Gospodarze anemicznie rozpoczęli mecz, co przeciwnik wykorzystał już w 10. minucie za sprawą Michała Koja. Ten cios ożywczo podziałał na Górnika Łęczna, który wziął się do roboty. - Nie wiem czy to mgła nam przeszkadzała, bo od samego początku byliśmy jak dzieci we mgle. Nie wiem co się stało. To nie był nasz dzień - ocenia Jurij Szatałow.
Łęczyńska drużyna dążyła do wyrównania, ale grała zbyt statycznie, by zaskoczyć rywali. Ruch Chorzów konsekwentnie rozbijał jej ataki i podwyższył na 2:0 w ostatniej akcji pierwszej połowy. - Dawno nie widziałem swojego zespołu, żeby tak ślamazarnie i bez dynamitu wszedł w mecz. Trzeba pochwalić przeciwnika, bo nie mogliśmy wyprowadzić szybkich akcji. Stworzyliśmy jednak parę sytuacji, ale nie mogliśmy strzelić bramki - przyznaje trener Górnika.
W drugiej części gry Górnik postawił na ofensywę, lecz brakowało mu precyzji. Gospodarze oddali mało celnych strzałów i Matus Putnocky zachował czyste konto. W końcówce Niebiescy ośmieszyli obronę rywali i wynik na 3:0 ustalił Marek Zieńczuk. - Czeka nas rozmowa, bo mam pretensje o to nasze wejście w mecz - zauważa Szatałow.
Paweł Patyra z Łęcznej