Wicemistrz Polski przegrał pierwszy mecz obecnej edycji Ligi Europy po samobójczym trafieniu Michała Kucharczyka. Legia Warszawa w pierwszej połowie przeważała, ale była nieskuteczna. Po przerwie oddała już pole gospodarzom. Duńska drużyna zdobyła gola po stałym fragmencie gry. To jej konik. Przed meczem trzech tamtejszych dziennikarzy przestrzegało nas, że to właśnie rzuty wolne i rożne są najgroźniejszą bronią mistrza Danii.
Klaus Egelund to dziennikarz duńskiego dziennika "Ekstra Bladet". Był na meczu, na własne oczy mógł się przekonać, jak groźna jest Legia. W Danii wiedziano o jej dokonaniach w poprzedniej edycji Ligi Europy, panował powszechny pogląd, że polska piłka jednak jest silna. Czy Legia rozczarowała miejscowych?
- Tak nie powiem. Jednak widać, że to drużyna, której brakuje pewności siebie. Drużyna, która wie czego chce, wykorzystuje sytuacje bramkowe. Takie miała przecież w pierwszej połowie. To właśnie była różnica pomiędzy polskim zespołem i FC Midtjylland. Nasz mistrz może nie ma wielu szans, ale jest przekonany, że jedną z nich wykorzysta. To często wystarcza, bo defensywa jest mocna. Kwestia przygotowania mentalnego - komentuje dla nas Duńczyk.
Jak dodaje, owszem w pierwszej połowie gospodarze mieli dużo szczęścia i pewnie z ulgą schodzili na przerwę. - W drugiej jednak odzyskali kontrolę, potrafili sobie stworzyć okazję. No i wykorzystali swoją najgroźniejszą broń, czyli stałe fragmenty gry.
Rzuty wolne i rożne to element popisowy Duńczyków. Mają je opanowane niemal do perfekcji. W poprzednim sezonie po stałych fragmentach gry FC Midtjylland strzelił blisko połowę goli.
FC Midtjylland - Legia 1:0.
Obserwuj @Jacek_Stanczyk