Bezruch trwa w najlepsze, a jako, że żaden z Polaków nie znalazł się jak dotąd w kręgu zainteresowań Manchesteru City, żądzę chwały wynikającą z posiadania kolejnego rodaka na ławce uznanego, zagranicznego klubu, musimy pohamować. Jak na razie obserwujemy głównie powroty kolejnych nieudaczników, którzy na obczyźnie doznali serii upokorzeń i odcisków na tyłku, a to z ławkowych posiedzeń oczywiście. Niedoszły emeryt Matusiak, podumarły snajper Frankowski i szalejący nad Bosforem Dziewicki. Skuszony polisą Allianza Paweł Strąk, wsławiony snajperskimi wyczynami w Championship Ślusarski i chwilowo brylujący w Axpo Grosicki. Wrócił też Surma, a jego drogą podążyć mogą Fojut, Gorawski, Tyrała, Żurawski i... Mirosław Spiżak. O tego ostatniego zabiega Janusz Filipiak, któremu najwyraźniej utrzymanie Cracovii leży bardzo na sercu.
W galerię powrotów wpisuje się także Tomasz Jarzębowski, niechciany w przeszłości przy Łazienkowskiej. Do swojej leśniczówki na nowo zawitał tymczasem Paweł Janas, który opuścił niepoważnych ludzi z Bełchatowa. Były selekcjoner jesienią, z piłkarzy podupadłych, zmontował ekipę więcej niż solidną, działacze tymczasem lekką ręką wyjęli mu z układanki dwa kluczowe ogniwa i nakazali podążanie zwycięskim szlakiem. A jako, że Janosik swój honor ma, to dymisję złożył. Brawa dla tego pana! Na wiwat zasłużył także Lech, który trzyma na smyczy Stilicia i Lewandowskiego. Szczególnie ten drugi stworzony został do rzeczy wielkich, a pomimo recesji, jego wartość wciąż rośnie. Przyda się też on niewątpliwie Kolejorzowi w pucharowych bojach, które, o czym jestem święcie przekonany, na Udinese wcale się nie zakończą.
W Poznaniu transferowych fajerwerków nie było, trudno też oczekiwać ich w Krakowie. Wiarę w to, że Paweł Brożek wyrwie się z Reymonta, straciłem już dawno. O ofertach dla Wiślaka prasa codzienna informuje wprawdzie nieustannie, najczęściej są to jednak doniesienia z palca wyssane i bez szans na finalizację (vide: przejście lepszego z bliźniaków do Hoffenheim tylko dlatego, że kontuzji doznał tamtejszy czołowy snajper; pozdrowienia dla kolegów z "Przeglądu Sportowego"). Zresztą tego nietuzinkowego napastnika dla zagranicy po prostu szkoda, bo z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, iż po opuszczeniu kraju niechybnie podzieliłby on los Adriana Sikory (czy ktoś go jeszcze pamięta?) bądź Andrzeja Niedzielana. Do gry na obczyźnie Brożek bowiem mentalnie nie jest (o czym jakiś czas temu sam przekonywał) i nigdy nie będzie już gotowy.
Czy to już wszystko, jeśli chodzi o doszłe i niedoszłe transferowe hity? Otóż nie! Zawodna pamięć najprzyjemniejsze i najbardziej krzepiące zostawiła na sam koniec. Wszak to niedawno wiekowy Tomasz Zdebel z rezerw Bochum zdołał wyrwać się na ławkę w Leverkusen, a w Londynie raz po raz przebąkują o zainteresowaniu Sebastianem Przyrowskim, który miałby wcielić się w rolę dublera dla nad wyraz chimerycznego Heurelio Gomesa. Nie wszystko więc stracone, a szanse na wielki transfer wciąż się tlą! Żeby tylko Janusz Wojciechowski zechciał puścił Sebka z Warszawy, zgarniając za niego jakąś przyzwoitą sumkę. Bo już w dobrą wolę Felixa Magatha szczerze wątpię, chociaż Krzynówek jest ponoć po słowie z Legią. Światła więc na stolicę, gdzie tej zimy dzieją się rzeczy najdonioślejsze! Zwłaszcza, że Legia, po odprawieniu hiszpańskiego zaciągu, zamierza sięgnąć po jedną z gwiazd Czarnego Lądu...