26-latek rozpoczął spotkanie z FC Viitoruul (3:3) jako rezerwowy i został desygnowany do gry w drugiej połowie. Na murawie przebywał przez siedem minut, po czym upadł bez kontaktu z rywalem i zaczął ciężko oddychać.
Zawodnik stracił przytomność, został odwieziony do szpitala, gdzie po godzinie zmarł.
Rumunia jest w szoku, ale tamtejsi dziennikarze dalej wykonują swoją pracę i podają szczegóły akcji ratunkowej. Informacje są szokujące.
ZOBACZ WIDEO Polskie Gwiazdy Piłkarskie: Artur Boruc (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Okazuje się, że choć w pobliżu boiska znajdowały się dwie karetki, to w żadnej z nich nie było defibrylatora! Był w nim jednak sprzęt... do przeniesienia rannego. Tak informuje dziennik "Digisport".
Jest też bardzo prawdopodobne, że na boisku piłkarz nie został poddany masażowi serca. To nastąpiło dopiero w karetce jadącej do szpitala - podał rzecznik szpitala w Bukareszcie, do którego trafił Ekeng. Klubowy lekarz Dinama, który pojawił się przy zawodniku chwilę po jego zasłabnięciu broni się.
Jego zdaniem Ekeng co chwilę odzyskiwał świadomość, by znów tracić przytomność. Doktor zauważył, że ze stadionu Dinama do szpitala jest około 2 minuty drogi.
- W sytuacji ataku serca ważna jest każda sekunda. Każda zwłoka przeprowadzenia masażu serca może mieć bardzo poważne konsekwencje - powiedział rumuński kardiolog Ciuhodaru Tudor.
Znany rumuński dziennikarz piłkarski Emanuel Rosu uważa, że pytań dot. okoliczności śmierci Ekenga jest mnóstwo i w najbliższych godzinach klub będzie musiał na nie odpowiedzieć.
- To wszystko wygląda mi na szokujący przypadek ignorancji i głupoty - napisał Rosu, żądając odpowiedzi na pytanie, czy zrobiono wszystko, by Patrick Ekeng jeszcze żył.