Kamil Glik: polski Książę

W cztery lata od zera do bohatera. Kontrakt Kamila Glika z AS Monaco jest nagrodą za sztukę zaciskania zębów i wiary w to, że nie ma rzeczy niemożliwych. - Wszędzie, gdzie byłem, zostawiałem po sobie dobre wrażenie - powtarza piłkarz.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Newspix / Piotr Kucza

W poniedziałek o ósmej rano do drzwi zapukało dwóch lekarzy. Badanie krwi i moczu. Później wizyta u dentysty, rentgen stóp, kolan, klatki piersiowej, bioder, tomograf głowy. Cały dzień w gabinetach, ale na spokojnie. - Wiedziałem, że jestem zdrowy. Przez całą karierę nie miałem groźnej kontuzji. To była formalność - opowiada nam Kamil Glik przed hotelem "Columbus", w którym zatrzymał się przed podpisaniem kontraktu z AS Monaco.

Monaco obserwowało go cały poprzedni sezon, gdy grał w Torino. Klub z Księstwa odezwał się jeszcze przed mistrzostwami Europy, występ Polaka na turnieju tylko potwierdził słuszność wyboru. 11 milionów euro, jakie trzeba było zapłacić za niego poprzedniemu klubowi to drugi z najwyższych transferów w historii polskiego futbolu. Monaco zapłaciło fortunę za zawodnika, z którego jeszcze cztery lata temu selekcjoner Franciszek Smuda głośno robił żarty i nazywał "drewniakiem".

Charakter

W 2009 roku Smuda powołał go do kadry, dał szansę zadebiutować. Miał wtedy 21 lat, ale nie mówiło się o nim, jak o wielkim talencie. Tak naprawdę mało kto wiedział na co go stać. Był jednym z tych, którzy wyjechali za młodu za granicę, a później wrócili z podkulonym ogonem, skowycząc, że "trener nie dał szansy", albo że "trener nie lubi obcokrajowców". Mógł skorzystać z niemieckiego paszportu, który leżał w szufladzie, jednak od nazwiska Glueck wolał to spolszczone. Po niemiecku nie mówi, ale nie wypiera się, że dziadek służył w Wehrmachcie. Żaden wstyd, takie czasy.

Młody Glik wyjechał do Hiszpanii w wieku 17 lat. UD Horadada miała być trampoliną. Piłkarze wynajmowali mieszkania po trzech, marzyli już pojedynczo. Kiedy po dwóch latach treningów, Polak przeniósł się do szkółki Realu Madryt, poczuł, że los się do niego uśmiechnął, że odpłacał za ciężką pracę i charakter. Blisko dziesięć lat później autobiografia piłkarza ukaże się pod tytułem "Bo liczy się charakter" - właśnie wtedy w Hiszpanii był najbardziej potrzebny.

ZOBACZ WIDEO Euro 2016: Jerzy Engel: Styl gry Monaco będzie pasował Glikowi (źródło TVP)

Pierwsze święta poza domem, strach bardziej o to czy rodzina poradzi sobie bez niego, niż on bez rodziny. Ojciec pracował w Niemczech, nieskutecznie walczył z uzależnieniem od alkoholu. Kiedy przyjeżdżał do domu wszczynał awantury, w wyniku których najbardziej cierpiała mama Kamila. Sam Kamil zastępował ojca swojemu bratu, odprowadzał go do szkoły, pilnował, by nie broił bardziej od niego. A sam nigdy przecież grzeczny nie był. Powtarza, że bójki dawały mu zastrzyk adrenaliny.

Ojciec nigdy nie oglądał go na żywo na stadionie. Zmarł, gdy Kamil wrócił już do Polski, by występować w Piaście Gliwice. Ślązacy są zbyt dumni, by pokazać swoją słabość. Następnego dnia młody piłkarz wybiegł na boisko przeciwko Wiśle Kraków, nawet nieźle zagrał.

Piast był dla Glika próbą uratowania kariery - w Realu było fajnie, Iker Casillas czy Raul byli na wyciągnięcie ręki, miło ich wspomina - ale kiedy nie załapał się nawet do drużyny rezerw, postanowił spróbować swoich sił w ojczyźnie. Z Piastem poznał cierpki smak spadku z ekstraklasy, smak który miał wrócić po kilku kolejnych sezonach.

Nazwiska drżącym głosem

W 2010 roku z Gliwic wyjechał do Włoch. Przerzucić się ze śląskich klusek na spaghetti nie było jednak łatwo. W Palermo nie zagrał nawet w jednym meczu ligowym, po wypożyczeniu do Bari spadł z drużyną do Serie B. W końcu odszedł do drugoligowego Torino, bo trener Giampero Ventura, z którym pracował w ostatnim klubie, zabrał go ze sobą i obiecał oprzeć na nim obronę. Słowa dotrzymał. A Glik zmężniał, zamieniał się w skałę nie do przepchnięcia w polu karnym. - We Włoszech przeszedłem piłkarski uniwersytet - mówi. - Nauczyłem się, co to taktyka. Jak odebrać piłkę napastnikowi, żeby nie miał okazji przewrócić się i szukać faulu. Czułem wsparcie trenera. Już w pierwszym sezonie awansowaliśmy do Serie A.

Po dwóch latach gry, jako pierwszy w historii klubu obcokrajowiec przejął opaskę kapitana. Pisano o nim piosenki, nazywano: "Grande Capitano". W Torino opaska wiąże się z dodatkowymi przywilejami. Każdego roku 4 maja na wzgórzu Superga drżącym głosem odczytywał 31 nazwisk ofiar katastrofy lotniczej z 1949 roku. Samolot uderzył w marmurową Bazylikę, zginęło 18 zawodników Torino, działacze i trenerzy.

Szacunek z Włoch nie przekładał się jeszcze na ten w Polsce. Smuda nie zabrał piłkarza na Euro 2012, skreślając po ostatnim zgrupowaniu, kilka razy wcześniej zabrał go za to na karuzelę, jak choćby w przegranym 0:6 meczu z Hiszpanią, kiedy selekcjoner postanowił grać z przyszłymi mistrzami świata otwartą piłkę, a później całą winę zrzucił na obrońców. - Brak powołania na mistrzostwa w Polsce to największa krzywda, jaka przydarzyła mi się w sportowej karierze. Smuda mówił coś, że bolało mnie kolano. To brednie - wspomina piłkarz.

Mógł być finał

Kadrowiczem pełną gębą stał się za Waldemara Fornalika, od początku stawiał na niego także Adam Nawałka. Glik w sezonie 2014/15 strzelił w Serie A siedem goli. Podobno zatrzymał się tylko z przyzwoitości, by nie wyrównywać rekordu Zbigniewa Bońka, który w najlepszym dla siebie roku miał osiem bramek. Grał, jak z nut. W kadrze szukano mu partnera do środka obrony, skład formacji zaczynało się ustalać od jego nazwiska. Stał się jednym z liderów reprezentacji, która w pięknym stylu wywalczyła awans na mistrzostwa Europy, a później dotarł z nią do ćwierćfinału.

- Odpadliśmy po rzutach karnych... Teraz patrzę, że w półfinale zagralibyśmy z Walią. Zapala się jakaś lampka, że mogliśmy grać o złoto. To był taki słodko-gorzki turniej - opowiada w ogrodzie w Monaco. Przez cztery lata zarobi tu sześć milionów euro. Kupując mieszkanie zostanie rezydentem, podatki są tu niewielkie.

- Że tu jest bogato? Jak się przyjeżdża pierwszy raz to te samochody rzeczywiście mogą razić. We Włoszech jeździłem Fiatem 500, bo do miasta był bardzo wygodny. Jachtu nie planuję kupować, chociaż nie wykluczam, że zaproszę rodzinę i znajomych na jakiś weekendowy rejs. Będę żył jak żyłem, to miejsce nie ma prawa mnie zmienić - tłumaczy.

Od nowego klubu dostał trzy tygodnie urlopu. Spędzi go na Mazurach w nowo wybudowanym domu. - Bo jak człowiek tak się najeździ po "zagranicach", to czasami chce po prostu odsapnąć i się nigdzie nie ruszać - mówi. Ma być gotowy na pierwszą kolejkę nowego sezonu Ligue 1.

Michał Kołodziejczyk z Monako

Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×