Nie jestem zainteresowany pracą byle gdzie - rozmowa z Orestem Lenczykiem

W wywiadzie dla Wirtualnej Polski [tag=7386]Orest Lenczyk[/tag] o przerwie w trenowaniu, kondycji polskiej piłki i ewentualnych nowych ofertach. - Nie jestem zainteresowany pracą byle gdzie - przyznaje trener.

W tym artykule dowiesz się o:

Wirtualna Polska: Nie widziałem żadnego oficjalnego ogłoszenia, że kończy pan karierę.

Orest Lenczyk: Bo nie zakończyłem, mimo że już o tym kilka razy czytałem. Czasem robię sobie przerwę i dzięki temu jestem jeszcze przy dobrych zmysłach.

Ta ostatnia przerwa po odejściu z Zagłębia trwa już jednak rok. Celowo?

- W pewnym sensie tak, musiałem poświęcić się rodzinie, bo mam sytuację wymagającą większego zaangażowania. Przez kilka lat pracowałem poza Krakowem i teraz byłem zaangażowany sprawami rodzinnymi.
[ad=rectangle]
Wysyła pan jednak od czasu do czasu sygnały: "Jestem tu i jestem dobry".

- Zawsze starałem się wykonywać dobrze swoją pracę. A właściwie solidnie. Ale czasem wychodziło na to, że za dużo wiem, za dużo umiem. U nas bycie wykształconym trenerem to niekoniecznie jest to czego trzeba. Czasem wystarczy kurs i szczęście. Co roku jest jeden mistrz Polski i jeden zdobywca pucharu, reszta się nie liczy. To nieszczęście naszego zawodu, że jak nie masz tytułu, to znaczy że nie pracowałeś dobrze, takie jest ogólne pojęcie.

No tak, trener który ze słabym zespołem zajmował drugie i trzecie miejsce w lidze, wchodził do finału pucharu, faktycznie nic nie wygrał. To wypominano choćby Waldemarowi Fornalikowi.

- Kryteria, którymi ludzie oceniają trenera są zabawne. "Kto zdobył tytuł". A było wielu, którzy zdobywali trofeum, a potem nic, nic i dalej nic. Ale to też wasza wina. Dorwiecie jakiegoś młodego trenera i robicie z niego objawienie i gwiazdę w ledwie kilka tygodni po trzech wygranych meczach. A potem nie wiadomo gdzie on jest i co robi.

Ma pan wrażenie, że urodził się nie w tym czasie i nie w tym miejscu?

- Nie mam pretensji do swoich rodziców. Zresztą czasy się zmieniły, ale czy z korzyścią dla polskiego piłkarstwa? Pomijając kilka nowo wybudowanych stadionów, to jednak kiedyś były setki dobrych piłkarzy.

Dziś nie ma w Polsce z czego wybrać?

- Trudno szukać jakości popartej również i talentem, i przygotowaniem do zawodowej piłki nożnej. Polska myśl trenerska jest. Są sytuacje, gdy polska młodzież może wygrać z Niemcami, ale w dalszym ciągu jest problem z piłkarzami, którzy mają 17-18 lat. Przejście do seniora jest bardzo ciężkie. W Polsce cały czas myśli się, że 18-latek jest zbyt młody, by grać w dorosłej piłce. A powinny decydować umiejętności, nie wiek. Otwarcie rynku powoduje też, że jest to kosztem piłkarzy, którzy mieliby szansę grać, ale trzeba się nimi zająć.

Wprowadzić do piłki?

- Dokładnie. To kwestia mentalności. Jak pan pójdzie na mecz niższej ligi, to znajdzie pełno zawodników, którzy przychodzą sobie pograć w piłkę. Nie ma takiego myślenia, że wprowadza się młodych zawodników, rozwija ich. Miejscowy producent kiełbasy płaci za logo na koszulce, to chce żeby zespół wygrywał i był na 6 a nie 8 miejscu w tabeli. Tu i teraz. Nie ma procesu "produkcji" piłkarza.

Mówimy o regresie, bo ostatnio wspomniał pan o meczu Barcelony z Bayernem?

- To jest cyrk. Zebranie najlepszych piłkarzy świata w kilku drużynach. Zresztą mecz Fiorentiny z Sevillą to też marzenie. Ale o czym my mówimy? To tak jakbyśmy produkowali syrenkę, poloneza, a zachwycali się ferrari.

Prawie tak jest, poza tym, że nie produkujemy tych samochodów. Dziś zderza się pan z Hannoverem i nie ma szansy.

- Zawsze trzeba zacząć od umiejętności piłkarzy. Wy potraficie krytykować, że ktoś zagrał 4-4-2 i przegrał z 3-5-2, a przecież tak naprawdę chodzi tylko o umiejętności piłkarzy, a nie o ustawienie. System ma być dobrany do umiejętności.

Z drugiej strony trener tymi samymi piłkarzami może wygrać więcej, albo mniej. Zresztą sam pan wielokrotnie wyciągał zespoły, choćby Śląsk Wrocław, więc może pan coś powiedzieć. Tarasiewicz pewnej granicy nie mógł przeskoczyć.

- W tym danym momencie, nie jest powiedziane, że w ogóle. Udało się doprowadzić do takich wyników, które dawały szanse zaczepienia się za czołówkę. Ale tu nie chodzi o trenera, ale też właściciela, zarząd. To jak w pojeździe. Trzeba dolewać paliwa, oczywiście jeśli komuś zależy na tym, by samochód jechał dalej. W Bełchatowie graliśmy tak, że było to doceniane. Dlatego trzeba było dodawać, po troszku, nie za dużo, żeby to utrzymać.

Raczej nie było możliwości utrzymać w Bełchatowie Radosława Matusiaka czy Łukasza Garguły?

- Tak, oczywiście, w klubach typu Łęczna czy Bełchatów trudno będzie kogokolwiek utrzymać. Zawodnicy chcą żyć w dużych miastach i ja się im nie dziwię.
[nextpage]W sumie miał pan kilka klubów, które stały się mocne, ale nigdy nie miał pan klubu z topu, o ile sam sobie tego nie stworzył.

- Ktoś kiedyś powiedział, że po Lenczyku kluby mają problemy. Byłem w Krakowie, po mnie w ciągu 2 lat zmieniono 5 trenerów. A po co ja tam byłem? Nie jestem facetem, który przychodzi sobie popracować i wynocha.

Co nie zmienia faktu, że od potentatów był pan zazwyczaj daleko?

- Dziennikarze mnie czasem pytali czy jestem zainteresowany tą, albo tamtą pracą. Za dobrze znam kluby, ludzi, którzy tam są. Jaka by tam była moja rola? Nie tylko w piłce nożnej, w trenerce, poszła tendencja postawienia na młode wilki w czarnych garniturach. Utarło się, że trener im starszy, tym głupszy. A to nie jest prawda. Przez lata ciągle szukaliśmy innej drogi ze sztabem, żeby nie wejść w rutynę, która doprowadzi do regresu. Ale ciągle mam otwartą głowę i mogę sporo rzeczy realizować.

Młodzi to komputery, programy, statystyki a pan raczej się z komputerem nie kojarzy?

- Ważna jest głowa. Jak tego się nie ma, to można się gapić w obraz z monitora bez pojęcia, co się widzi.

Wróćmy do tego, że brakuje panu w karierze klubów z topu, takich jakimi dziś są Legia, Lech.

- Byłem kandydatem do Lecha Poznań, ale ponad 30 lat temu, wybrałem Śląsk. Do Legii też byłem kandydatem, ale to jakieś 15-18 lat temu. Zgadzam się, że są trzy, cztery kluby, które trzymają się góry. Ale to nie jest sprawa trenera, a władz klubu, kiedyś resortu a teraz ogromnych pieniędzy. Ale jak pan widzi pieniądze mnie nie kochały. Miałem jednak okazję trenować wielu wspaniałych piłkarzy, to się liczy.

Miał pan szansę być selekcjonerem? Mam wrażenie, że to jest jakieś niespełnienie.

- Było kilka sytuacji, ale zdając sobie sprawę, jakim jestem trenerem, a bardziej jakim jestem człowiekiem, nie było to możliwe. Biorąc pod uwagę kto jest decyzyjny, nigdy nie miałem szansy. Kiedyś w PZPN siedzieliśmy i rozmawialiśmy o kandydatach. Może ten, może tamten. Siedział koło mnie Jurek Talaga i pytam go: "Jaki powinien być selekcjoner?". On wymienia cechy, wtedy go pytam: "A mi czego brakuje w takim razie?". On myśli i mówi: "K…, chyba niczego". To było jakieś 8, 10 lat temu. Ale nawet przed ostatnim EURO 2012 pojawiła się moja kandydatura. Jak Waldek był kandydatem na selekcjonera, ja w Śląsku robiłem dobrą robotę. I nie chodzi o mistrzostwo, a o takie mecze, jak z Legią w Warszawie. Ale ja wiedziałem kto decyduje. I jak mnie ludzie pytali, mówiłem: "Ja jeszcze poczekam". Ale już się nie doczekam. A teraz może lepiej, że nie pracuję, na zdrowie mi to wyjdzie. A jeśli moja osoba nie interesuje tych, którzy decydują o pracy, również w klubach, to nie mogę powiedzieć, że to moja strata.

Czyli telefon nie dzwoni?

- Rozmawiano ze mną, ale wiem kto skąd dzwoni, i wiem co tam się dzieje. Więc odpowiadałem grzecznie: "Dziękuję, ale nie jestem zainteresowany pracą w pańskim klubie". Nie jestem zainteresowany pracą byle gdzie. Nie obrażając klubów, chodzi raczej o ludzi, którzy są pańskimi przyjaciółmi gdy pan przychodzi, ale po dwóch meczach zaczynają czaić się za plecami. Oni i tak zostaną.

Mentalność, brakuje innego sposobu myślenia. Patrzymy na Niemców, jest tam niemalże taka grupowa zmiana myślenia, jeśli jest taka potrzeba.

- U nas sprowadza się ludzi z kapelusza i jakoś to idzie. Oglądałem w ostatnich latach setki meczów, niektóre po dwa razy. Wydaje mi się, że presja wyniku była tak ogromna, że piłkarze przestali grać i walczą. Od lat mnie to przeraża. Gra szósta z czternastą drużyną. Ogląda pan z myślą, że któraś będzie lepsza, ale tego nie widać. Jest brak umiejętności, za to trenerzy coraz lepiej potrafią przygotować zawodników fizycznie. Prawie każdy mecz zamienia się w "typowy mecz walki".

Ale pan też temu uległ. W Śląsku Wrocław próbował pan systemu z trzema ofensywnymi zawodnikami, którzy będą grać kombinacyjnie, ale chwilowe niepowodzenie sprawiło, że porzucił to i wrócił do tradycyjnego ustawienia.

- Jeśli panu grozi mistrzostwo Polski, to zaczyna pan myśleć w sposób bardziej racjonalny. I przestaje podniecać się widowiskiem dla kibiców. Jeśli chodzi o rolę trenera, to musi być najważniejszy w klubie. Powinien być, choć czasem jest to ktoś z kapelusza czy z układów. Jeśli żąda się od trenera, żeby był zawodowcem, to nad nim też powinni być zawodowcy. Taki Guy Roux był ponad 40 lat w Auxerre. Jeśli w klubie jest taki człowiek to patrzy: "za pół roku będzie mi brakować prawego obrońcy, za rok rozgrywającego, za dwa lata bramkarza". Patrzy perspektywicznie. I już jest sytuacja dbania o losy klubu, a nie "wygrana, przegrana, szansa jest, tu i teraz"! Nie chodzi o trenera. Musi być po prostu ktoś taki w klubie. Czy u nas są tacy? Raczej nie.

Rozmawiał: Marek Wawrzynowski
#dzejesiewsporcie: Obrońca uratował zespół

Źródło: sport.wp.pl

Źródło artykułu: