Robert Lewandowski jest dziś jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym napastnikiem świata. Kapitan reprezentacji Polski jest w tej chwili najlepszym strzelcem niemieckiego hegemona i najskuteczniejszym zawodnikiem el. Euro 2016, a w trzech ostatnich edycjach Ligi Mistrzów więcej bramek (22) od niego zdobyli tylko Lionel Messi (26) i Cristiano Ronaldo (38).
"Lewy" jest dziś na szczycie, a kolejnym krokiem w jego karierze może być już tylko zostanie legendą Bayernu Monachium i reprezentacji Polski. Jego droga na piłkarski Olimp wiodła przez Pruszków, Poznań i Dortmund aż do Monachium, ale kto wie, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby w 2006 roku nie został pogoniony z Legii Warszawa, dwa lata później wybrał Wisłę Kraków zamiast Lecha, Sporting Gijon zdecydowałby się na wyłożenie za niego 350 tys. euro albo gdyby w 2010 roku nie doszło do erupcji islandzkiego wulkanu, co sparaliżowało ruch lotniczy nad Europą...
Błąd Legii numer jeden
Lewandowski był zawodnikiem Legii w sezonie 2005/2006, ale grał jedynie w III-ligowych rezerwach. Zdobył wówczas tylko dwie bramki, a na domiar złego sezon zakończył z kontuzją mięśnia. Z końcem czerwca 2006 roku jego umowa z klubem wygasła i choć pojechał z I zespołem na letnie zgrupowanie, a Dariusz Wdowczyk widział dla niego miejsce w drużynie, nie zaproponowano mu nowego kontraktu. Wartą dziś kilkadziesiąt milionów euro kartę zawodniczą "Lewemu" oddała... sekretarka.
Było i tak. No cóż... http://t.co/D6EW8Kat8r fot. Janusz Partyka #Lewandowski pic.twitter.com/7bqU1vUNOJ
— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) wrzesień 23, 2015
- Jak zwykle podjechałam pod klub. Patrzę, a Robert idzie z kopertą w ręku. A w kopercie jego karta zawodnicza. - Powiedzieli ci coś? Wytłumaczyli? - dopytywałam. - Nie miał kto tłumaczyć, kopertę dali mi w sekretariacie - wspominała po latach mama reprezentanta Polski.
Pomocną dłoń do 18-latka wyciągnął III-ligowy Znicz Pruszków. Zespół objął właśnie Andrzej Blacha, czyli trener, który rok wcześniej chciał ściągnąć Lewandowskiego do prowadzonego przez siebie Hutnika Warszawa. Znicz zapłacił Legii 5 tys. zł, a dwa lata później sprzedał Lewandowskiego Lechowi Poznań z 300-krotnym przebiciem! W międzyczasie Znicz z awansował do II ligi i otarł się o awans do ekstraklasy, a nastoletni Lewandowski został królem strzelców trzeciego i drugiego szczebla rozgrywek.
Błąd Legii numer dwa
Po sezonie 2007/2008 w glorii króla strzelców zaplecza Ekstraklasy Lewandowski przeniósł się do Lecha Poznań za 1,5 mln zł, ale Kolejorz nie był wcale pierwszym i najważniejszym wyborem prowadzącego karierę "Lewego" Cezarego Kucharskiego. Skutecznego młodziana chciało u siebie pół Ekstraklasy, a w tym gronie była też jego wymarzona Legia, ale ludziom pracującym przy Łazienkowskiej 3 znów zabrakło rozeznania.
Ówczesny dyrektor sportowy Legii Mirosław Trzeciak nie był do końca przekonany do umiejętności Lewandowskiego. Chciał ogrywać go w Młodej Ekstraklasie, aż w końcu zrezygnował z transferu. Do historii przeszły słowa, które miał wypowiedzieć do prezesa Znicza, Sylwiusza Mucha-Orlińskiego: - Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy nowego piłkarza - Arruabarrenę". Rzeczony Mikel Arruabarrena jesienią 2008 roku zagrał dla Legii 15 razy, zdobył jedną bramkę w Pucharze Ekstraklasy i po pół roku wyjechał z Warszawy. Dziś Lewandowski jest największym wyrzutem sumienia w historii stołecznego klubu.
Oferta odrzucona w Saragossie
Nie tylko Legia Warszawa nie poznała się swego czasu na Lewandowskim. Z powodu "Lewego" pluć w brodę mogą też w Gijon i Saragossie. W listopadzie 2014 roku "Kaiser Magazine" poinformował, że przed sezonem 2008/2009 Lewandowski mógł trafić ze Znicza do Sportingu Gijon. To klub, którego zawodnikiem w sezonie 1997/1998 był Kucharski. Agent "Lewego" miał zgłosić się do swojego byłego pracodawcy z propozycją transferu utalentowanego klienta, ale jak podaje hiszpański magazyn, oferta nie trafiła na podatny grunt, ponieważ Sporting akurat nie był skory do transferów gotówkowych - nawet jeśli była mowa o kwocie 350 tys. euro.
Natomiast rok później Kucharski zaproponował Lewandowskiego Realowi Saragossa. Klub z Aragonii też nie skusił się na "Lewego", choć ten był już dziewięciokrotnym reprezentantem Polski, a w premierowym sezonie w polskiej ekstraklasie zdobył 14 bramek. Gdy latem 2010 roku Borussia Dortmund wyłożyła za świeżo upieczonego króla strzelców polskiej ligi aż 4,5 mln euro, ktoś w Saragossie ze wstydu powinien skasować historię skrzynki pocztowej.
Norweskie skąpstwo
Gdy w sezonie 2007/2008 Lewandowski robił furorę na zapleczu polskiej Ekstraklasy, zainteresował się nim też między innymi beniaminek norweskiej OBOS-ligaen - IL Hoedd. Transfer Lewandowskiego do Norwegii pewnie nie doszedłby do skutku, ale władze klubu z Ulsteinvik nawet nie dały sobie szansy na to, by powalczyć o pozyskanie Polaka.
Lars-Petter Roennestad, który w owym czasie był w sztabie szkoleniowym norweskiego zespołu, zdradził niedawno w rozmowie z "Verdens Gang", że o talencie Lewandowskiego usłyszał od kolegi, który widział jeden z meczów Znicza.
- Chcieliśmy go ściągnąć. Klub mógł to zrobić, ale musiał zapłacić za jego bilet lotniczy. Bardzo namawialiśmy działaczy, ale nie wyszło. Po prostu nie dali się przekonać, że warto zainteresować się nikomu nieznanym zawodnikiem z polskiej trzeciej ligi - przyznał Roennestad.
Islandzki paraliż
Lewandowski dotarłby na hiszpański szczyt, gdyby latem 2010 roku przeniósł się z Lecha nie do Borussii, a do Blackburn Rovers? Dziś już się tego nie dowiemy, ponieważ transfer trzykrotnego reprezentanta Polski na Wyspy Brytysjkie nie doszedł do skutku w głównej mierze przez... erupcję islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull.
Pierwszym angielskim klubem, który chciał pozyskać Lewandowskiego, był słynący ze świetnej sieci skautów West Bromwich Albion. Menedżer Tony Mowbray był gorącym zwolennikiem talentu "Lewego", ale w 2009 roku Lech nie zgodził się na wypożyczenie swojego zawodnika. Poza tym WBA za ewentualny transfer definitywny proponowało tylko 600 tys. funtów, a rok później "Lewy" był już poza zasięgiem The Baggies.
Do gry o Lewandowskiego włączyło się za to Blackburn Rovers. W kwietniu 2010 roku Sam Allardyce zaprosił Lewandowskiego na rekonesans, a wizyta Polaka w Blackburn miała być tylko formalnością. "Lewy" nigdy jednak nie dotarł do Blackburn, a jego wyprawę i - jak się miało okazać - transfer uniemożliwiła erupcja islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull, w wyniku którego w kwietniu 2010 roku ruch lotniczy na Europą został sparaliżowany.
Co ciekawe, możliwością pozyskania Lewandowskiego wzgardził też między innymi Tottenham Hotspur. Sprawę ujawnił w 2013 roku były reprezentant Szkocji, a dziś menedżer - Steve Archibald. Gdy 23 kwietnia 2013 roku "Lewy" wbił cztery gole Realowi Madryt, Szkot napisał na Twitterze, że "oferował Tottenhamowi pozyskanie Lewandowskiego za mniej niż 5 mln", a gdy Koguty odrzuciły propozycję, zaoferował go innym klubom, które także powiedziały "nie".
Just a note of interest for Spurs fans, I offered Robert lewandowski to Spurs when he was stll playing in Poland, for less than 5m, pity !
— Steve Archibald (@SteveArchibald8) kwiecień 24, 2013
Lista klubów, które mogą pluć sobie w brodę przez to, że przed laty nie zdecydowały się na pozyskanie Lewandowskiego jest długa, a przypadki Legii Warszawa, IL Hoedd, Sportingu Gijon, Realu Saragossa czy WBA to tylko te, które ujrzały światło dzienne. Wszystko to jednak sprawiło, że via Pruszków, Poznań i Dortmund Lewandowski dostał się na sam piłkarski szczyt, podczas gdy wielu nie mniej utalentowanych piłkarzy przed nim nie zrobiło karier na miarę potencjału.