Dariusz Tuzimek: Wojna w Legii, właściciel zażądał odwołania prezesa!
Legia pokonała 3:0 Lechię Gdańsk, zagrała najlepszy mecz w sezonie. Paradoksalnie stało się to w momencie, gdy w klubie doszło do otwartej wojny właścicieli Legii, którzy nie szczędzili sobie publicznych oskarżeń i ataków. To absolutnie niespotykane.
- W czwartek złożyłem wniosek o odwołanie zarządu klubu - powiedział większościowy udziałowiec Legii Dariusz Mioduski przed meczem z Lechią na antenie Canal Plus. Zarząd Legii jest dwuosobowy, tworzą go Bogusław Leśnodorski i Jakub Szumielewicz. Czyli Mioduski zażądał de facto odwołania Leśnodorskiego!
Współwłaściciela i frontmena wszystkich działań klubu w ostatnich latach. Faceta, który jest tak charakterystyczny, barwny, wyrazisty, czasem tupeciarski i zaangażowany w życie na Łazienkowskiej 3 - że spokojnie mógłby powiedzieć: Legia to ja!
Jak się teraz okazuje, współpraca trzech właścicieli Legii: Dariusza Mioduskiego (60 procent udziałów), Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla (obaj po 20 procent udziałów) wyglądała pocztówkowo jedynie na zdjęciach. Na większości fotek widać triumwirat właścicieli, którzy - zazwyczaj ubrani w klubowe koszulki - uśmiechają się szeroko, albo obejmują w gestach przyjaźni. PR-owo dobry obrazek, tyle że w zaciszu gabinetów tak kolorowo już nie było.
Od ponad roku w bieżącej współpracy Leśnodorskiego z Mioduskim zdarzały się różnice zdań, nieporozumienia, konflikty. Ale to, co zdarzyło się teraz, to już otwarta wojna. I to przy podniesionej kurtynie.
W sobotnim "Przeglądzie Sportowym" po raz pierwszy publicznie o konflikcie zaczęli mówić sami właściciele Legii. To, co było jedynie niepotwierdzoną plotką, dostało pieczątkę prawdy. Od kilku dni w mediach zaczęły się pojawiać wypowiedzi Dariusza Mioduskiego, pokazujące - albo lepiej: mające pokazać – że to ON jest szefem Legii i nastał czas na zmianę polityki wobec kiboli. Punktem przełomowym była informacja o karze zamknięcia stadionu na mecz z Realem. Mioduski uderzył w zarząd klubu, czyli Leśnodorskiego. - Nie szukajmy winy u innych, bo problem nie jest w UEFA, a wewnątrz nas - stwierdził Mioduski, który dorzucił także kilka kwestii, że czas uderzyć w stół i że on się domaga zmian. Także walki z wybrykami bandytów na stadionie.
ZOBACZ WIDEO: Real Madryt znów bez zwycięstwa. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
Leśnodorski zirytował się tym tonem narracji, bo zawsze w klubie czuł się suwerenem. W praktyce to przecież on podejmuje decyzje jako zarząd i on jest na pierwszej linii frontu. Codziennie. Gdy tymczasem udział Mioduskiego w życiu klubu jest taki, że jest większościowym udziałowcem i reprezentuje Legię na arenie europejskiej.
- Ja nic nie wiem o żadnym uderzaniu pięścią w stół przez Darka. Nigdy nie zaproponował żadnych rozwiązań np. w sprawach kibiców. O tym, że oczekuje zmian, dowiedziałem się z mediów. Wygląda na to, że jak jest sukces, to zasługa nas trzech, jak są problemy i porażki to moja wina – mówił Leśnodorski w stacji "Eleven" wyraźnie rozczarowany faktem, że Mioduski sam zgłosił się do „Przeglądu Sportowego”, żeby narzucić dyskusji o Legii własny ton narracji. I najpierw przedstawić własne argumenty.
- Darek ma swoich doradców PR-owych, którzy dbają tylko o jego wizerunek. To nie jest po legijnemu. Ja bym tak nie zrobił - stwierdził Leśnodorski i wyraźnie zaznaczył, że konflikt między udziałowcami dotyczy nie tylko kwestii kibiców, ale ma przede wszystkim podłoże biznesowe.
- Darek nie dołożył do klubu ani złotówki - mówił Leśnodorski, podkreślając, że to on i Wandzel szukają poważnego inwestora, żeby konkurować z innymi klubami w Europie. Zasugerował także, że fakt, iż Legia nie wykupiła wiosną z Krasnodaru Artura Jędrzejczyka, wynikał z tego, że klub nie miał na to środków (czytaj: Mioduski nie chciał dokładać).