Jego przeciwnicy mówią: Chcecie znać prawdę o Józefie Wojciechowskim? Idźcie na Konwiktorską.
Gdy w marcu 2006 roku JW Construction przejmowało Polonię, na stadionie zlokalizowanym przy warszawskiej starówce wystrzeliły korki od szampanów. W pojawieniu się potentata na rynku deweloperskim widziano szansę nadejścia dobrych lat dla Polonii.
Zasłużony klub,
mistrz Polski, przez lata pozostawał w cieniu Legii. Kibice "Czarnych Koszul" przyzwyczaili się do cierpienia i widoku pustych szuflad w klubowej kasie. I wprawdzie w 2000 r. drużyna wywalczyła ponownie tytuł mistrzowski, ale okazało się to tylko jednorazowym wyskokiem. Dlatego teraz między uszami puszczano wynurzenia nowego właściciela o tym, że klub przejął dla kaprysu. Któż by myślał o przyszłych problemach i prozie życia na wystawnym weselu?
Wojciechowski przejmował Polonię w niezwykle trudnym momencie: na ostatnim miejscu w tabeli, z dużą stratą do bezpiecznego miejsca, zaraz po śmierci poprzedniego właściciela Jana Ranieckiego. W tej sytuacji ciężko było utrzymać klub w Ekstraklasie, Polonia spadła do (ówczesnej) II ligi. Klub dwukrotnie próbował walki o awans, ale bez powodzenia.
Eldorado w "klubie Kokosa"
Co nie udało się na boisku, Wojciechowski osiągnął przy zielonym stoliku. W 2008 roku kupił Groclin Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski, przeniósł zespół do Warszawy i przemianował na Polonię.
Polonia zarządzana przez biznesmena ze Starych Załubic spędziła w Ekstraklasie kolejne cztery sezony. Na piłkarzy nie żałował gotówki. Ściągnął Adriana Mierzejewskiego czy Łukasza Trałkę, którzy w Polonii zyskali status wyróżniających się zawodników. W późniejszych latach śrubował rekordy kwot wydawanych na piłkarzy. Za milion euro pozyskał Artura Sobiecha z Ruchu Chorzów, a z Ebim Smolarkiem podpisał kontrakt za niespotykane wcześniej w Polsce 400 tysięcy euro za sezon. W Polonii nawet rezerwowi mogli liczyć na hojność właściciela: przykładowo Grzegorz Bonin otrzymywał 80 tys. złotych za miesiąc. Można by powiedzieć: "nikt ci tyle nie obieca, ile Wojciechowski ci zapłaci".
[nextpage]
Ale potrafił także srogo karać tych, którzy mu podpadli. Wojciechowski stworzył dla nich "klub Kokosa". Swą nazwę zawdzięczał Danielowi Kokosińskiemu, piłkarzowi odsuniętemu od treningów, który dzień spędzał na bieganiu po parku i po schodach stadionu. Do "klubu Kokosa" swego czasu trafił nawet Smolarek. Ten poniżający piłkarzy, zbliżony do mobbingu system karania, zrobił swego czasu furorę w Polsce. Rozprzestrzenił się po kraju niczym epidemia wyjątkowo wstydliwej choroby.
- W większości piłkarze nie mogli narzekać na Wojciechowskiego. Wprawdzie krytykował ich w mediach, wstrzymywał im wypłaty, ale wtedy zawsze pokazywali kontrakt, po czym puszczał przelewy - mówi Adam Drygalski, który w czasach rządów Wojciechowskiego pełnił funkcje rzecznika prasowego i spikera.
Pechowcami byli jednak zawodnicy, którzy w sezonie 2007/08 nie wywalczyli awansu, a po kupnie Groclinu nie zostali dołączeni do ekstraklasowego zespołu. Kilkunastu piłkarzy (m.in. Grzegorza Piechnę, Mariusza Liberdę, Mariusza Pawlaka) skazano na pół roku gry w czwartoligowych rezerwach, do momentu ich likwidacji.
Gdzie kucharek sześć…
Wojciechowski najbardziej zasłynął jednak częstymi zmianami trenerów, często w złym stylu. Przez sześć lat swoich rządów na Konwiktorskiej aż 15-krotnie zmieniał szkoleniowców. Najbardziej irracjonalne było zwolnienie Bogusława Kaczmarka. "Bobo" prowadził Polonię w czterech meczach. Pierwsze trzy wygrał, ale remis z Lechią Gdańsk kosztował go posadę.
- Po zremisowanym spotkaniu z Lechią Gdańsk trener Kaczmarek powiedział nam, że właśnie został zwolniony. Myśleliśmy, że sobie żartuje, w końcu jest znany ze swego poczucia humoru. A okazało się, że wtedy mówił zupełnie poważnie - wspomina Drygalski.
ZOBACZ WIDEO Zapłakany, chciał uciekać. Oto początki Cristiano Ronaldo. Wróci jeszcze do domu?
Właściciel JW Construction nie ukrywał, że nie ma wielkiego pojęcia o piłce. Mimo to lubił oceniać decyzje trenerów na łamach prasy. Przyznawał otwarcie, że zdarzało mu się wchodzić do szatni, do legendy przeszły również ostre pomeczowe połajanki trenerów w klubowym saloniku na oczach zaproszonych gości czy kartki przesyłane szkoleniowcom z gotowym składem drużyny.
Wojciechowski otaczał się licznym gronem doradców, zmieniających się niemal równie często co trenerzy. W czasie jego pobytu w Polonii radą służyli mu Tony Bruins Slot (skaut i analityk pracujący dla Johana Cruyffa), Marek Citko, Michał Listkiewicz, Henryk Apostel, Paweł Janas (zanim został trenerem), Włodzimierz Lubański. Niektórzy z nich pełnili funkcję "nadtrenerów", czego Wojciechowski zresztą nie ukrywał.
[nextpage]
Ale opinie ludzi ze świata piłki wcale nie były dla niego najistotniejsze. Duży wpływ na poczynania biznesmena mieli również goście ze świata biznesu, polityki, bawiący na stadionie przy Konwiktorskiej podczas meczów Polonii.
- Dzielili się z Wojciechowskim swoimi spostrzeżeniami, choć o futbolu, taktyce, nie mieli zielonego pojęcia. To były komentarze w stylu: "czemu nie gramy z przodu dwoma napastnikami, wtedy będziemy mieli więcej okazji do strzelenia bramek". To właśnie ci goście z loży VIP poczynili najwięcej szkód - mówi Drygalski - Możliwe, że teraz wyciągnął z tego wnioski. Ma u boku Radosława Majdana czy Cezarego Kucharskiego, czyli ludzi, którzy na piłce się znają - zauważa.
Blok bez fundamentów
Właścicielowi "Czarnych Koszul" źle układały się relacje z miastem. Wskazywał, że była to jedna z przyczyn decydujących o sprzedaży Polonii.
Choć dysproporcja w traktowaniu Polonii i Legii była aż nadto widoczna (Legii wybudowano nowy stadion za 460 milionów złotych, a Polonii raptem wyremontowano trybuny za 40 milionów złotych), Wojciechowski podchodził poważnie do kwestii związanych z klubową infrastrukturą. Co prawda deklarował gotowość wybudowania stadionu ze swoich środków, ale nie rozmawiał osobiście z wysokimi przedstawicielami ratusza, wysyłając jedynie współpracowników. Nie pofatygował się nawet na spotkanie z Hanną Gronkiewicz-Waltz umówione przez kibiców.
A proponowany przez jego otoczenie projekt stadionu nie miał szans na realizację. Monstrualny obiekt z kilkunastopiętrowym biurowcem i pstrokatą elewacją kompletnie nie pasował do architektury Starówki i Muranowa. Gdyby jednak projekt doczekał się realizacji, zapewne rywalizowałby o palmę pierwszeństwa w kategorii najbrzydszych warszawskich budowli z gargamelem architektury, wieżowcem "Łucka City" - notabene inwestycją JW Construction.
Źle zarządzana Polonia nie mogła odnosić sukcesów. Zespół tylko raz (w pierwszym sezonie po kupnie Groclinu) awansował do europejskich pucharów. Później lądował daleko od podium, w sezonie 2009/10 walcząc do ostatniej kolejki o utrzymanie.
W 2012 roku, po licznych niepowodzeniach, znudzony Wojciechowski zdecydował się odsprzedać Polonię. Klub przekazał biznesmenowi Ireneuszowi Królowi, który kupił go z zamiarem przeniesienia do Katowic - było to jednak niemożliwe za sprawą uchwalonych wcześniej przepisów uniemożliwiających przenosiny drużyny z jednego do drugiego miasta.
Wojciechowski nie został zatem bezpośrednim grabarzem Polonii. On tylko sprzedał ukochanego konia wyścigowego do rzeźni. Śmierć klubu odwleczono zaledwie o rok. W 2013 roku Polonia z powodu długów Króla nie otrzymała licencji na grę w Ekstraklasie. "Czarne Koszule" musiały rozpocząć grę od IV ligi. Kandydat na prezesa PZPN, nawet jeśli nie chce, musi sobie ten niezwykle kłopotliwy fakt dopisać do CV.
Nie wiem czy kt Czytaj całość