. Środek pomocy musiał zarówno walczyć w obronie i być kreatywnym ofensywnie. Gawęcki miał dwie asysty, a Trochim zagrał naprawdę dobry mecz. Na skrzydłach Niechciał i Majkowski, gdyby nie osłabienie to byłoby ich bardziej widać do samego końca. Makuch i Fechner na Flocie zagrali świetnie, dlatego zostawiłem taki wariant. Zostało mi zatem wyłącznie miejsce na obronie, przy doświadczonym Frohlichu. Dodatkowo Zinyak świetnie wkomponował się w trudny mecz z Termalicą, stąd skłoniłem się własnej do takiej decyzji.

W tej rundzie były duże wahania formy niektórych zawodników. Zgodzi się pan z tym?

- Tak. To jest niestety brak stabilności. Myślałem, że uda się to poukładać, ale jednak wahnięcia były za duże. Potrafię takie sytuacje zrozumieć u młodych chłopaków, a u doświadczonych nie powinno tego być. Może to psychika albo zbytnie rozluźnienie? Znowu się powtórzę, lecz sędziowie mocno nas wybijali z rytmu, wystarczy popatrzeć na niektóre mecze. Olimpia Elbląg, Ruch Radzionków, te spotkania powinny się inaczej zakończyć, ale pewne decyzje nam to uniemożliwiły. Nawet kiedy graliśmy słabiej, było zero w tyłach, bo się broniliśmy dobrze. Zadecydowały pewne newralgiczne kwestie. Dobrze widać to na przykładzie meczu z Kolejarzem. Wygrywaliśmy i szło nam w spotkaniu do momentu poważnych błędów arbitra. Kibice tego później nie pamiętają, o tych momentach gdzie nas skrzywdzono, a punkty bezpowrotnie uciekły. Właściwie nie z naszej winy.

Duet Aleksander - Wiśniewski spisywał się świetnie, nie za późno pan się na to zdecydował?

- Okres przygotowawczy pokazał, aby układać kreowanie ataku pod Janica i Burkhardta. Ofensywa była wtedy mocna, a rywalizacja Wiśniewskiego z Aleksandrem dawała same plusy. Niestety Lukas Janic miał bardzo pechową rundę pod względem urazów, natomiast Burkhardt to zawodnik o ogromnych możliwościach, ale słabo spisuje się w grze defensywnej. Kiedy grał, zawsze coś się działo niedobrego. Analizowaliśmy wszystko, pewnie jakby wszyscy zawodnicy utrzymali dyspozycję ze sparingów, jeden napastnik by wtedy wystarczył. Wiśniewski miał dobry okres, każde jego wejście dawało korzyści, więc zaryzykowaliśmy grę dwójką z przodu. Teraz dużo strzelamy, ale jeszcze więcej tracimy. Atak wygląda pozytywnie, lecz zespół już gorzej, stąd też różne składy wyjściowe.

Drużyna przed kolejnym sezonem wymaga sporej przebudowy czy wystarczy kosmetyka?

- Nie chciałbym oceniać zespołu przez pryzmat ostatnich meczów, bo rzeczywiście w dużej części sezonu pokazali, że warto na nich stawiać. Umiejętności to jedno, a psychika to już inna sprawa, dlatego pewne rotacje będą nieuniknione. Raczej nie za duże, gdyż znając zawodników, mając obraz ich pracy i formy, później łatwiej coś stworzyć. Dzięki statystykom wiadomo gdzie najczęściej popełniane są błędy, stąd informacje nad czym pracować. Kilka pozycji może być do zmiany, ale bez wielkich roszad. Najpierw trzeba zatrzymać tych piłkarzy, których już mamy, bo my możemy chcieć aby zostali, ale oni już niekoniecznie. Trzeba więc się na tym najpierw skupić.

Z zawodników sprowadzonych przed rundą wiosenną, który okazał się najlepszy?

- Według mnie jest to Martin Zlatohlavy. Najbardziej solidny i równo trzymający swój dobry poziom zawodnik. Nie schodził poniżej pewnego pułapu, nawet kiedy wybijany był z rytmu. Dawałem grać komuś innemu, a w następnym meczu znów wychodził Martin i nadal grał swoje. Pojawiły się u niego problemy z kręgosłupem, to także miałem na uwadze i przez to czasem wyglądał trochę słabiej. Mimo wszystko z grupy wiosennych nabytków oceniam go najlepiej. Od początku prezentował się bardzo dobrze, później udało mu się to utrzymać. Niestety nie u wszystkich tak to się ułożyło, niektórzy widocznie obniżyli poziom swoich występów.

Przed rozpoczęciem rundy zachwalał pan Petra Petrana, tymczasem bardzo mało grał.

- Ustawialiśmy pewną grupę w pomocy, a tak się składało, że kiedy był na boisku to w przegranych meczach. Destrukcyjnie i w odbiorze to świetny zawodnik, dużą jego zaletą jest też podanie z głębi pola. Jednak przez większość sezonu goniliśmy wyniki, ale to już nie Petran był do tego potrzebny. Bardziej ofensywni gracze byli nam potrzebni. Jakby punktowo nasza sytuacja wyglądała inaczej, gdyby wcześniej było utrzymanie, to wychodziłby częściej. Moglibyśmy wówczas grać na zasadzie kontry i wtedy byłby potrzebny nam bardziej.

Zgada się pan z opinią kibiców, że najlepszym zawodnikiem w tej rundzie był Wojciech Trochim?

- Trochim to bardzo ambitny i waleczny zawodnik, który ma spore umiejętności. Miewał lesze, a także słabsze mecze w tej rundzie. Uważam jednak, że najlepiej na wiosnę zaprezentował się Bartek Wiśniewski. To jego formę oraz przydatność dla drużyny oceniam najlepiej spośród wszystkich.

Komentarze (0)