Droga do sukcesu w Lidze Europejskiej trenera Unaia Emery'ego oraz jego podopiecznych nie była jednak usłana różami. Dwukrotnie w fazie pucharowej turnieju Sevilla wracała z dalekich podróży - z lokalnym rywalem, Betisem, po rzutach karnych (porażka 0:2 u siebie i wygrana 2:0 w rewanżu), oraz z Valencią, gdzie Stephane M'Bia uratował awans Andaluzyjczyków w ostatniej minucie rewanżowego spotkania (zwycięstwo 2:0 na własnym stadionie oraz porażka 1:3 na Estadio Mestalla). - Żeby wygrać, trzeba czasem pocierpieć i to wytrzymać. Przegrywaliśmy z Betisem, Porto i Valencią, a dziś graliśmy na równi z Benficą. Nie wiem, który zespół był lepszy. Obie drużyny wiedziały jednak, jak należy walczyć. Mieliśmy swoje okazje w tym meczu, ale na końcu okazaliśmy się lepsi w rzutach karnych - rozpoczął swoją wypowiedź po zwycięstwie w finale nad Benficą hiszpański szkoleniowiec.
- Próbowałem uspokajać moich zawodników przed meczem i mówić im, że nie powinni mieć żadnych wątpliwości podczas meczu. To jest jednak bardzo trudne. Czasami moi gracze byli zdenerwowani, ale wynikało to z wyniku. Zarówno my, jak i Benfica, mogliśmy objąć prowadzenie w każdym momencie. Mieliśmy trochę kłopotów, bo kilku zawodników czuło ból pod koniec meczu albo złapało kontuzje. W dogrywce czuliśmy, że będziemy strzelać rzuty karne - opowiedział o emocjach w swoim zespole Emery.
Tegoroczna edycja Ligi Europejskiej zaczęła się dla Sevilli bardzo wcześnie, bo już od trzeciej rundy kwalifikacyjnej, której początek miał miejsce 1 sierpnia 2013 roku. Hiszpanie na "dzień dobry" odprawili wówczas z kwitkiem czarnogórską Mladost Podgorica. - Sevilla nie grała w europejskich pucharach od dwóch lat, dlatego nie mogliśmy się doczekać tego turnieju. Chcieliśmy dokonać czegoś wielkiego. W pierwszym meczu przeciwko Mladosti na trybunach pojawiło się trzydzieści tysięcy kibiców - i to 1 sierpnia. Zazwyczaj o tej porze ludzie wolą pójść na plażę, ale jednak zdecydowali się zobaczyć nasze otwarcie tego turnieju. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Liga Europejska jest bardzo ważna dla naszych fanów. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale chcieliśmy ciężko pracować na ten finał i triumf - powiedział trener triumfatora turnieju.
To pierwszy poważny laur Emery'ego w jego dotychczasowej karierze. Aż do środy największymi osiągnięciami Hiszpana był awans z Almerią do Primera Division w 2007 roku oraz trzecie miejsce z Valencią w sezonie 2009/2010. Trener Sevilli podchodzi jednak do swojego największego sukcesu, jakim jest puchar Ligi Europejskiej, z dużym spokojem i respektem. - Zawsze jestem szczęśliwy, kiedy drużyna awansuje ligę wyżej albo dostaje się do europejskich pucharów. Miałem już okazję doświadczać tego wcześniej, dlatego cieszę się, że jestem tutaj. To świetna sprawa dostać się do finału i go wygrać, ale dla mnie jest to po prostu jakaś ciągłość w mojej karierze trenerskiej. To swojego rodzaju proces, w którym nauczyliśmy się wiele. W przyszłym roku zagramy w Europie ponownie i będzie to mój siódmy rok w pucharach. Będziemy chcieli znów poszukać okazji na dobry występ. Bardzo dziękujemy też naszym fanom, którzy nas wspierali i jeździli za nami. Również dzięki nim znaleźliśmy się w Turynie - stwierdził szkoleniowiec Andaluzyjczyków, na którego w trakcie sezonu spadła fala krytyki w związku z nieudanym początkiem w wykonaniu jego drużyny.
- Jestem trenerem i wiem, że krytyka to normalna rzecz. Akceptuję ją i nie interesują mnie oceny ludzi - zarówno te negatywne, jak i pozytywne. Szybko zapominam o takich rzeczach. Po prostu codziennie pracuję i staram się robić to jak najlepiej. Niektórzy mówią, że jestem bardzo twardogłowy, ale ja po prostu chcę podchodzić do swoich obowiązków profesjonalnie. Mam swoje wartości i zasady, i staram się nimi podążać codziennie. Robię błędy, ale próbuję się na nich uczyć, żeby w przyszłości ich nie powtarzać - odpowiedział Emery.
Trener Sevilli odpowiedział też na słowa swojego środowego vis-a-vis, Jorge Jesusa, którego zdaniem Ligi Europejskiej nie wygrał w tym roku zespół najsilniejszy. - Myślę, że najlepszy zespół właśnie wygrał ten turniej. Walczyliśmy do samego końca i to się opłaciło. Oczywiście Jorge Jesus ma prawo do swojej opinii i szanujemy Benficę. Mówiliśmy od początku, że stanęły naprzeciw siebie dwa silne kluby. Myślę, że wynik jest sprawiedliwy i zasłużyliśmy na zwycięstwo w Lidze Europejskiej - stwierdził Hiszpan.
Z Juventus Stadium dla SportoweFakty.pl,
Bartosz Koczorowicz
Jesteśmy na Facebooku! Dołącz do nas!