Były już selekcjoner reprezentacji Anglii, Sam Allardyce, skontaktował się ze stacją Sky Sports. W rozmowie z jej dziennikarzami zaznaczył, że nie zrezygnuje z pracy w futbolu.
Przypomnijmy: angielski selekcjoner zobowiązał się za 400 tysięcy funtów doradzać dziennikarzom podającym się za inwestorów ze wschodu jak omijać przepisy związane z transferami.
W środę pożegnał się z posadą.
Jak relacjonuje Sky Sports: "Mówił że jest mu bardzo przykro. Jest bardzo rozczarowany, ale też świadomy tego co zrobił. Wie, że popełnił wielki błąd".
Rano Allardyce opuścił swój dom i pojechał na kilkutygodniowe wakacje z rodziną, żeby przemyśleć całą sytuację.
ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Portugalski dziennikarz właśnie tego się po Legii spodziewał
Kaveh Solhekol, dziennikarz, do którego zadzwonił Allardyce, mówi: "Wszyscy zastanawiają się dlaczego to zrobił, po co poszedł na to spotkanie. Dlaczego połasił się na 400 tysięcy funtów, skoro był najlepiej opłacanym menedżerem świata? Allardyce wyjaśniał, że wszystko przez Scotta McGarveya, jednego z agentów, który ustawił to spotkanie". Były selekcjoner utrzymywał, że znał agenta bardzo długo, 20 albo nawet 30 lat. I dlatego się zgodził. McGarvey był bardzo zdesperowany, żeby dostać pracę u tych inwestorów. Oferowali mu zarobki w wysokości 260 tysięcy funtów rocznie i służbowy samochód.
"Allardyce utrzymuje, że nie poszedł na to spotkanie, bo był chciwy czy chciał zarobić, ale dlatego, że chciał wyświadczyć przysługę przyjacielowi".