Górnik Zabrze odniósł pierwsze w tym roku zwycięstwo i przełamał serię dziesięciu spotkań bez wygranej. Nic zatem dziwnego, że po zakończeniu meczu w zespole z Zabrza panowały dobre nastroje. Zupełnie odmienne humory były w ekipie z Bielska-Białej, która przegrała po samobójczym trafieniu Adama Mójty. Z kolei chwilę przed stratą gola boisko z powodu kontuzji musiało opuścić dwóch podstawowych obrońców Górali.
W drugiej części gry bielszczanie robili wszystko, by doprowadzić do wyrównania. Zagrożenie stwarzali jednak tylko po stałych fragmentach gry. Po jednym z rzutów wolnych Mójta uderzył w poprzeczkę. Kilka razy interweniować musiał też Grzegorz Kasprzik.
Bielszczanie pokazali waleczność, ale nie potrafili znaleźć sposobu na defensywę rywali. - Wola walki była widoczna z obu stron na maksymalnym poziomie. Nie wiem czego zabrakło by wygrać, lecz nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że zanotowaliśmy dużo strat w pierwszej połowie i nie potrafiliśmy utrzymać się przy piłce - stwierdził Mateusz Możdżeń.
Zobacz wideo: Mariusz Stępiński: Legia powinna cieszyć się z remisu
{"id":"","title":""}
Górnik od początku meczu grał wysokim pressingiem i w pierwszej połowie miał przewagę nad bielszczanami. - Byliśmy przygotowani na to, że Górnik walczy o życie i zacznie od mocnego pressingu. W drugiej połowie, więcej trzymaliśmy piłkę, rozrzucaliśmy na różne strony, było dużo walki, zebranych piłek. Sam miałem okazję do strzelenia. Nie odpowiedzieliśmy szybko golem, dlatego do końca było walenie w mur - powiedział Możdżeń.
Zespół z Bielska-Białej w rundzie finałowej nie zdobył jeszcze bramki, przegrał dwa mecze i spadł z dziewiątej pozycji na czternastą. Nad strefą spadkową ma tylko trzy "oczka" zaliczki. - Przed dwumeczem z Termalicą mieliśmy więcej sytuacji strzeleckich. Nie znam recepty na poprawę tych statystyk. W piłce nie da się wszystkiego przewidzieć, schematy nie zawsze działają. Na treningu wszystko może wychodzić, ale w meczu wygląda to inaczej. Przeciwnicy chcą tak samo wygrać jak my - zakończył gracz Podbeskidzia.