WP SportoweFakty: Ponoć Belgrad płonie, wściekli ludzie protestują na ulicach, bo Miroslav Radović wrócił po latach do Partizana, a dwa miesiące później już go nie było. Narobił pan zamieszania.
Miroslav Radović: - Bez przesady. Trochę narobiłem, ale nic złego na temat kibiców nie powiedziałem. I nie będę mówił. Szanuję ich. Dla nich na pewno trochę niefajnie wyszło, że po dwóch miesiącach odszedłem z klubu. Z drugiej strony, to nie ma nic wspólnego z nimi. Była to moja decyzja, na którą wpływ miało m.in. wczesne odpadnięcie z europejskich pucharów, potem nieporozumienie z byłym już trenerem [Ivan Tomić - WP].
O co poszło?
- Wiele rzeczy wychodziło z klubu na zewnątrz, to mi się nie spodobało. Pojawiła się też oficjalna krytyka. W poważnym klubie nie powinno to mieć miejsca. A to się często zdarzało.
ZOBACZ WIDEO: Jerzy Engel: Lewandowski i Krychowiak są jeszcze bez formy (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Różniliście się w kwestiach piłkarskich?
- Jakby były tylko kwestie piłkarskie, to byłoby fajnie. A to nie miało nic wspólnego z piłką. I to mi bardzo przeszkadzało i to był też jeden z głównych powodów, że chciałem odejść.
Partizan był błędem?
- Dziesięć czy jedenaście lat temu, gdy odchodziłem z Partizana, powiedziałem, że będę chciał w tym klubie jeszcze zagrać. Jednak to nie jest taki sam klub, jak kiedyś. Dużo się pozmieniało, niektórzy ludzie którzy dziś w nim pracują, nigdy nie mieli z nim nic wspólnego. I to czuć na każdym kroku.
Gdy odchodził pan z Legii, też mówił pan, że chce tu znowu zagrać. Zastanawiał się pan w ogóle nad ofertą, czy transfer odbył się na zasadzie: Rado, chcemy cię! No to jestem.
- Dużo się działo wokół mojego przyjścia. Miałem się pojawić już pół roku temu, ale się nie udało. Temat upadł całkowicie i gdy wszyscy myśleli, że w Partizanie zakończę karierę, okazało się, że jestem tutaj.
Pan też jest zaskoczony?
- Widać było teraz ze strony Legii, prezesa Bogusława Leśnodorskiego, że są zdeterminowani. I to jest najważniejsze. Ja też robiłem wszystko, żeby znowu tu być.
Rozmawialiśmy na początku pańskiej przygody w Chinach, dopiero się tam pan urządzał, wszystko się klarowało. A potem przyszła kontuzja, projekt Chiny się posypał. Jak dzisiaj patrzy pan na ten wyjazd?
- Byłoby pozytywnie, gdyby nie ten uraz. Co by nie mówić, jest to inny świat. Kultura, podejście do życia. Z drugiej strony przyjęto mnie bardzo sympatycznie, ludzie tam byli bardzo mili. Przez tych kilka miesięcy nie miałem źle. Gorzej było z urazem, to mnie dużo kosztowało. Ogólne wrażenie mam więc negatywne. Ja do tego podchodzę jednak jak do nowego doświadczenia w życiu.
Ma pan jakąś ulubioną historię stamtąd?
- Pamiętam początek. Pierwsze wrażenie. W lutym było bardzo zimno, wiał silny wiatr. I nie wierzyłem, że będę musiał tam spędzić dwa lata. A potem miałem problem z jedzeniem, ze spaniem. Łatwiej mi było, gdy przyjechała do mnie rodzina.
Olimpia Lublana - tam stanął pan na nogi. Ciekawy przerywnik w tej karierze. Pan pomógł im, oni panu.
- Mój dobry znajomy Marko Nikolić był tam trenerem, zadzwonił do mnie i zapytał, czy jestem zainteresowany, aby przyjść i im pomóc. A oni zrobiliby to samo dla mnie. A ja potrzebowałem grania. I super wyszło, bo Olimpia zdobyła mistrzostwo. Od razu umówiliśmy się jednak, że będę mógł odejść po zakończeniu sezonu.
To był układ idealny.
- Tak, wyszło wszystko bardzo elegancko. Prezes klubu też się zachował, podaliśmy sobie ręce. Fajne miasto ta Lublana, miałem blisko do domu. To też miało wpływ, że zdecydowałem się tam grać.
Miroslav Radović, który odchodził z Legii, był jej najlepszym piłkarzem. Kto więc do Legii wraca?
- Przychodzi zawodnik, który tutaj już grał i który ma umiejętności oraz nazwisko. Jestem doświadczony, mogę pomóc tej drużynie. Wszystko pokaże jednak boisko. Trener zna moją historię, widzi mnie w formacji ofensywnej. Wszystko zależy teraz ode mnie.
Kibice Legii na ulicy znowu pana zatrzymują?
- Tak, mówią mi "Witaj w domu". Ludzie się cieszą, nie uciekam broń Boże od krytyki.
A ta była po tym szalonym transferze do Chin.
- Podchodzę to tego tak, że zasłużyłem na tę szansę i tyle. Najlepsze lata spędziłem na Łazienkowskiej, tego nikt mi nie może zabrać. Ludzie mają prawo krytykować, ja biorę to na siebie.
Chciał pan takiej grupy Ligi Mistrzów?
- Gdybym ja miał decydować, to wybrałbym inną. Z drugiej strony grać z Realem Madryt czy Borussią Dortmund to coś wspaniałego. Nie możesz dużo stracić, możesz tylko zyskać. Trzeba szukać szansy w meczach ze Sportingiem Lizbona. Jak się uda będzie fajnie. Jak nie wyjdzie, to tragedii nie będzie.
Długo pan zamierza grać w piłkę?
- Często o tym myślę. I nie jestem z tych piłkarzy, którzy będą męczyć się tylko po to, żeby grać. Jeśli poczuję, że nie daję tyle, ile się ode mnie oczekuje, jeśli sam nie będę się już dobrze z tym czuł, wtedy zakończę karierę. Teraz jest jednak wszystko w porządku i przez najbliższych kilka lat mam nadzieję, że będzie tak samo.
Ponoć mocno dopytywał się pan, czy numer 32 nadal jest wolny?
- Tak, to prawda. Bardzo mi na nim zależało. Nie wyobrażam sobie siebie w tej drużynie z innym numerem na plecach.
---
Miroslav Radović w lutym 2015 roku, tuż przed dwumeczem z Ajaksem Amsterdam w Lidze Europy, odszedł do chińskiej drugoligowej wówczas drużyny Habei China Fortune. Na początku sezonu doznał jednak urazu barku, przeszedł operację. W styczniu 2016 był już wolnym zawodnikiem. Na pół roku zakotwiczył w Olimpii Lublana, z którą zdobył mistrzostwo Słowenii. W lipcu trafił do Partizana Belgrad, klubu którego jest wychowankiem. Partizan źle jednak zaczął sezon, w eliminacjach Ligi Europy lepsze od niego okazało się Zagłębie Lubin. W serbskich mediach mówił, że czuł się jakby zrobiono z niego jednego z głównych winowajców tych niepowodzeń. Piłkarzem Partizana był przez 76 dni.
Obserwuj @Jacek_Stanczyk