W 16. minucie po centrze Adama Mójty z lewej strony Mateusz Żytko interweniował tak niefortunnie, że umieścił piłkę we własnej siatce.
- Czy to najpiękniejszy mój gol? Nawet nie widziałem, jak piłka wpada do bramki... - mówi Żytko, który po końcowym gwizdku mógł odetchnąć, bo jego zespół zwyciężył 2:1, a on sam szybko pozbierał się po samobóju i był pewnym punktem defensywy Pasów. - Dobry obrońca charakteryzuje się tym, że nie kalkuluje, tylko idzie na każdą piłkę. Było ostre dośrodkowanie w nasze pole karne, próbowałem je przeciąć i... ładnie wpadło w dalszy róg. Trzeba podziękować drużynie, bo nikt nie zwiesił głowy, tylko dążyliśmy do wyrównania. Sam miałem dobrą sytuację, ale uderzyłem barkiem, a nie głową - dodaje stoper Cracovii.
Można mówić o szczęśliwej wygranej, biorąc pod uwagę okoliczności zdobycia zwycięskiej bramki, ale byli od sądeczan zespołem lepszym i tylko dzięki interwencjom Marcina Cabaja wcześniej nie trafili do siatki. - Po tej mojej bramce można było powiedzieć, że szczęście jest przy Sandecji. Wyrównało się: ja dałem samobója, rywal dał samobója. Dążyliśmy do kolejnych bramek i w końcu ją wymęczyliśmy, chociaż znów nie widziałem, jak wpadła. Gdyby nie wtedy, to myślę, że i tak byśmy coś strzelili, bo dążyliśmy do zwycięstwa. Wiedziałem, że to jest kwestia czasu, bo jesteśmy w dobrej formie, stwarzamy sobie sytuacje, tylko mamy problem z ich wykończeniem - tłumaczy Żytko.