Górnik Zabrze w meczu z Korona Kielce poczynał sobie bardzo dobrze. Punktem zwrotnym była czerwona kartka, jaką po niespełna godzinie gry za faul na Macieju Korzymie obejrzał Maciej Mańka. Po końcowym gwizdku sędziego defensor zabrzan był załamany przebiegiem spotkania.
- Dobrze mi się grało i realizowałem założenia taktyczne nakreślone przez trenera. Niestety przez pryzmat czerwonej kartki muszę powiedzieć, że ten występ był w moim wykonaniu tragiczny. Wcześniej dobrze prowadziliśmy grę i dochodziliśmy do sytuacji, ale wszystko się posypało - kręci z niedowierzaniem głową obrońca Górnika.
Ironią losu swoją interwencją Mańka być może uratował swój zespół przed utratą bramki. Odpuszczając Korzymowi umożliwiłby bowiem napastnikowi Korony znalezienie się w sytuacji sam na sam z bramkarzem zabrzan.
- Kryłem w tej sytuacji Mańka Korzyma i nie powinienem się tak zachować. Wiadomo, że wyszedłby w sytuacji sam na sam, ale winę biorę na siebie. Oglądając ostatnie pół godziny meczu z tunelu przeżywałem prawdziwą katorgę. Chwała chłopakom, że udało im się dowieźć ten remis - podkreśla 24-latek.
Górnik punktu zdobytego w meczu z Koroną nie przyjął z euforią. - Patrząc na przebieg meczu powinniśmy ten mecz wygrać. Kiedy jednak nie da się zdobyć trzech punktów, to trzeba się cieszyć z nawet najmniejszej zdobyczy. Nasza sytuacja kadrowa jest trudna, kadra robi się wąska, ale chcemy utrzymać się w czołowej "ósemce". To jest nasz cel - wskazuje obrońca drużyny z Roosevelta.