Nieszczęsnym meczem, w którym 23-letni skrzydłowy nabawił się kontuzji, była rywalizacja z GKS-em Katowice na zakończenie poprzedniego sezonu. Wówczas po jednym z rajdów, piłkarz upadł na murawę i chwilę później na skutek bólu musiał zakończyć swój występ. Od tego czasu minęły ponad dwa miesiące, a sprawa do dzisiaj wzbudza kontrowersje na skutek pojawiających się plotek. Zarzuca się bowiem zawodnikowi, że do swojego urazu podszedł nieprofesjonalnie i w ten sposób znacznie opóźnił proces leczenia.
Argumentem na brak profesjonalizmu Kamila Majkowskiego jest rzekome zbagatelizowanie objawów i skonsultowanie kontuzji z lekarzem dopiero po kilkunastu dniach od tego wydarzenia. Wyjaśnienia głównego zainteresowanego rzucają jednak nieco inne światło na sprawę. - To nie jest prawda, że poszedłem do doktora dopiero po dwóch tygodniach od meczu, a tak przecież głosi plotka na mój temat. Zaraz po spotkaniu nogę obejrzał lekarz klubowy i umówił mnie na badanie USG, mające odbyć się dnia następnego. Tam jednak nie wykryto problemów z więzadłami, tylko stwierdzono obecność płynu w kolanie, na co miał wskazywać obrzęk. Powiedziano mi, że to nic poważnego, ale zalecono trzy tygodnie odpoczynku, co miało umożliwić dojście do pełni zdrowia. Po urlopie miałem być gotowy na normalne treningi z drużyną i okres przygotowawczy - rzeczowo wyjaśnił zawodnik.
Troska o własne zdrowie skłoniła jednak gracza wypożyczonego do Sandecji do zasięgnięcia opinii u innego specjalisty. Tym samym były piłkarz Legii Warszawa pojawił się u lekarza klubowego stołecznej drużyny. - Chciałem mieć pewność co do diagnozy tego urazu, więc na własną rękę udałem się na badania podczas urlopu. Wtedy zrobiłem rezonans, po czym niezwłocznie zdecydowałem się na wizytę u doktora Luboińskiego w Warszawie. Ten uznany specjalista, zajmujący się zawodnikami Legii, stwierdził u mnie zerwanie więzadeł krzyżowych. Prognozy mówią, że mój rozbrat z piłką może trwać nawet cały sezon, a na pewno nie będę trenował pół roku - przedstawił sytuację Majkowski.
- Doszły do mnie słuchy, że krążą pogłoski o moim braku profesjonalizmu i małym zainteresowaniu własną kontuzją. To bardzo krzywdzące, bo ja poważnie podchodzę do swojego zdrowia i wykonywanego zawodu. Poczułem się dotknięty, kiedy takie wypowiedzi pojawiły się w kontekście mojej osoby - mówił rozżalony zawodnik Zawiszy Bydgoszcz, którego wypożyczenie do Nowego Sącza zostało drastycznie skrócone. - Nie doszukuję się jednak u ludzi złej woli, czy chęci działania na moją krzywdę. Zapewne wynika to z niewiedzy, bo przecież nie każdy musi znać szczegóły mojego działania i leczenia. Sandecja na zawsze zostanie w mojej pamięci, bo przeżyłem tam wiele sympatycznych chwil. Przy okazji chciałbym podziękować wszystkim, z którymi miałem okazję w Nowym Sączu współpracować. Działaczom, kolegom z drużyny i kibicom, a będę ich bardzo miło wspominał - zakończył.