Szkoleniowiec z Irlandii Północnej objął zespół na początku czerwca 2012 roku, zastępując Kenny'ego Dalglisha, który kompletnie sobie nie poradził w tej roli.
Już pierwszy sezon pracy Brendana Rodgersa przyniósł poważny sygnał ostrzegawczy. Drużyna zaliczyła najgorszy start od... 1911 roku, a w pięciu pierwszych kolejkach uzbierała zaledwie dwa punkty. Ostatecznie zakończyła rozgrywki na rozczarowującym 7. miejscu.
Na początku swojej kadencji Rodgers dokonał kilku transferów i już wtedy mocno przestrzelił. Latem 2012 roku na Anfield trafili m. in. Fabio Borini, Oussama Assaidi oraz Nuri Sahin. Żaden w dłuższej perspektywie Liverpoolu nie zbawił, a 7. miejsce na koniec sezonu nikogo nie zadowoliło.
Miało być tak pięknie
Kolejne rozgrywki przyniosły jednak powiew optymizmu. The Reds w kapitalnym stylu wywalczyli wicemistrzostwo Anglii, a ogromny udział w tym sukcesie mieli Luis Suarez i Daniel Sturridge. Ta dwójka była postrachem rywali w Premier League i niemal w pojedynkę zapewniła Liverpoolowi znaczący progres w tabeli. Każdy kij ma jednak dwa końce. Zespół z Anfield zdobył w 38 meczach 101 bramek, ale stracił aż 50, a to jak na wicemistrza kraju, wynik fatalny.
Reakcja na ten sukces i wydarzenia z lata 2014 roku były kluczowe dla dalszych losów klubu i oceny pracy Rodgersa. Odejście Suareza do Barcelony było dla Liverpoolu jak cios w samo serce. To jednak nie koniec pecha. Drugą armatę, czyli Sturridge'a dopadł szereg urazów, które całkowicie storpedowały jego grę. Anglik zaliczał tylko epizodyczne występy, po czym znów zmagał się z kłopotami zdrowotnymi.
Tyle jeśli chodzi o argumenty na obronę menedżera. Choć odejścia Suareza nie dało się uniknąć, to jego sprzedaż dała Rodgersowi kolosalną sumę na transfery, a ta została wydana w sposób beznadziejny. Przed sezonem 2014/2015 na ośmiu nowych piłkarzy przeznaczono 100 mln funtów i w zasadzie żaden nie spełnił oczekiwań. Trzej obrońcy - Dejan Lovren, Alberto Moreno i Javier Manquillo - nie poprawili gry defensywnej zespołu, a niewielkie plusy dało się jedynie postawić przy Emre Canie i Adamie Lallanie. Menedżer The Reds pozyskał też trzech graczy do napadu - Lazara Markovicia, Mario Balotellego oraz Rickiego Lamberta. Wydano na nich ponad 36 mln w brytyjskiej walucie, lecz wszystkie te ruchy okazały się... nieporozumieniem. Wspomniana trójka dała drużynie raptem 10 bramek i 2 asysty. Dziś żadnego z nich w Liverpoolu już nie ma. Marković trafił na wypożyczenie do Fenerbahce Stambuł, Lambert gra dla West Bromwich Albion, a Balotellego wszyscy na Anfield mieli dość i Rodgers najpierw odsunął go od treningów z drużyną, by później oddać do Milanu.
Zmarnotrawione 100 mln funtów
Latem ubiegłego roku pieniądze zostały wydane bardzo źle i efekty były katastrofalne. W Lidze Mistrzów The Reds nie wyszli z grupy (wyprzedziło ich FC Basel), zaś w Premier League wywalczyli zaledwie 6. miejsce, wykonując ogromny krok w tył.
Co wydarzyło się później? Powtórka z rozrywki. W tym roku Rodgers znów ruszył na wielkie zakupy, ściągając na Anfield m. in. Nathaniela Clyne'a, Roberto Firmino, Joe Gomeza, Danny'ego Ingsa, Jamesa Milnera i Christiana Benteke. Efekty? Na razie mizerne. Żaden z tych zawodników nie imponuje liczbami, a część kibiców zaczęła zarzucać Rodgersowi, że gra ofensywna w zbyt dużym stopniu jest opierana na rosłym Benteke i Liverpool zatracił finezję. Wiele akcji kończy się górnymi podaniami do Belga, a ten nie do końca się w tym odnajduje. Dotąd zresztą strzelił w Premier League tylko dwie bramki.
Liverpool zajmuje aktualnie 13. miejsce w tabeli, nie przekonuje grą, zaś sam menedżer zdaje się zaklinać rzeczywistość. Po ostatnim spotkaniu z Norwich City stwierdził: - W drugiej połowie widziałem oznaki lepszej płynności i kreatywności.
Takie słowa nikogo już nie przekonują, wzbudzają tylko irytację, bo fani The Reds przestali w Rodgersa wierzyć. Świadczy o tym zresztą zabawna akcja na Twitterze. Kibice z grupy "The Liverpool Chat" (obserwowanej przez ponad 120 tys. osób) chętnie widzieliby na Anfield Juergena Kloppa, a dadzą temu wyraz... przebierając się za niego. W trakcie sobotniego spotkania z Aston Villą na trybunach będzie można zapewne zobaczyć sporo osób w czapkach z daszkiem, klubowym dresie i okularach z grubymi oprawkami. To właśnie znaki rozpoznawcze byłego trenera Borussii Dortmund.
Porażki na każdym polu
Samego Rodgersa kompromitują nie tylko wyniki i bezbarwny styl. Niewyobrażalny jest też jego transferowy bilans. Od początku pracy na Anfield menedżer z Irlandii Północnej wydał ponad 300 mln funtów, a spośród 24 zawodników, za których trzeba było płacić odstępne, odpowiednią jakość wniosło do drużyny zaledwie kilku. To Daniel Sturridge, Philippe Coutinho, Simon Mignolet i Mamadou Sakho (z miarodajną oceną graczy pozyskanych w ostatnim okienku trzeba się jeszcze wstrzymać).
Właśnie pudeł na rynku transferowym kibice Liverpoolu nie mogą wybaczyć Rodgersowi w największym stopniu. Zapanowało bowiem przekonanie, że nieudane zakupy to zmarnowana szansa na zbudowanie dobrej drużyny, a drugiej takiej nie będzie długo.
Dziś Rodgers jest pod ścianą. Pracuje na Anfield ponad trzy lata, a nie wygrał nic. Jeśli gra i rezultaty nie ulegną znaczącej poprawie, to 42-latek raczej nie wytrwa na stanowisku do końca sezonu.
[b]Szymon Mierzyński
[/b]