W taki sposób, 27 stycznia, na specjalnie zwołanej konferencji prasowej szefowie Hebei China Fortune powitali nowego trenera - Radomira Anticia. Były wspólne zdjęcia, uśmiechy, głośna muzyka, prawdziwe show.
Jeden z najbogatszych Chińczyków, Wang Wenxue, przekonał się w końcu, że bez kosztów nie zbuduje wielkiego klubu. Od 2010 roku próbował przebić się do ekstraklasy mniejszymi środkami finansowymi. W efekcie awansował jedynie o jedną klasę rozgrywkową, a średnia frekwencja na stadionie, który może pomieścić 38,5 tys., wynosi ledwie nieco ponad 6 tys. Kiepsko. W takim tempie swoje wielkie plany musiałby odłożyć nie na lata, a bardziej na dekady. Stąd decyzja o zatrudnieniu 67-letniego szkoleniowca i wzmocnieniu składu, na przykład Miroslavem Radoviciem.
[ad=rectangle]
Urugwajczycy się nie sprawdzili
Na początku 2014 roku Wenxue postanowił zatrudnić trzech Urugwajczyków (zgodnie z limitem obcokrajowców narzuconym w tej klasie rozgrywkowej). Andres Fernandez, Martin Rodriguez oraz Andres Marquez mieli wprowadzić zespół do ekstraklasy. Wszyscy posiadali na koncie występy w urugwajskiej ekstraklasie (na przykład w River Plate Montevideo), choć nigdy nie byli wielkimi gwiazdami. Na Chiny ich umiejętności miały wystarczyć. - Wyrzuciłem 1,5 mln euro w błoto - miał powiedzieć Wenxue na bankiecie zorganizowanym z okazji zakończenia sezonu.
Trudno nie przyznać mu racji. Co prawda Marquez został najlepszym strzelcem zespołu, ale dziewięć bramek w szesnastu meczach chwały nie przynosi. Kiedy w grudniu pojawił się menedżer, który zaproponował zakup trzech utalentowanych Argentyńczyków, został dyplomatycznie, acz szybko i stanowczo wyproszony z siedziby klubu. - Szukamy innych rozwiązań, mamy już dość piłkarzy z Ameryki Południowej, którzy nigdy nie grali w znanych klubach - usłyszał.
Antić rozumie Chińczyków
Szefów Hebei China Fortune najbardziej bolał fakt, że mając w składzie trzech obcokrajowców, którzy zarabiali więcej niż cała reszta zespołu, musieli walczyć o utrzymanie praktycznie do ostatniej kolejki. Urugwajczycy nie zaaklimatyzowali się w trzymilionowym mieście położonym o 300 km od Pekinu. W mieście partnerskim słynnego Honolulu na Hawajach.
Skąd pomysł na Anticia? Serb jest znany w Chinach. Od 2012 roku pracował w miejscowej ekstraklasie, prowadząc piłkarzy Shandong Luneng Taishan. - Poznał nasz styl życia, doskonale orientuje się w naszych zwyczajach, ma odpowiednie podejście do chińskich piłkarzy, a na dodatek jest w stanie przekonać świetnych zawodników z Europy, aby podpisali z nami umowę - mówił w jednym z wywiadów Wenxue.
Z określeniem "świetni" właściciel klubu przesadził. Od początku było wiadomo, że na gwiazdy pokroju Didiera Drogby, Nicolasa Anelki czy Seydou Keity liczyć nie może. Choćby dysponował nieograniczonym budżetem. Druga liga to jednak druga liga.
Grał z Borucem i Żurawskim
Antić - zgodnie z trenerskim rzemiosłem - zaczął od obrony. Szybko zatrudnił 68-krotnego reprezentanta Chin. Du Wei, bo o nim piszemy, pracował już pod skrzydłami serbskiego trenera w Shandong Luneng. - Od kilkunastu lat występował na boiskach chińskiej ekstraklasy, doskonale zna tutejsze realia, potrafi kierować swoimi rodakami na boisku. Takiego zawodnika potrzebowałem. Sprowadzenie obrońcy z Europy byłoby ryzykowne. Mógłby się nie odnaleźć w tym specyficznym kraju - powiedział zaraz po transferze Antić.
Wei to jeden z najlepszych chińskich piłkarzy w całej historii futbolu w tym kraju. Ma nawet na koncie (co Chińczykom rzadko się zdarza) występy w Europie. W sezonie 2005/06 został wypożyczony do Celticu, w którym pierwsze skrzypce grali wówczas Polacy: Artur Boruc i Maciej Żurawski. Wei zaliczył zaledwie jedno oficjalne spotkanie. Po zakończeniu sezonu spakował się i z opuszczoną głową wrócił do ojczyzny. To była nauczka na całe życie. Mimo kilku propozycji już nigdy nie odważył się na transfer poza Chiny. - Tutaj jest moje miejsce, tutaj czuję się najlepiej - tłumaczył.
Jak Frankowski
Po transferze Weia, Antić mógł skupić się na wzmocnieniu ofensywy. Najpierw wykręcił numer Nenada Milijasa. Niespełna 32-letni pomocnik jest doskonale znany kibicom Crvenej Zvezdy Belgrad. Przez siedem lat występów w tym klubie zdobył prawie 60 ligowych bramek, rozegrał ponad 150 spotkań.
Dwukrotnie próbował swoich sił poza granicami Serbii: najpierw przez trzy sezony "męczył się" w Wolverhampton, a ostatnio grał w tureckim Manisasporze. Przygoda w lidze angielskiej nieco przypominała nieudaną karierę Tomasza Frankowskiego na Wyspach Brytyjskich. Mimo że Milijas to chłop na schwał (188 cm wzrostu) i powinien lepiej pasować do brytyjskiego futbolu. - Nenad grał w reprezentacji, podczas MŚ 2010 w RPA, jest uznanym zawodnikiem w Europie. Doskonale sprawdzi się w moim zespole, poprowadzi nas do chińskiej ekstraklasy, a przy okazji będzie wzorem dla miejscowych piłkarzy - zapewnił Antić.
Opuścił francuską okręgówkę
W kadrze Hebei jest jeszcze trzeci obcokrajowiec - Givestin N'Suki Zantu. 24-letni piłkarz, który posiada dwa paszporty (angolski i francuski), grał ostatnio w jednej z lig regionalnych we Francji (Saint-Pauloise FC). Wcześniej próbował swoich sił w rezerwach znanych zespołów, m.in. Monaco, Lille, Lorient. Bez większych sukcesów. 25 tysięcy euro, które Chińczycy zapłacili za Zantu, jasno pokazuje, że to nie będzie filar w walce o awans.
Czy Antić pozyska jeszcze napastnika? Podobno trwają rozmowy z kilkoma… Serbami. Do rozpoczęcia rozgrywek nie zostało już wiele czasu (7 marca). Być może do ostatniego wzmocnienia dojdzie już w trakcie sezonu. Tak czy siak, wydaje się, że cały ciężar awansu spadnie na barki Radovicia, Milijasa i Weia. Szefowie klubu liczą, że to wystarczy, a w 2016 roku stadion w końcu zapełni się do ostatniego miejsca. Debiut w ekstraklasie powinien przyciągnąć na stadion prawie 40 tysięcy kibiców.