Z doniesień niemieckich mediów wynika, że mistrzowie świata, którzy w Paryżu mieli pozostać do niedzieli, teraz planują wydostać się z francuskiej stolicy w sobotę. Oficjele związku sprawdzają wszystkie możliwości. Na pewno cała drużyna dużo później niż to było planowane wyjechała ze stadionu Stade de France, niedaleko którego też doszło do zamachów. Niemcy i Francuzi ze względów bezpieczeństwa pozostali na obiekcie ponad godzinę dłużej, niż pierwotnie mieli to zrobić. Ostatecznie, jak podawały niemieckie media dużo po północy, zespół busami został wywieziony ze stadionu.
Wszelkie konferencje prasowe zostały oczywiście odwołane, nikt nie miał głowy do futbolu. Joachim Loew, trener niemieckiej drużyny zdołał tylko powiedzieć stacji ARD, że on i piłkarze są "wstrząśnięci i zszokowani". Kierownik Olivier Bierhoff relacjonował z kolei, że zawodnicy czuli się niepewnie, byli wystraszeni i natychmiast chwycili w szatni za telefony, aby skontaktować się z rodzinami.
Z kolei Reinhard Rauball, szef niemieckiego związku piłkarskiego zdradził, że siedział na trybunach obok ministra spraw zagranicznych Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, który z minuty na minutę dostawał coraz to bardziej tragiczne wiadomości.
Reprezentacja Niemiec od rana nie miała spokojnego dnia. Rano do hotelu, w którym mieszkała, ktoś zadzwonił i poinformował o podłożonym w budynku ładunku wybuchowym. Na kilka godzin drużyna musiała opuścić swoje miejsce zamieszkania. Okazało się, że wtedy alarm był fałszywy.
Przypomnijmy. W piątkowy wieczór w Paryżu doszło do serii zamachów terrorystycznych, również w okolicach obiektu Stade de France, na którym Francja grała z Niemcami. W trakcie spotkania na obiekcie słychać było wybuchy z zewnątrz. Po meczu publiczność zamiast opuścić stadion, zebrała się na jego murawie.