Piotr Tafil: Kto pańskim zdaniem jest faworytem do awansu w grupie zachodniej II ligi?
Janusz Kudyba: Na pewno Pogoń Szczecin. Pokazali na co ich stać w drugiej części rundy jesiennej. Teraz Piotrek Mandrysz dokonał nieźle zapowiadających się wzmocnień i w nich upatrywałbym głównych faworytów. Na pewno będą chciały powalczyć Kotwica Kołobrzeg i MKS Kluczbork. Myślę, że blisko tych zespołów będzie też Zagłębie.
W klubie nie ma już takiego ciśnienia na awans, jakie było jeszcze pół roku temu. Również rywale przekonali się, że nie takie Zagłębie straszne. Myśli pan, że brak specjalnej presji może być wiosną waszym atutem?
- Być może tak. Tym bardziej, że jest spora grupa młodych, utalentowanych zawodników, którzy przed takim zadaniem nigdy wcześniej nie stanęli. Gra w klubie z wielką tradycją, przed takimi kibicami i tak stanowi dla nich duże wyzwanie, któremu muszą podołać. Uważam, że najważniejszy będzie początek. Jeśli dobrze wystartujemy, to powinniśmy znaleźć się w grupie drużyn, które awansują.
Siedem punktów dzieli w tym momencie Zagłębie od baraży o awans. To dużo czy mało?
- Biorąc pod uwagę, że rozegraliśmy już dwie kolejki rundy wiosennej, to na pewno duża strata. Wszystko wyjaśni się w pierwszych trzech meczach. Jeżeli zdobędziemy tam komplet punktów, no może nie komplet, ale wystarczającą ilość, to znacznie zniwelujemy stratę do zespołów z czołówki.
W trzech pierwszych meczach gracie z Rakowem, Elaną i Polonię Słubice. Dwa zespoły walczące o awans i jeden o uniknięcie spadku. Łatwo nie będzie.
- Zgadza się. Polonia ściągnęła nawet piłkarzy z zespołów ekstraklasy. Widać, że poważnie myślą o utrzymaniu. Liczę na to, że będą zabierać punkty zespołom z czołówki tabeli. Ja jednak wierzę w moich piłkarzy. Widzę w nich duże możliwości, być może nie do końca jeszcze wykorzystane. Mam nadzieję, że "trawa" będzie dla nas przychylna i poradzimy sobie.
W tym momencie Zagłębie jest bliżej barażów o utrzymanie, niż o awans. Bierze pan w ogóle pod uwagę taką ewentualność, że trzeba będzie walczyć o uniknięcie spadku do III ligi?
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Absolutnie nie biorę pod uwagę takiej możliwości. Musiałbym zakładać jakiś potrójnie czarny scenariusz. Jak już mówiłem - wierzę w ten zespół, poznałem jego możliwości i jestem przekonany, że nie będzie potrzeby oglądania się do tyłu.
Ostatnie trzy sparingi wygraliście, ale dwa z dużym trudem. Czy jest nadzieja na to, że w ciągu kilku dni drużyna zacznie prezentować lepszy futbol?
Na pewno tak. Jeżeli chodzi o defensywę, to wygląda nieźle. Oczywiście pomijając mecz z Ruchem Radzionków, który całemu zespołowi nie wyszedł i uratowała nas tylko nieskuteczność napastników Ruchu. Widać było pewien brak świeżości, ale najważniejsza jest liga. Analizując trzy sezony mojej pracy z Gawinem, drużyna była dobrze przygotowana i strzelała bramki niezależnie od tego, czy była to pierwsza, dziesiąta, czy osiemnasta kolejka. Liczę przede wszystkim na to, że napastnicy się obudzą, bo we wszystkich rozegranych zimą sparingach, trafił tylko Michał Filipowicz i testowany Artur Nowak. Jeżeli Myśliwy, Hustava i Socha zaczną strzelać, to o resztę drużyny jestem spokojny.
Obserwując poczynania napastników, nie ma pan czasem ochoty wyjść na boisko i pokazać im jak się strzela bramki?
- Przyznaję, że czasem jest coś takiego. Weszło mi to w krew do tego stopnia, że jak piłka przelatuje gdzieś blisko mnie, to mam taki odruch, że składam się do strzału. Na pewno jak murawa będzie dla mnie trochę przychylniejsza, to zacznę brać czynny udział w treningach. Cały czas liczę, na to, że do chłopaków dojdzie końcu, że to nie jest jakiś anonimowy klub, tylko Zagłębie Sosnowiec, a gra w tych barwach zobowiązuje i w każdym meczu trzeba dawać z siebie wszystko. Wtedy powinno być dobrze.
Nie odnosi pan wrażenia, że zmiennicy zawodników wyjściowego składu nie wykorzystują do końca szans na udowodnienie swojej przydatności, takich jak choćby sparing z Ruchem?
- Zgadzam się. Trzeba jednak pamiętać, że z Radzionkowem graliśmy bardzo eksperymentalnym składem, szczególnie w linii pomocy. Poza tym zawodnicy wiedzą o tym, że dla mnie najważniejsza jest liga. Sparingi są po to, bym przyjrzał się poszczególnym piłkarzom i sprawdził jak radzą sobie w różnych ustawieniach. Formę budowaliśmy tak, by trafić z nią w ligę, która wszystko zweryfikuje.
Zimą zagraliście 13 sparingów, w większości z drużynami słabszymi od siebie, a wyniki i tak nie zwalają z nóg. Tymczasem wasz najbliższy przeciwnik, Raków ogrywał drużyny teoretycznie lepsze od siebie. Czy będzie to miało przełożenie na ligę?
- Wiem z doświadczenia, że dla większości trenerów dobre wyniki w sparingach mają duże znaczenie, ale ja wolę gdy forma jest wzrastająca. Nasi wysłannicy byli na ostatnich meczach kontrolnych Rakowa i jesteśmy pod wrażeniem wyników, jakimi te spotkania się kończyły. Ale tak jak powiedziałem, forma budowana zimą ma trwać przez całą rundę, a nie kończyć się po 5-6 kolejkach. Trener Ojrzyński ma tu swoją filozofię, ja mam swoją, a która jest lepsza pokaże boisko. Tak na marginesie, chciałbym jeszcze dodać, że sparingpartnerów wybierał trener Copjak. Po moim przyjściu do Zagłębia nie było już czasu na zmiany.
A gdyby była taka możliwość, to coś by pan zmienił?
- Na pewno starałbym się, żeby w środku okresu przygotowawczego zagrać z kilkoma mocniejszymi drużynami. I tak zmieniliśmy ostatniego sparingpartnera, bo mieliśmy spotkać się z Podbeskidziem. Uznałem jednak, że bardzo silny rywal na tydzień przed ligą to nie najlepsze rozwiązanie. Mimo wszystko nie narzekam, wręcz przeciwnie - uważam, że zespół jest dobrze przetestowany.
W kontekście sytuacji w tabeli, przydałyby się te cztery ujemne punkty odebrane Zagłębiu za korupcję. Wierzy pan w ogóle w to, że zostaną zwrócone?
- Nie. Gdyby była szansa, to myślę że już by się to stało faktem. Nie mam żadnych nadziei w tym kierunku. Wiem, że awans mówimy wywalczyć sobie sami.