WP SportoweFakty: Informacja o zainteresowaniu panem ze strony Werderu Brema brzmi naprawdę imponująco.
Rafał Gikiewicz: Nie wiem, ile w tym prawdy. Na razie zajmuję się wakacjami. Kiedy dwa lata temu Śląsk Wrocław wyrzucał mnie do rezerw, mało kto pomyślałby, że w 2016 będę łączony z Bundesligą.
Między słupkami Werderu wielkiej konkurencji nie widać.
- W tej lidze nie ma słabych bramkarzy, wszędzie trzeba walczyć. Zagrałem 66 meczów na jej zapleczu. Z boku może się wydawać, że dostałem to za darmo. Wiem natomiast, ile te spotkania kosztowały mnie zdrowia. Często grałem na środkach przeciwbólowych. Przychodząc do Brunszwiku, powiedziałem: "W Śląsku czy Jagiellonii zawsze miałem pod górkę, więc jestem nauczony rywalizacji".
Często musiał pan brać zastrzyki?
- Takie jest życie bramkarza. Palce regularnie wyskakują ze stawów. Można owijać taśmą, ale każdy kontakt z piłką cholernie boli. Przyrzekłem sobie, że dopóki noga albo ręka mi nie odpadnie, nie zgłoszę trenerowi niedyspozycji. Czasami miałem metr tape'u na sobie, zaciskałem zęby i grałem. Nie mogę wypuścić z rąk tego, co mam. Wyjdzie ktoś, zagra świetny mecz i stracę pierwszy skład. Przez dwa lata nie opuściłem żadnego treningu.
ZOBACZ WIDEO Jak odpoczywa kadra przed Euro? Kamil Grosicki zdradza. "Koncert De Mono i grill"
To może być ostatni dzwonek na Bundesligę. W tym roku kończy pan 29 lat, przeskoczenie poziomu będzie coraz trudniejsze.
- Wyjechałem z Polski dość późno, bo mało tam grałem. Prawie każdy Polak chciałby trafić do 2.Bundesligi. To naprawdę porządna liga i nie muszę się jej wstydzić.
Eintracht chce pana pozostania?
- Chyba tak. Na razie mówimy o spekulacjach. Mam układ z agencją menedżerską: powiedziałem im, że nie chcę wiedzieć, kto jest na trybunach, by mnie obserwować. Wolę zajmować się meczem. Po powrocie z wakacji będę mądrzejszy.
Z kibicami złapał pan nietypową więź.
- Nie odmawiam wywiadów, zdjęć, autografów. Zatrzymują mnie, kiedy jadę rowerem na trening, to staję i z nimi rozmawiam. Dla Niemców moje zachowanie jest czymś nowym, tutejsi piłkarze po meczach robią rundę wokół stadionu, przybijają piątki, a potem szybko uciekają do szatni. Ja podpisuję wszystkie koszulki, robię selfie. Fani kupują bilety, na każdym meczu mamy komplet, więc trzeba ich szanować. Przyjemnie jest rozgrzewać się przy kilku tysiącach. Całe miasto żyje Eintrachtem, codziennie coś się dzieje.
Teraz będzie działo się jeszcze więcej, będą derby z Hannoverem 96.
- Nasz plan A zakładał, że zagramy z nimi baraż o wejście do Bundesligi. Niestety, my nie zajęliśmy trzeciego miejsca, a Hannover zamknął tabelę. Kiedy ich spadek stał się faktem, Brunszwik zaczął żyć derbami. Będzie mecz na noże.
Między kibicami też. Kiedy w sezonie 2013/14 obie drużyny grały ze sobą na najwyższym szczeblu, było naprawdę gorąco.
- Byłem na jednym meczu w tajemnicy. Zostałem zaproszony, Eintracht wygrał 3:0, a policji pod stadionem widziałem naprawdę sporo. Na trybunach było oczywiście bezpiecznie, nikt nie rzucał racami. Dzieli nas 40 kilometrów, każdy chce panować w Dolnej Saksonii i zagranie w derbach byłoby fantastycznym przeżyciem.
[nextpage]
Wróćmy do pana. Odkąd został pan graczem Eintrachtu, zbiera same pochwały.
- Bo tak naprawdę pierwszy raz ktoś na mnie postawił. W Śląsku Wrocław byłem tylko zmiennikiem Marjana Kelemena. Wskakiwałem do bramki na trzy mecze, kiedy doznał kontuzji. Nieważne, jakbym bronił, i tak musiałem potem wrócić na ławkę.
Wiele osób myślało, że pan przepadnie w Niemczech.
- Ludzie patrzą na mnie przez pryzmat afer, a nie umiejętności. Nie lubią nazwiska Gikiewicz. Prasa różne rzeczy na mój temat wypisywała, jest mi przykro, ale próbuję tę opinię zmienić. Odciąłem się od negatywnych komentarzy i robię swoje. Zostałem wybrany do rady drużyny. Jestem jednym z pięciu najważniejszych ludzi w zespole - takie fakty do mnie przemawiają. Nawet jeśli ktoś nie lubi Gikiewicza, niech spojrzy na to, że jest szóstym zawodnikiem 2.Bundesligi według "Kickera".
Początek w Brunszwiku był trudny?
- Przyjechałem z rezerw i byłem zaniedbany. Nie czułem bramki, linii i musiałem wszystko sobie przypomnieć. Zawziąłem się, przyszedłem bronić , podporządkowałem temu życie i na razie się udaje. Nie mogłem powiedzieć, ze potrzebuję pół roku, by dojść do formy.
Przez pięć lat w Ekstraklasie nie rozegrał pan tylu spotkań, co przez dwa w 2.Bundeslidze.
- Powiedziano mi, że jestem numerem jeden. Nie, że bronię do błędu. W Polsce trenerzy nie chcieli na mnie stawiać. Tutaj trafiłem na świetny zespół, znakomity sztab i pokazałem kolegom, że potrafię pomóc im w zarobieniu premii. To daje mi kopa, by zdziałać więcej.
Zaskoczyło mnie, że zna pan wszystkie swoje noty.
- Mam fan page na Facebooku, ale prowadzę go sam. Piszę posty w dwóch językach i wklejam newsy. Przecież muszę popatrzeć, co publikuję. Jestem bramkarzem 24 godziny na dobę, kocham swoją robotę. Ruszam się nawet podczas urlopu. Jeśli będę prowadził taki tryb życia, pogram jeszcze długo. Nie odpuszczę ani jednego dnia, chcę zrobić krok do przodu.
Ale wakacje spędza pan w Meksyku, a nie w Arłamowie.
- Już od kilkunastu miesięcy powtarzam, że moim celem jest wyjazd na Euro 2016. Jaki byłby sens wstawania z łóżka, gdybym nie wiedział, po co? Nie mam pretensji o brak powołania, dostali je lepsi, jednak ciągle na nie liczę. Trzymam kciuki za kolegów, nie jestem obrażony. Profesjonalny piłkarz nie ma do tego prawa. Prędzej czy później przyjadę na kadrę.
W "Fakcie" powiedział pan, że na Euro 2016 pojedzie.
- Bilety mam. Jeśli nie jako zawodnik, to jako kibic.
Część Polaków patrzy na 2.Bundesligę z przymrużeniem oka.
- Dużo osób nie szanuje tej ligi. Często słyszę, że to słabe rozgrywki. Ale popatrzmy na otoczkę, bazy treningowe i odpowiedź nasunie się sama. Niebawem będę miał 29 lat i czuję, że jeszcze może być o mnie głośno.
Bundesligi już nikt by nie zlekceważył...
- Niewielu Polaków w niej grało. To byłaby nagroda za wytrwałość. Przeżyłem mnóstwo przykrych chwil. Dziś jestem silniejszy. Współpracuję z trenerem mentalnym, przekazał mi pewną zasadę: trzy razy "M". Myślisz, mówisz, masz. Wierzę, że mi też się uda. Wtedy moi pseudokibice w końcu będą dumni, że kolejny Polak jest w takich rozgrywkach.
Rozmawiał Mateusz Karoń