10 lat po śmierci George'a Besta. "Nie umierajcie tak jak ja"

Pele good, Maradona better, George Best (Pele dobry, Maradona lepszy, George najlepszy) - transparent z takim napisem brytyjscy kibice przynieśli na pogrzeb swojego idola. Dziś mija 10 lat od tragicznej śmierci "Piątego Beatlesa".

To już dekada bez pierwszego w dziejach piłkarza - celebryty, geniusza na boisku i króla życia poza nim. Człowieka, o którym zespół Myslovitz śpiewał: "Jak mogłeś wszystko tak spieprzyć?". Best wyprzedzał swoją epokę w każdym aspekcie. Żaden piłkarz nie mógł równać się z nim w skali talentu i umiejętności, osobistego wdzięku i powodzenia u kobiet, a także hektolitrów wypitego alkoholu, który doszczętnie go zniszczył, doprowadzając do marskości wątroby i ostatecznej śmierci. "Moja żona Alex miała rację. Całe życie albo piłem, albo myślałem o piciu" - napisał w autobiografii "George Best. Najlepszy", wydanej w Polsce w 2015 roku. Jego historia to jazda bez trzymanki na rollercoasterze, rozpoczęta w wieku kilku lat, kiedy mały George nie widzi świata poza piłką, a skończona grubo po pięćdziesiątce, kiedy stary George nie widzi świata poza butelką whisky. - Moja wątroba wywiesiła białą flagę i każdy kieliszek mógł ją zabić - to jego słowa z 2000 roku. Dwa lata później przeszedł transplantację organu i spróbował po raz ostatni wrócić do piłki w roli trenera grup młodzieżowych Portsmouth FC. W 2005 roku, dokładnie miesiąc przed Świętami Bożego Narodzenia, zmarł w Londynie.

"Będę grał w Manchesterze"

Urodził się w Belfaście, w 1946 roku, w trudnym dla Brytyjczyków okresie powojennym, kiedy racjonowane były nawet najprostsze produkty żywnościowe. Wychował się w rodzinie tokarza i pracowniczki fabryki tytoniu, którą choroba alkoholowa doprowadziła do tragicznej śmierci w latach 70-tych. Miał piętnaście lat, kiedy skaut Manchesteru United wysłał telegram do legendarnego menedżera Czerwonych Diabłów, Matta Busby'ego o treści: "Znalazłem geniusza." Kilka dni później George jechał na testy na Old Trafford. To wtedy wbiegł na boisko szkolne i wykrzyczał kolegom: "Będę grał w Manchesterze United". Odpowiedzieli" "Jasne", po czym wrócili do kopania piłki. Oni nigdy nie ruszyli się poza protestanckie klepisko. Ich kolega w tym czasie wyjechał do Manchesteru, poznał Matta Busby'ego (cudem uratowanego z katastrofy lotniczej w Monachium) i powoli zrozumiał fenomen United, które po niewyobrażalnej tragedii, zamierzało znowu podbić Europę, ale już z nową generacją piłkarzy. Wszystko w tej historii byłoby piękne, gdyby nie tęsknota za domem i ucieczka do Belfastu po zaledwie tygodniu. Zanim jednak Best zapukał do rodzinnego domu, zrozumiał, że musi wrócić na Old Trafford. W klubie nikt nie robił z tego problemu. - Cóż, mali chłopcy często tęsknią za bliskimi. My to rozumiemy, dlatego witamy ich z otwartymi rękoma, kiedy tylko zechcą - powiedział ojcu Besta, Joy Armstrong - szef grup młodzieżowych w United. Dwa tygodnie później George żegnał się w porcie z rodzicami i płynął na podbój świata.

"Dziś grasz, synku"

W Manchesterze robił to, co kochał - dryblował i strzelał gole, a poza tym czyścił buty legendom klubu i przyglądał się ich nawykom. To wtedy zobaczył, że piłkarze Manchesteru różnie reagują na stres przedmeczowy. Jedni wyciągają sztuczne szczęki i wkładają je do szklanki z wodą, po czym znowu zakładają, drudzy - jak sir Bobby Charlton - wypijają szklankę whisky. - W tych czasach w szatni piło się dużo. Przed meczami i po nich. Nie było futbolu bez alkoholu - zdradził po latach Best. W drużynie seniorskiej zadebiutował w wieku 17 lat, kiedy Matt Busby powiedział: "Dziś grasz, synku". W ciągu 11 lat rozegrał 470 meczów, strzelił 179 goli, był najlepszym strzelcem klubu przez pięć kolejnych sezonów. Miał 22 lata, kiedy zdobył Mistrzostwo Anglii i Puchar Europy z United (dokładnie 10 lat po katastrofie w Monachium) i sięgnął po Złotą Piłkę. To wtedy nazwano go "Piątym Beatlesem" i de facto wtedy zakończyła się jego wielka kariera. W wieku ledwie 22 lat sięgnął po wszystko, co sobie wymarzył, ale sięgał też coraz częściej po alkohol. - To największa pasja mojego życia. Od siedemnastego roku życia aż do pięćdziesiątki dosłownie „chodziłem na alkohol”, jak samochód na benzynę – mówił bez ogródek. Jego styl, coraz częstsze upijanie się, miłosne ekscesy i nieokiełznanie irytowały wszystkich trenerów, z którymi pracował, począwszy od Matta Busby'ego. Miał nieprawdopodobne powodzenie u kobiet, był arbitrem elegancji i stylu, o jakim inni piłkarze mogli tylko pomarzyć. Był pierwszym człowiekiem, który zawodowo kopał piłkę i sypiał z najpiękniejszymi modelkami na świecie i laureatkami konkursów miss. - Gdybym urodził się brzydki, nigdy nie usłyszelibyście o Pele - powiedział kiedyś dosadnie. Najsłynniejszy jego cytat to jednak: "Wydałem dużo pieniędzy na wódę, kobiety i szybkie samochody - resztę po prostu roztrwoniłem".

"IQ Gascoigne'a mniejsze niż numer na koszulce"

Co się stało z Bestem po grze w Manchesterze United? To samo, co ze wszystkimi piłkarzami, którzy przegrywają walkę z alkoholem. Grał w coraz słabszych klubach, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie był niekwestionowaną gwiazdą pośród półamatorów, zwiedzał kontynenty i wciąż zachwycał dryblingiem i umiejętnościami, ale w coraz bardziej egzotycznych stronach. Stoczył się do tego stopnia, że w 1981 roku ukradł pieniądze z torebki kobiety w jednym z barów. - Siedzieliśmy w urokliwym miejscu na plaży. Kiedy wstała, aby pójść do toalety, pochyliłem się i zabrałem jej wszystkie pieniądze, które miała w torebce - przyznał się po latach. W 1984 roku trafił do więzienia na trzy miesiące za jazdę po pijanemu i atak na policjanta. Sześć lat później pojawił się kompletnie pijany w programie telewizji BBC. To wtedy powiedział na wizji do prowadzącego: "Wiesz co, Terry. Ja bardzo lubię ruchanie". Później przyznał, że był to jeden z najbardziej upadlających aktów jego alkoholizmu. Był niezwykle inteligentnym i błyskotliwym człowiekiem, burzył mit piłkarza-imbecyla. Nie miał litości dla Paula Gascoigne'a. - Powiedziałem Gazzie, że jego IQ jest mniejsze niż numer, który nosi na koszulce. I on wtedy zapytał mnie, co to jest IQ - żartował w rozmowach z dziennikarzami. O Davidzie Beckhamie powiedział bez ogródek: "Nie umie grać lewą nogą, ani głową, nie umie robić wślizgów i nie strzela wielu goli. Poza tym jest w porządku".

W końcówce lat 90. był już na skraju wytrzymałości fizycznej. Wlewał w siebie hektolitry alkoholu, jego twarz stawała się coraz bardziej żółta, a ubrania dwa numery za duże. Chudł w zastraszającym tempie, wyglądał jak wrak człowieka. Ta diametralna różnica, którą dostrzegali jego przyjaciele z dzieciństwa, była przerażająca. Piękny "Piąty Beatles" kontra wynędzniały, pożółkły alkoholik, przegrywający każdy dzień swojego życia. Odszedł ze słowami "Nie umierajcie tak jak ja" na ustach. To przesłanie największej osobowości światowego futbolu, genialnego dryblera i idola fanów futbolu z Irlandii Północnej. Dziś jest królem ich serc i bohaterem tysięcy murali, poświęconych jego pamięci.

W reprezentacji swojego kraju rozegrał 37 meczów, strzelając 9 goli. Jego imieniem nazwano lotnisko w Belfaście. To bezprecedensowa historia w dziejach świata, bo żaden inny piłkarz nie dostąpił tego zaszczytu. To z tego miejsca w czerwcu piłkarze Irlandii Północnej wylecą na pierwsze w dziejach kraju Mistrzostwa Europy.

[b]Mateusz Święcicki
Robert Lewandowski: szybszy niż Messi i Ronaldo? Potem będzie to miało znaczenie

[/b]

Komentarze (0)