Artur Wiśniewski: Zacznijmy od spraw bieżących. Brał pan udział w zjeździe PZPN-u, gdzie dokonano wyboru nowego prezesa. Jakie wrażenia?
Tadeusz Dudka: To był mój pierwszy zjazd w roli delegata. I powiem szczerze, że nic mnie nie zaskoczyło. Nie jestem nowicjuszem w piłce nożnej, od lat 70. czynnie uprawiam sport. Ludzie, którzy dzisiaj są u władzy, to często moi koledzy z boiska. Środowisko piłkarskie jest mi dobrze znane.
Jest pan zadowolony z tego, że prezesem został Grzegorz Lato?
- Szanuję demokratyczne wybory. Przeprowadzone były w sposób tajny, więc jest to sumienie każdego głosującego. Idealnego kandydata nie było, ale w żadnej dziedzinie życia, chociażby w polityce, nie ma takiej idealnej osoby.
Kto był pana faworytem?
- Wy dziennikarze chcecie wiedzieć wszystko, za bardzo ingerujecie w pewne sprawy. Później dorabiacie do tego różne teorie. Gdy widziałem, co w czwartek robiły media, to mi się to bardzo nie podobało. Dziennikarze nie zajmowali się merytoryką, ale sensacjami. To mnie przeraża, tak nie może być. Jeśli mamy rozmawiać o PZPN-ie, to musimy przyjrzeć się tej sprawie bliżej, musimy wyrobić sobie obiektywny pogląd. Nie możemy w czambuł brać wzorów z innych dziedzin życia. W polityce się oczernia, w medycynie się oczernia, na piłce wszyscy się znają. Określenia typu władze PZPN to "betony", "stare dziadki" są mocno nieobiektywne. Oprócz ludzi zasłużonych jest też przecież młoda kadra - prezesi, szkoleniowcy, ludzie, którzy chcą też w piłce coś osiągnąć.
Tak, ale chyba nikt nie ma dziś wątpliwości, kto rządzi w PZPN-ie. Niezadowolenie społeczne jest bardzo duże.
- Dla mnie nie ma podziału na młodych i starszych. Są dobrzy i słabsi. Tak samo jest z piłkarzami. Najlepiej jest dysponować młodymi zawodnikami, którzy potrafią już grać na wysokim poziomie. Wszędzie ważny jest potencjał ludzki - czy to w drużynie, czy w jakimś związku. Zarządzanie zasobami ludzkimi jest trudne, wymaga fachowego podejścia.
Największym poparciem kibiców cieszył się Zbigniew Boniek. Pan do niedawna obserwował związek też z boku, z pozycji kibica. Dajemy sobie zatem głowę uciąć, że to właśnie na niego pan zagłosował.
- To znaczy, że mnie znacie (śmiech). Nie stracilibyście głowy.
Czy dziwi pana to zamieszanie wokół naszej piłkarskiej centrali? Czy nasze społeczeństwo nie ma racji chcąc oczyścić to środowisko?
- Racja leży zawsze po środku. Troszeczkę jest to wyjaskrawione, zwraca się uwagę na pewne sensacje. Chodzi mi tutaj m.in. o sprawę pana Kręciny. Przed samymi wyborami wyciąga mu się jakieś brudne sprawy, zamiast rozmawiać o tym, czy kandydaci są predysponowani do pełnienia funkcji, co mogą zmienić, co poprawić. Łapie się za słówka, mówi się o przyziemnych sprawach, natomiast nie sprawdza się kandydata pod względem jego przydatności. Atmosfera obrad była bardzo nieciekawa. Uważam, że wszyscy się pogubili. Głosowanie powinno odbyć się w spokoju. Tak nie było. Emocje zostały przeniesione nawet na salę wyborów, ale ja i tak wierzę, że rozsądek weźmie górę.
Przejdźmy do spraw związanych z Koroną Kielce. Gdy obejmował pan funkcję prezesa, w klubie nie było już kilku pracowników, działaczy, zawodników. Większość z nich odeszła na życzenie poprzednich władz. Sporo kontrowersji pojawiło się zwłaszcza w przypadku Hermesa Soaresa i byłego kierownika, Pawła Wolickiego. Ten pierwszy podejrzewany był o udział w procederze korupcyjnym, mimo że kompletnie nie znał języka polskiego. Ten drugi o zwolnieniu dowiedział się z telewizji.
- Wszystkich ludzi, którzy w ostatnim czasie odeszli z Korony, znam osobiście. Poprzedni właściciel znalazł się w pewnej sytuacji i zadziałał tak, jak w tamtym momencie było mu najwygodniej. Chcąc bronić swojego wizerunku nie wziął być może czynnika ludzkiego pod uwagę. W mojej działalności przede wszystkim ludzie są najważniejsi. Po drugie, jeżeli nie będzie zawodników, nie będzie klubu. Klub to nie biznes, to nie przedsiębiorstwo. To stowarzyszenie, organizacja sportowa powołana dla ludzi, którzy mają tu rozwijać swoje zainteresowania, ambicje. Kto potraktuje to jako biznes, ten przegrywa. My nie tracimy z oczu żadnej osoby, która jest zainteresowana piłką i chce pomóc w jej rozwoju w Kielcach. Ale w tym momencie wciąż toczy się postępowanie przeciwko wymienionym osobom. Nie wiadomo, jak ono się zakończy, więc nic nie możemy jeszcze zrobić. Ja osobiście jestem niezadowolony z tego, jak rozwiązano sprawę. Hermesa i Pawła Wolickiego znam od wielu lat. Mają bardzo duże zasługi i uważam, że powinni być w sporcie. Wyrządzono im krzywdę, ale pewne szkody zawsze można naprawić. Nawiążemy z nimi kontakty, ja bym chętnie chciał widzieć ich w dalszej współpracy. Nawet jeśli popełnili błędy, to uważam, że więcej tego nie zrobią i swoją wiedzę mogą przekazywać innym.
Powrót tych ikon do Korony jest zatem możliwy?
- Oczywiście. Przecież nikt nikogo nie zabił, to nie jest wielkie przestępstwo. Takie były realia w polskiej piłce, wszyscy tak robili. Nawet ci, co prowadzą śledztwo widzą, w jakich warunkach rozwijało się piłkarstwo i to nie tylko w Polsce.
Po degradacji nie udało się wam zatrzymać części zawodników w Kielcach, którzy teraz kopią na boiskach ekstraklasy.
- Degradacja była podstawową przyczyną popsucia się atmosfery. Ci, co mieli szansę grać w ekstraklasie, po prostu uciekali. Ale aspekt sportowy wiąże się też z finansami. Wyższe cele - wyższe koszty. My nie mogliśmy zabronić zawodnikom odejścia. Gdy się uparli, że chcą zmienić pracodawcę, to właściwie nie mogliśmy ich trzymać na siłę. Wtedy nie mielibyśmy z nich żadnego pożytku.
Część graczy jednak zamieniła Koronę na klub, który występuje w rozgrywkach na tym samym szczeblu. Mamy tu na myśli Marcina Robaka i Macieja Mielcarza, którzy wylądowali w Widzewie Łódź. Robak wielokrotnie powtarzał, że chciał zostać w Kielcach, ale nie znalazł poparcia działaczy.
- Nie znam szczegółów, nie chciałbym zabierać stanowczego głosu w tej sprawie. Nikt na pewno nie wyrzucił zawodnika, musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia. Trzeba pamiętać też o tym, że piłkarze czasem też się wybielają. Gdy zarabiają dobrze, gdy jest właściwa organizacja, to wtedy pracodawca jest "cacy". Gdy pojawiają się problemy, które trzeba pokonywać, to wtedy właściciel jest "be". Trzeba wiedzieć, że w sporcie jak i w życiu zdarzają się kryzysy. W trudnych okolicznościach musimy mobilizować się wszyscy. Moim priorytetem po przyjściu do Korony było zbudowanie dobrej atmosfery - umiejętności cieszenia się ze zwycięstw i umiejętności przyznawania się do porażek. Ambicjonalnego podejścia do sprawy. Nie jest to takie łatwe. Pieniądze wszystkim na świecie przysłaniają świat. Trzeba patrzeć przez pryzmat naszych zainteresowań i ambicji. Nie znam ludzi, którzy idąc innym tokiem myślenia, zdołaliby osiągnąć jakiś sukces.
Jakimi argumentami więc posłużył się klub, by zatrzymać takich graczy, jak Robert Bednarek, Hernani da Rosa czy Cezary Wilk?
- Objąłem zespół po trzech porażkach. Gdy weszliśmy do klubu, praktycznie skończyły się problemy. Przedstawiliśmy zawodnikom aktualną sytuację, utrzymaliśmy im kontrakty na tym samym poziomie, co mieli w ekstraklasie, zapewniliśmy im, że mogą czuć się bezpieczni. To nie były puste słowa, wywiązujemy się z tego. Stabilność finansowa to dla nich pewna gwarancja spokoju.
Wilk praktycznie jednak był już jedną nogą w Cracovii Kraków.
- Każdy zawodnik ma swojego menedżera, piłkarze są przez nich kierowani. Poziom menedżerski pozostawia wiele do życzenia. Zawodnicy zbyt łatwo oddają swoje sprawy osobiste innym ludziom. Za ich pośrednictwem negocjują z klubem. Chodzi o jak najwyższe kontrakty, by marża z nich również była niemała. To nie najlepiej wpływa na postawę samego gracza. Dzisiaj nie ma już piłkarzy, którzy nie mieliby swojego menedżera. Do naszych chłopców, którzy zdobyli mistrzostwo Polski juniorów, ustawiła się ich kolejka. To jest gehenna. W Koronie jest nieciekawie, bo dwóch menedżerów ma właściwie cały pierwszy zespół. W przyszłości będziemy unikać takich przypadków.
Istnieje pewna nieścisłość, której do dzisiaj nie wyjaśniono. Czy pieniądze, które Korona pozyskała ze sprzedaży swoich zawodników, trafiły do budżetu klubu?
- Transfery, które przeprowadzili poprzednicy zostały użyte przez nich do dnia 23 sierpnia. Do momentu kupienia spółki przez miasto właściciel mógł robić z pieniędzmi to co chciał. Przepływ środków transferowych odbywa się w ten sposób, że część z nich przepływa natychmiast, a część rozłożona jest na raty. Te, które były w ratach, idą już po stronie naszej.
Kibice w Kielcach liczą, że z tym potencjałem i finansowym, i ludzkim, Korona wywalczy awans. Jeżeli jednak jej się w tym sezonie to nie uda, to…
- To nic się nie dzieje. Gramy dalej. Jeśli nie awansujemy, to znaczy, że jeszcze nie dojrzeliśmy do ekstraklasy. Chciałbym, by wszystko odbyło się w sposób naturalny. Jeśli jesteśmy dobrzy, to wejdziemy. Jeżeli czegoś nam brakuje, to poczekajmy i dopracujmy wszystko. Na dzień dzisiejszy mamy predyspozycje, by awansować. Czeka nas jeszcze jednak dużo pracy w sferze sportowej, organizacyjnej i finansowej.
Nie chciałby pan jednak chyba, by naturalnie wyszło, że Korona za trzy lata będzie dopiero gotowa wejść do ekstraklasy i utrzymać się w niej.
- Nie powiedziałem o jednej rzeczy - o ambicjach piłkarzy. Jeżeli dziś jesteśmy na trzecim miejscu, jutro chcemy być na drugim. Nas interesuje wygranie każdego meczu. Zawodnicy wychodząc na boisko nie mogą myśleć inaczej. Z każdym można wygrać. To jest jednak tylko sport. Jeżeli przegramy, trzeba odrobić to w następnym meczu. Niczego jednak nie da się zaplanować, bo wiadomo, że każdy ma swoje pięć minut. Stworzyła się taka sytuacja, że jest szansa w takich warunkach, jakie mamy, by wejść do ekstraklasy. W pewnym momencie zawsze jednak może nam czegoś zabraknąć, na przykład szczęścia. Przegraliśmy z Zagłębiem, bo tak należy uznać rezultat remisowy. Niech by to był mecz o awans. Zwycięstwo nas promuje, remis - nie. To wtedy remis to jest co? Tragedia? Nie. Wtedy trzeba skupić się na następnym spotkaniu. Po remisie z Zagłębiem na własnym boisku chłopcy tak się wściekli, że pojechali do Świnoujścia i ograli Flotę. Sport to jedna wielka psychologia. Do końca trzeba być maksymalnie skoncentrowanym.
Korona ma szansę zostać formalnym Mistrzem Jesieni. Spodziewał się pan takiego obrotu spraw?
- Po cichu na to liczyłem. Obejmując klub interesował mnie jak najwyższy cel sportowy. Pozycja w tabeli jednak nie świadczy o wszystkim. Jak zakończy się runda jesienna - tego nie wiadomo. Czekają nas jeszcze niełatwe mecze. Teraz przekonamy się o wartości zespołu, czy jest należycie zmobilizowany.
W Koronie jest wielu młodych zawodników. Czy łatwo nad nimi zapanować? Młodzi ludzie mają to do siebie, że lubią pójść w tan, zapominając o swoich obowiązkach.
- Trenerzy oprócz tego, że szkolą, to i wychowują. Każdy z nas musiał przejść pewne przygotowanie pedagogiczne. Obowiązkiem klubu jest zadbać także o rozwój osobowości piłkarza. O jego kulturę osobistą, higienę życia. My bardzo na to zwracamy uwagę.
Za kadencji trenera Ryszarda Wieczorka piłkarze zamiast grać, woleli siedzieć w knajpach. U Jacka Zielińskiego jeśli było pod tym względem lepiej, to tylko nieznacznie. Zawodzili nawet ci starsi zawodnicy – Piotr Świerczewski, czy Krzysztof Gajtkowski. W Koronie nie ma już tego problemu?
- Jeśli problem się pojawia, to jest rozwiązywany jeszcze w zarodku. Trzeba pamiętać, że u piłkarzy trochę inaczej pracują hormony. Ci ludzie wykonują sporą pracę fizyczną, organizm inaczej reaguje. Przykład powyższych zawodników pokazuje, jak trudno wyzbyć się pewnych nawyków, przyzwyczajeń. Praca nad człowiekiem do łatwych bowiem nie należy.
Czy Korona planuje znacząco wzmocnić się w przerwie zimowej?
- Mamy do dyspozycji wąską kadrę 18 zawodników. To mało, biorąc pod uwagę ewentualne kartki czy kontuzje. Nie mam wątpliwości, że do Kielc przyjdą nowi piłkarze. Czy z ekstraklasy? Wszystko jest możliwe. Zobaczymy, jak będzie w tym okresie wyglądał nasz rynek. Są także zapytania o graczy, którymi my dysponujemy. Póki co jest jednak przedwcześnie, by w ogóle poruszać ten temat.
Wywiad przeprowadzony we współpracy z Tomaszem Porębskim z dziennika "Metro".