[i]
- Czuję się po tym meczu jak frajer. Dwie minuty doliczonego czasu gry i dwie stracone bramki. Mamy trzy punkty, tracimy bramkę na wagę utraty dwóch oczek, ale cały czas mamy punkt. Zaczynamy rozgrywać piłkę zamiast z przodu, to gdzieś od tyłu, Górnik przejmuje piłkę i strzela na 3:2. To był jakiś dramat [/i]- przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Rafał Gikiewicz, bramkarz wrocławskiej drużyny.
Śląsk Wrocław prowadził już przy Roosevelta do przerwy 2:0. Po bardzo słabej w wykonaniu Górnika Zabrze pierwszej połowie nic nie wskazywało na to, że gospodarze będą w stanie się podnieść. Szybko jednak zdobyli bramkę kontaktową, trafiając kilka minut po przerwie. - Mieliśmy tę akcję rozpisaną, wiedzieliśmy kto przedłuża strefę, ale się zagapiliśmy i wpadło. Ten mecz był pod naszą kontrolą, a Górnik strzelił nam przypadkowe bramki i wygrał - kręci głową z niedowierzaniem gracz WKS-u.
Gikiewicz ucina spekulacje, jakoby łatwe i spokojne prowadzenie do przerwy uśpiło czujność jego zespołu. - Szybko stracona po przerwie bramka wszystko zmieniła. Górnik ma szybkich zawodników, gra u siebie i wygrał ten mecz. Dla nas było to bardzo ważne spotkanie, bo mamy ósme miejsce w tabeli i wygrywając poszlibyśmy lekko wyżej, a tak pewnie spadniemy do grupy spadkowej - bezradnie rozkłada ręce 26-latek.
Postawa bramkarza wrocławian w drugiej połowie kilkukrotnie ratowała Śląsk przed utratą bramki. Szczególne słowa uznania należą się temu za dwukrotnie wygrany pojedynek z Prejuce'm Nakoulmą. - Jestem od tego, żeby takie sytuacje bronić. Tego szczęścia zabrakło mi w końcówce, bo Iwan dał wcinkę nad moją nogą. Potem myślałem, że Nakoulma będzie się ścigał ze mną i wypuści piłkę do boku, a kopnął taś-tasia tak zwanego po ziemi i nie mogłem nic zrobić - przekonuje "Giki".
- Na pewno czeka nas bardzo burzliwa analiza tego co się stało. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że już w poniedziałek czeka nas kolejny mecz. Mówiliśmy już przed sezonem, że i liga, i Puchar Polski są dla nas bardzo ważne, dlatego chcemy powalczyć. Na pewno ta porażka nam nie pomoże, ale musimy wziąć się w garść i po prostu za ten mecz się zrehabilitować - wskazuje golkiper wrocławian.
Po końcowym gwizdku sędziego piłkarze Śląska pluli sobie w brody za niewykorzystane sytuacje strzeleckie. - Szkoda, że już nic nie wpadło. Tomek Hołota miał w tym meczu dwie dobre okazje. Najpierw przed przerwą przestrzelił, a potem Sebek Mila mu wrzucił na głowę. Trawa mokra, to bramkarz mógł się go tylko zapytać, w który róg strzela, a on trafił mu prosto w ręce. Niestety, musieliśmy się napieprzyć i nie strzeliliśmy trzeciej bramki, a oni z głupich przebitek strzelali i zdobyli trzy punkty - puentuje gracz drużyny ze stolicy Dolnego Śląska.