Widać, że dobry mecz z Serbią w Poznaniu, gdy strzelił gola i był - tak jak dawniej - najlepszym piłkarzem Biało-Czerwonych, przywrócił mu pewność siebie.
W poniedziałek, gdy miałem okazję z Kubą porozmawiać, przyznał, że już przed meczem dostał od selekcjonera Adama Nawałki informację, że zagra przeciwko Serbom od pierwszej minuty. I miał pełną świadomość, że to jest test, który ma zdecydować, czy zostanie zabrany do reprezentacji na Euro 2016. Czuł wtedy, że jeśli zawiedzie, na mistrzostwa w jego miejsce pojedzie ktoś inny. Że następnej szansy może już nie dostać.
Tamten test zdał celująco. Nikt dziś już nie pyta, czy Błaszczykowski powinien być powołany do kadry jadącej do Francji. To nie podlega dyskusji.
ZOBACZ WIDEO Jakub Błaszczykowski mógł zarabiać miliony w Chinach: To nie był odpowiedni moment
A jednak widać, że trochę uwiera go, że nieco niespodziewanie - po tylu dobrych meczach w reprezentacji, po tym jak cztery lata prowadził tę drużynę jako kapitan - znalazł się w sytuacji: wóz albo przewóz. Grasz dobrze albo: do widzenia. Bez taryfy ulgowej.
Choć trzeba uczciwie przyznać, że właściwie dopiero teraz, tuż przed turniejem, sprawa stanęła na ostrzu noża. Stało się jasne, iż selekcjoner nikogo na gapę ani za zasługi do Francji nie weźmie. Wcześniej, jeszcze w eliminacjach, Kuba dostawał powołania trochę na kredyt. Jakby mu selekcjoner chciał pomóc w trudnej sytuacji klubowej. Tak samo zresztą jak innym piłkarzom, choćby Kamilowi Grosickiemu, który u Nawałki łapał minuty na boisku, których nie dostawał w Rennes.
Z Błaszczykowskim sprawa była jednak o tyle delikatniejsza, że zawodnik i selekcjoner mają tzw. trudną przeszłość. Sprawa odebrania Kubie opaski kapitańskiej została źle rozegrana. Sam fakt był dla pomocnika bolesny, a okoliczności, w jakich to się stało, tylko pogorszyły sprawę. Błaszczykowski dowiedział się o zmianie z prasy, a później dodatkowo pojawiła się koncepcja, że miałby przekazać opaskę symbolicznie Robertowi Lewandowskiemu na konferencji prasowej. Tego było już zbyt wiele. Powietrze zrobiło się gęste, a stosunki między nim a selekcjonerem chłodne. W efekcie nie dostał powołania na wiosenne mecze eliminacyjne w 2015 roku. Ujęła się za nim prasa, ale że Kuba miał ciągle problemy zdrowotne, był łatwym celem do trafienia.
Teraz Błaszczykowski wrócił do drużyny narodowej na dobre i dziś, zamiast mówić, że jest to reprezentacja Lewandowskiego, a była jego, woli mówić: "to jest reprezentacja nas wszystkich".
Wszyscy są zainteresowani puszczeniem konfliktu w niepamięć. I słusznie. Kuba mówi: - Obaj z selekcjonerem jesteśmy dorosłymi ludźmi i wiemy, że nawet po trudnych sytuacjach trzeba umieć dojść do porozumienia. Mam nadzieję, że wszystko już poza nami. Nie tylko mam nadzieję, ale nawet wiem, że wszystko już za nami. Teraz najważniejsza jest dobra gra reprezentacji.
Miło słyszeć takie deklaracje, choć widać na pierwszy rzut oka, że jest to raczej małżeństwo z rozsądku niż z miłości. Coś się między tymi panami zdarzyło, pewne nieporozumienia miały miejsce, a biografia, w której Kuba poświęcił parę cierpkich słów Nawałce wyszła zaledwie niecały rok temu. Materia jest więc delikatna.
Czasem jeden mecz zmienia wszystko w życiu zawodnika. Gol strzelony Serbii wrócił karierę Kuby na właściwe tory. Bez niego mogło by nie być Błaszczykowskiego na Euro 2016. Nie byłoby zapewne także intratnego kontraktu reklamowego.
Z Kubą Polska na Euro będzie silniejsza. Tyle że to zawodnik, który wymaga szczególnej uwagi. Już dziś otwarcie deklaruje, że rola jokera wpuszczanego na końcówki spotkań go nie satysfakcjonuje. On chce więcej, chce znów być jednym z liderów kadry.
Jeśli Adam Nawałka widziałby to inaczej, to warto by tę minę rozbroił wcześniej niż później. Żebyśmy po Euro 2016 nie musieli znów gadać o szacunku.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl