Courbis tuż przed świętami Bożego Narodzenia zrezygnował z posady w Montpellier HSC, czym doprowadził do szewskiej pasji właściciela klubu. Był zmęczony trudną relacją z prezydentem, medialną przepychanką i narzekaniem, że jego piłkarze się nie sprawdzają. - On ściągnął do klubu Kévina Bérigauda i Dylana Gissiego. To były drogie naleśniki. Ja lubię naleśniki, zwłaszcza z Nutellą, ale nie za taką kwotę - krytykował swojego trenera Nicollin. Po nominacji Courbisa na nowego trenera Stade Rennes poszedł krok dalej. - To człowiek o mentalności kapitana statku Costa Concordia. Uciekł z pokładu, zamiast jak kapitan zostać na nim do końca.
Toksyczna relacja z prezydentem i oskarżenia o korupcję
Francuski trener był - jak sam to określił - "doszczętnie zużyty" dwuletnią pracą w Montpellier, pod kierownictwem szalonego prezesa. To była toksyczna relacja ludzi, którzy szanują się nawzajem, ale jednocześnie nie znoszą. Po raz pierwszy Courbis trafił do Langwedocji w 2007 roku. Po 34 kolejkach Montpellier było o krok od spadku z drugiej ligi francuskiej! Nowy trener cudem uniknął jednak degradacji, choć okoliczności w jakich to uczynił były kontrowersyjne. Montpellier pewnie pokonało wówczas faworyzowane AC Ajaccio, co uznano za zwykłe dogadanie się. Courbis miał na Korsyce znakomite kontakty, bo prowadził wcześniej ten klub i według anonimowych źródeł bardzo pomógł w załatwieniu przychylności rywala.
Rok później wywalczył awans z Montpellier do Ligue 1, ale psychicznie wyeksploatowany współpracą z prezydentem Louisem Nicollinem, zrezygnował z posady. Schedę przejął po nim Rene Girard i po 3 latach świętował z klubem sensacyjne mistrzostwo Francji. Był to największy triumf Montpellier w historii. Część piłkarzy celebrujących tamten sukces, trafiła do Langwedocji jeszcze za czasów Courbisa. Doświadczony trener odcisnął więc swoje piętno na historycznej drużynie.
"G***o mnie obchodzi mój klub"
Po raz drugi Francuz trafił do Montpellier w grudniu 2013 roku, zapominając, że "Loulou" Nicollin się nie zmienia. Mimo oporów, zgodził się przejąć pogrążoną w kryzysie drużynę i pokonać z nią najostrzejsze wiraże. Po kilku miodowych miesiącach, zwariowany prezydent zaczął jednak krytykować swojego trenera, ten odpłacał mu się tym samym, a medialne wojny i pokoje były integralną częścią ich współpracy. Po katastrofalnym początku sezonu 2015/2016 Nicollin wpadł w wściekłość. - Nie chodzę na mecze tej beznadziejnej drużyny, w sumie g***o mnie ona obchodzi - powiedział. - Wolę rugby, tam sportowcy dają z siebie wszystko. Kiedy jednak jego piłkarze przezwyciężyli kryzys i zaczęli grać znakomicie, wrócił na stadion. Pojechał nawet do Lyonu (studiował w tym mieście) i zapłacił drużynie poczwórną premię za sensacyjne zwycięstwo nad piłkarzami Olympique.
Po grudniowej porażce z OGC Nice Courbis postanowił odejść, choć miał ważny kontrakt do końca sezonu. Irytowały go medialne spekulacje, że zastąpi go rzekomo już dogadany z prezydentem, Michel Der Zakarian. Popadł także w konflikt z sztabem medycznym, który obwinił za przytłaczającą liczbę kontuzji czołowych graczy. - Co on pieprzy? Podobno miał być chirurgiem jak był młody. Ale co z tego? Nie będzie mnie uczył piłki, bądźmy poważni - wrzeszczał Nicollin na konferencji prasowej. Kiedy dziennikarze poinformowali go, że Courbis rozważa dymisję, wpadł w szał. - A więc chce mnie wydy**ć? Zobaczymy, zobaczymy - krzyczał "Loulou".
Courbis, niezwykle medialny na co dzień (miał własną audycję o sporcie w radiu), zabarykadował się w rodzinnym mieście i nie odbierał połączeń od dziennikarzy. Zawsze był trudnym trenerem, o szczególnej potrzebie autonomii i wpływu na wiele decyzji podejmowanych w klubie. Ma autorytarną osobowość, a to w zderzeniu z indywidualizmem i bezpośredniością Nicollina, musiało skończyć się eksplozją. - On chce grać ze mną w ostrego pokera? Chyba zapomniał kto jest pracownikiem a pracodawcą - wrzeszczał "Loulou" poirytowany wiadomościami o dymisji.
Tylko doradca? Medialny blef Rennes
Francuski trener długo nie pozostawał bez pracy. W styczniu przedstawiono go jako oficjalnego doradcę prezydenta Rennes, René Ruello i wszystko było już jasne. Klub szykował nowego szkoleniowca i tylko czekał na potknięcie Philippe'a Montaniera. To mogło nastąpić już w meczu z ESTAC Troyes (jedyny zespół w historii ligi francuskiej, który nie wygrał żadnego meczu w 21 kolejkach), ale zespół Kamila Grosickiego zmartwychwstał. Po 15. minutach przegrywał 0:2 i na przekór wszystkiemu zdołał strzelić aż cztery gole. - No cóż, po kwadransie pomyślałem że Courbis jest czarnym kotem. Kogo ja zatrudniłem jako doradcę? Tak szybko przynosi pecha - mówił przesądny prezydent Rennes. Po ostatnim gwizdku arbitra, miał jednak powody do satysfakcji.
Montanier stracił pracę kilka dni później, po sensacyjnej porażce z Bourg-en-Bresse w Pucharze Francji. Klub poinformował, że nowym trenerem został Rolland Courbis, a pierwszą misją 62-latka będzie odmienienie gry zespołu przed własną publicznością. Rennes jest niemal najgorszą drużyną u meczach u siebie, wygrało ledwie dwa spotkania, pięć zremisowało i trzy przegrało. To dramatyczne liczby, gorsi są tylko piłkarze Troyes, którzy prezentują się haniebnie.
Pod wodzą nowego trenera wielkie szanse na występy w podstawowym składzie ma Kamil Grosicki. Polak u poprzednika był tylko rezerwowym, strzelił aż 6 goli (najwięcej w drużynie), w tym 5 po wejściu z ławki. Mimo znakomitej skuteczności, Philippe Montanier nie widział w nim gracza składu wyjściowego. Courbis może mieć zupełnie inne zdanie.
Mateusz Święcicki
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)