Sebastian Staszewski: Po porażce ze Słowacją zimowa przerwa w eliminacjach do mistrzostw świata nie przebiegnie tak, jakbyśmy sobie wymarzyli.
Marcin Wasilewski: Na pewno ta porażka mocno skomplikowała nam sytuację. Gdybyśmy wygrali, bylibyśmy jedną nogą w RPA. Mielibyśmy dziesięć punktów i wszystko byłoby na dobrej drodze. Tak się jednak nie stało i pozostaje nam grać dalej. Od wiosny każda drużyna startować będzie z tego samego pułapu.
Atmosfera w zespole nadal jest znakomita?
- Oczywiście. Może straciliśmy trochę pewności i komfortu. Wiadomo, że mieliśmy do siebie pretensje. To normalne, że jak człowiek przegrywa wygrany mecz na kilka minut przed końcem, wkrada się zdenerwowanie. W Bratysławie zabrakło nam konsekwencji i koncentracji. Zdajemy sobie z tego sprawę, pogadaliśmy o tym we własnym gronie i sprawa została zamknięta. Mogliśmy wygrać i nie byłoby konsternacji i tłumaczenia się.
Kto jest w tym momencie faworytem do awansu?
- Na pewny my i Czesi. Do tego dodałbym Słoweńców. Grają ofensywny i widowiskowy futbol. Mogą namieszać w tych eliminacjach. Każdy psioczył na naszą grę w spotkaniu z nimi, a jak się okazało również Czesi męczyli się ze Słoweńcami niemiłosiernie. Czwartym kandydatem do awansu jest Słowacja. Oni też nie są na straconej pozycji. Myślę, że każda drużyna ma 25 proc. szans na awans.
Jako jeden z nielicznych reprezentantów Polski ma pan pewne miejsce w składzie swojej drużyny. Jakim cudem kilku rezerwowych z europejskich średniaków potrafi ograć w świetnym stylu jeden z najlepszych zespołów świata - reprezentację Czech?
- Ciężko mi to wyjaśnić. Mamy zawodników, którym nie przeszkadza to, że nie grają w klubach. Widocznie same treningi wystarczą im, aby utrzymać dobry poziom. Nasza reprezentacja nie ma gwiazd światowego ani europejskiego formatu, ale razem tworzymy zgrany kolektyw. Pokazaliśmy w meczu z Czechami, że zaangażowanie i walka jeden za drugiego pomaga daje efekty. Wiadomo, że część chłopaków jest rezerwowymi, ale... nie potrafię wyjaśnić tego fenomenu (śmiech).
Do reprezentacji Polski przymierzani są, mający polskie korzenie, Sebastian Tyrała z Borussii Dortmund czy Ludovic Obraniac z Lille. Podbieranie obcym federacjom zawodników mających polską krew uważa pan za słuszną drogę?
- Dopiero od pana dowiedziałem się o tych chłopakach. Nie wiem czy to dobra droga. Już kilkukrotnie mówiło się o piłkarzach, którzy rzekomo chcieli grać dla Polski, a nic z tego nie wychodziło. Jeżeli faktycznie są chętni do gry w naszej reprezentacji, czują się Polakami i jest możliwość sprawdzenia ich w kadrze, to czemu nie. Wiem, że Roger to zupełnie inny przypadek, ale sam pan przyzna, że powołanie go nie wyszło nam na złe.
Interesuje się pan wyborami w Polskim Związku Piłki Nożnej?
- Nie bardzo. Wiem, że jest czterech kandydatów, znam ich z nazwiska. To, kto zostanie prezesem, nie jest dla mnie najważniejsze. Nie ma się czym przejmować i emocjonować. Wybierać będą delegaci a nie ja, więc skupiam się jednak na grze w Anderlechcie.
Nie ma dla pana znaczenia, kto zostanie następcą Michała Listkiewicza?
- Zupełnie nie.
Jak układały się pańskie relacje z ustępującym prezesem?
- Przez ten czas, kiedy miałem z nim do czynienia, wspominam go bardzo dobrze. Zawsze nas wspierał, można było z nim porozmawiać. Nie wiem, jakie zdanie mają inni reprezentanci, ale ja jak najbardziej będę Listkiewicza wspominał z sympatią.
W lidze razem z Anderlechtem pewnie dążycie do trzydziestego już mistrzostwa Belgii.
- Tak jak zawsze. W każdym roku mamy te same cele - mistrzostwo i puchar. W klubie, jeżeli mamy sezon bez mistrzostwa, to uznawany jest on za wielką porażkę. Jeśli będzie okazja, trzeba powalczyć też o awans do Ligi Mistrzów.
Przed sezonem trener Ariel Jacobs wzmocnił drużynę Nemanją Rniciem, który miał być dla pana rywalem. Udało się jednak panu zachować miejsce w podstawowym składzie Anderlechtu.
- Przyszedł ten Serb, ale jakoś się utrzymałem (śmiech). Wygrywam z nim rywalizację, ale Anderlecht to profesjonalny klub. Tu na każdym treningu trzeba starać się na maksimum, żeby nie wypaść ze składu. Dziś grasz pełny mecz, a jutro siedzisz na trybunach. Cieszę się, że gram od pierwszej do ostatniej minuty, ale ciągle muszę walczyć, żeby utrzymać moją pozycję w zespole.
W zimowym okienku transferowym pomyśli pan nad opuszczeniem Brukseli?
- Żadnych propozycji nie mam, więc nie myślę o transferze. Jest mi w Belgii dobrze. Córka poszła do pierwszej klasy szkoły podstawowej, więc muszę bardziej myśleć o rodzinie. Przyzwyczaiłem się do życia w Brukseli i na razie nie myślę o zmianie.
A jak postępy w nauce języka francuskiego?
- Coraz lepiej (śmiech).