Deszcz, kiedy spadnie ten cholerny deszcz. Niemieccy piłkarze co chwilę patrzyli w niebo z nadzieją, że błękitne niebo w górskiej miejscowości Spiez w końcu się zachmurzy. A tu nic, jak na złość. Szwajcarskie lato w pełni. Do finałowego meczu mistrzostw świata 1954 roku było coraz bliżej, a promienie słońca coraz mocniej odbijały się w tafli wody jeziora Thun. Nadzieja na korzystny wynik na berneńskim Wankdorfstadion oddalała się z każdą minutą.
[ad=rectangle]
- Nie chcę być arogancki, ale naprawdę pan uważa, że macie jakiekolwiek szanse w meczu z Węgrami? - zapytał węgierski dziennikarz niemieckiego trenera Seppa Herbergera.
- Jeśli będzie słonecznie, Węgrzy wygrają. Nie będziemy w stanie ich powstrzymać. Jednak jeśli będzie deszczowo… To jest pogoda Fritza Waltera, murawa będzie grząska. Wtedy mamy szansę - opowiedział trener.
To scena z niemieckiego filmu "Cud w Bernie" o jednej z największych futbolowych zagadek w historii. Świetnie oddaje nastroje przed finałem mistrzostw świata, jaki miał się odbyć w Bernie. Niemcy Zachodnie w zasadzie nie miały prawa tego meczu wygrać. Nikt nie dawał im żadnych szans. Trzy tygodnie przed mundialem selekcjoner Sepp Herberger był niemiłosiernie krytykowany i wyśmiewany, bo jego Kaiserslautern w finale krajowych mistrzostw zostało rozbite 1:5 przez Hannover 96. Trzon reprezentacji stanowili właśnie zawodnicy K'lautern.
Węgierskie maszyny
Ówczesna reprezentacja Węgierskiej Republiki Ludowej była piłkarską potęgą. Zespołem, który przez 4,5 roku nie przegrał meczu. Prowadzeni na boisku przez legendarnego "Galopującego majora" Ferenca Puskasa Madziarzy wyznaczali w futbolu nowe trendy. Grali taktyką 4-2-4, którą dopiero później udoskonaliła Brazylia.
Rok przed mundialem Węgrzy na Wembley rozbili Anglię 6:3. U siebie zdemolowali dumnych Synów Albionu aż 7:1. Komunistyczne władze triumfowały. Tamtejsza reprezentacja powstała na bazie Honvedu Budapeszt. To klub wojskowy, taka węgierska Legia minionej epoki. Do stolicy ściągano najlepszych węgierskich zawodników. Ferenc Puskas, Nandor Hidegkuti i reszta nie mieli na świecie równych sobie. Nigdy wcześniej ta plejada gwiazd nie rozegrała równie ważnego spotkania. Finałowy mecz z Niemcami był najważniejszy w ich życiu.
"Piłka jest okrągła, a mecz trwa 90 minut" – powtarzał często Sepp Herberger, jeden z najwybitniejszych trenerów w historii Niemiec. W zasadzie nawet nie wiadomo, czy w ogóle on sam wpadł na tak genialne w swej prostocie hasło. We wspomnianej wcześniej ekranizacji szwajcarskiego mundialu te słowa Niemiec usłyszał w nocnej rozmowie ze sprzątaczką myjącą podłogę w hotelu, w którym zatrzymała się niemiecka kadra. A potem powtarzał na kolejnych przedmeczowych konferencjach prasowych. Piłka jest okrągła, czyli w futbolu wszystko może się zdarzyć. Powiedzenie, które przeszło do historii przypisywane jest właśnie jemu. Mecz, który stanowi chyba największą futbolową zagadkę w historii, również jest Herbergera udziałem.
Faworyci byli skonsternowani
Węgrzy byli niezwykle pewni siebie. Kilkanaście dni przed finałem spotkali się z Niemcami we wcześniejszej fazie turnieju i zdemolowali ich 8:3. Po tamtym meczu niemiecka prasa chciała powiesić Seppa Herbergera na jabłoni. Tak pisał "Der Spiegel". Tyle że szczwany lis Herberger posłał wówczas w bój rezerwowych. Prawdopodobnie po to, aby na baraż z Turcją oszczędzić swoich największych asów. Przed finałem ponoć przeczytał swoim zawodnikom wszystkie nagłówki niemieckiej prasy po pierwszej porażce z Węgrami.
Madziarów to pierwsze spotkanie uśpiło. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem finału pozwolili władzom przygotowywać zwycięski bankiet. W zasadzie nie interesowała ich taktyka, jaką gra Herberger. Patrzyli po prostu na siebie i swoje umiejętności. Ich pewność siebie wzmógł jeszcze początek spotkania. Po ośmiu minutach prowadzili 2:0 po golach Puskasa i Zoltana Czibora. Nic złego w zasadzie nie mogło im się stać. Ponoć Węgrzy mieli wtedy takie założenie, że strzelają na początku 2-3 gole, a potem rozpoczynają zabawę z piłką i rywalem.
Zaraz po drugim trafieniu kontakt złapał jednak ten, który zapowiedział, że pokaże Węgrom, kto tu rządzi - prawy łącznik Max Morlock z Norymbergi. Jeszcze w pierwszej połowie wyrównał prawoskrzydłowy Helmut Rahn z Rot Weiss Essen. Rahn to był hulaka, piłkarz który trenerowi sprawiał sporo problemów wychowawczych. Turniej zaczął na ławce rezerwowych.
Faworyci byli skonsternowani. Niemcy - bardzo dobrze przygotowani. Grając rezerwami zdołali im jednak strzelić trzy gole, poznali ich słabe punkty. Wiedzieli, że to nie Puskas jest najgroźniejszą madziarską bronią, tylko Higdekuti. I jego trzeba wyeliminować. Sprzyjała im też pogoda, okazało się, że modły o deszcz zostały wysłuchane i jeszcze przed meczem lunęło. Na śliskiej i grząskiej murawie Węgrom na pewno grało się gorzej. Co jednak nie znaczy, że źle. Niemców ratowały słupki, poprzeczki i bramkarz Toni Turek z Duesseldorfu. Różnicę w umiejętnościach przy deszczu niwelowało jednak nowatorskie obuwie zachodnich piłkarzy. Adi Dassler, kolega Herbergera i twórca obuwia dostarczył im bowiem buty z wkręcanymi korkami. Długości korków były różne, w zależności od stanu murawy. Na grząską trawę w Bernie trzeba było założyć te najdłuższe. Niemcy mieli lepszą przyczepność. Jeśli mówimy, że dziś o sukcesie w futbolu na najwyższym poziomie decydują detale, to wtedy w 1954 roku mieliśmy do czynienia z taką sytuacją.
To było idealne obuwie na "pogodę Fritza Waltera", na którą tak liczyli Niemcy. Walter był napastnikiem, kapitanem tej drużyny i jednym z najwybitniejszych niemieckich piłkarzy. A najlepiej grał w deszczu. Uwielbiał go.
84. minuta. Oddajmy głos Ulrichowi Hesse, autorowi kapitalnej książki "Tor - Historia niemieckiej piłki nożnej". Nic tak jak ten opis nie odda emocji tamtego fragmentu.
"Schaefer dośrodkowuje w pole karne", donosił Zimmerman (sprawozdawca radiowy). Do piłki skaczą Lantos i Ottmar Walter, ale to Węgier jako pierwszy dopadł futbolówki. Główka, wybicie. Piłka spada pod nogi Rahna, który markuje strzał prawą nogą, obraca się i uderza lewą. Gdy piłka wciąż jeszcze leci, Rahn już wie, że Grosics jej nie dosięgnie. Tor, Tor, Tor, Tor!!!
Jeszcze trafił Puskas, ale sędzia odgwizdał spalonego. Niemcy wygrali mecz, którego wygrać nie powinni. Węgrzy przegrali mecz swojego życia. Złota Jedenastka to najlepszy zespół w historii piłki nożnej, który nie zdobył mistrzostwa świata. Sukces na igrzyskach olimpijskich dwa lata wcześniej nie miał tej rangi.
Oto mistrzowie
Skład drużyny, która sprawiła jedną z największych sensacji w dziejach futbolu, był następujący:
Toni Turek (Duesseldorf), Jupp Posipal (Hamburg), Werner Kohlmeyer (Kaiserslautern), Horst Eckel (Kaiserslautern), Werner Liebrich (Kaiserslautern), Karl Mai (Furth), Helmut Rahn (Rot Weiss Essen), Max Morlock (Norymberga), Ottmar Walter (Kaiserslautern), Fritz Walter (Kaiserslautern), Hans Schaefer (Kolonia).
W kadrze Herbergera było też dwóch piłkarzy z polskimi korzeniami. Napastnik Richard Hermann zagrał w przegranym 3:8 meczu z Węgrami, strzelił Madziarom gola. Urodził się Katowicach na terenie Polski, ze Śląska trafił do Kickers Offenbach Stuttgart. Dostał powołanie do Wehrmahtu, walczył na wojnie. W reprezentacji RFN zagrał osiem meczów.
Fritz Laband z kolei na mundialu w 1954 roku zagrał w trzech meczach. Był obrońcą. Urodził się w Zabrzu, które przed wojną należało do III Rzeszy. Grał m.in. w HSV.
Dzień niepodległości
Niespodziewany sukces piłkarzy wprowadził oczywiście kraj w stan euforii, szybko jednak przeplatanej różnymi awanturami. Na przykład Węgrzy z Ferencem Puskasem na czele ewidentnie nie mogli pogodzić się z porażką i oskarżyli rywali o doping. Legendarny piłkarz zrobił to na łamach "France Football". Kilka tygodni po mistrzostwach okazało się, że kilku niemieckich zawodników jest chorych na żółtaczkę. Komunistyczna prasa temat podchwyciła, pisała o wymiotujących po meczu niemieckich zawodnikach, o wynoszonych z szatni strzykawkach. Niemcy poprzez tajemnicze leki mieli brać doping. Potem Puskas się ze swoich słów wycofał i przeprosił.
4 lipca to dzień niepodległości w USA, ale dla Niemców również stanowi w jakimś sensie datę wyzwolenia. 4 lipca 1954 rok - finał w Bernie. Wojna skończyła się dziewięć lat wcześniej, ale kraj nie dość że był podzielony, to na dodatek w Europie napiętnowany. Niemców wyrzucono z FIFA, wrócili do organizacji w 1950 roku. Zachodniej części od kilku lat stanąć na nogi pomagał amerykański plan Marschalla, czyli pomoc w postaci kredytów, surowców, żywności. Mistrzostwo świata rozpędzającej się gospodarce dało kolejnego kopa. Poza tym, po przegranej wojnie, jako agresorzy Niemcy nie mieli w Europie łatwo. Teraz w jakiś sposób znowu mogli dumnie podnosić głowy.
W pracy nad tekstem korzystałem m.in. z pozycji "Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej" autorstwa Ulricha Hesse oraz "Moja historia futbolu. Tom 1 - Świat" redaktora Stefana Szczepłka.