Tłusty czwartek to cotygodniowy cykl większych tekstów o najlepszych piłkarzach w historii futbolu.
Sytuacja miała miejsce we Francji, w szatni piłkarskiego zespołu AJ Auxerre. Nowy jeszcze nic nie rozumiał, bo dopiero przyjechał z Polski. Trener, Guy Roux, mówił, a Henryk Wieczorek tłumaczył nowemu koledze. "Wiecie sami, co to za zespół, niedawny mistrz Francji. Jak przegramy tam 1:2 czy 0:2, to nic się nie stanie, to będzie dobry wynik".
30-letni piłkarz poprosił kolegę, by przetłumaczył jego pytanie do szkoleniowca: "Przepraszam, a po ch... w ogóle my tam jedziemy? Nie lepiej wysłać pismo do Monaco, że zgadzamy się na 1:2? Zaoszczędzimy na hotelu i samolocie".
Francuscy zawodnicy patrzyli na nowego z pewnym niedowierzaniem, ale też wiedzieli, że nie jest to żaden przypadkowy piłkarz. I że może sobie pozwolić na więcej niż oni. Andrzej Szarmach był wtedy już zawodnikiem, jakiego w Auxerre nie widziano wcześniej. Zrządzeniem losu, szczęściem miejscowych. Wkrótce mieli się o tym przekonać.
Ale teraz ciągnął. "Albo jedziemy i gramy, albo zostajemy. Powalczmy, jak dostaniemy w pałę, to trudno, będziemy gorsi, to przegramy".
Joel Bats, bramkarz, poklepał polskiego napastnika po plecach. Wieczorek przetłumaczył: "On mówi, że masz rację".
ZOBACZ WIDEO Teodorczyk bohaterem Anderlechtu
Auxerre przegrało wtedy 1:2, ale to był moment zwrotny. Zespół zajął wtedy 10. miejsce. Polak w tamtym sezonie strzelił 16 goli. I pewnie gdyby był od początku, z łatwością sięgnąłby po tytuł króla strzelców. Po latach jego statystyki wciąż robią niesamowite wrażenie. 94 bramki w 4,5 sezonu, trzy razy na podium rywalizacji o króla strzelców, choć żadnej wygranej. Niedawno w Lyonie spotkałem Guy Roux. Starszy trener wspominał Szarmacha: "Był chyba zdolniejszy niż Lewandowski, miał technikę. Choć Lewandowski jest mocniejszy fizycznie. Ale wynik byłby ten sam. Myślę, że byłby dziś też gwiazdą w Bayernie".
***
Dramat jednego to szczęście drugiego. Andrzej Szarmach na mundial w 1974 roku jechał trochę z konieczności. Włodzimierz Lubański, który miał wtedy status niemal półboga (tu znowu jedyne odpowiednie porównanie może być do Roberta Lewandowskiego), doznał rok wcześniej poważnej kontuzji i stracił szansę wyjazdu. Szarmach swoją wykorzystał i wszedł do historii polskiej piłki.
Kazimierz Górski mawiał, że to chłopak, który ma jedną szansę a strzeli trzy bramki. Szarmach jest dziś piłkarzem nieco zapomnianym, choć ostatnio przypomniał o sobie przy okazji świetnej książki "Diabeł nie Anioł".
[nextpage]
Wychowywał się w wielodzietnej rodzinie. Ojciec, Jan, był kierowcą w stoczni gdańskiej. Matka czas dzieliła między kuchnię a pralnię. Było co robić. Szarmach miał siedmiu braci. Najstarszego od najmłodszego dzieliło 20 lat. Andrzej był 5 w kolejności.
Szarmach w tym czasie trenował po godzinach. Grał w Polonii Gdańsk, klubie podpiętym pod stocznię. Jadał w kantynie z Lechem Wałęsą, ale wtedy jeden był zwykłym monterem kadłubowym i dzień spędzał ubrany w azbestowy kombinezon. Drugi był zwykłym elektrykiem. Historia miała się zdarzyć dopiero za kilka lat.
W stoczni w pewnym momencie skrócono mu pracę o dwie godziny, ale pod warunkiem, że poświęci je na treningi. Na to przystał z przyjemnością. Zresztą pochodził z rodziny, gdzie sport był standardem. On i bracia, szybcy, wysportowani.
Grał dużo w siatkówkę. Potem to się przyda. Na starych meczach można zobaczyć, jak wybija się z dwóch nóg w powietrze, co raczej nie jest typowe dla piłkarzy. Przez chwilę wisi w górze i celuje. Na pewno był jednym z lepiej grających głową napastników w swoich czasach. A może i w ogóle w historii piłki nożnej. Coś podobnego potem będzie można oglądać w wykonaniu Miroslava Klose, syna przyjaciela Szarmacha, Józefa.
W Polonii szybko zorientował się, że może żyć z gry w piłkę, a potwierdzeniem był transfer do Arki Gdynia. Zagrał tam ledwie kilka spotkań, strzelił kilka goli i złamał obojczyk. A Arka chciała mu złamać karierę, gdy zapragnął spróbować czegoś poważniejszego. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy zgłosił się do niego szperacz z Górnika Zabrze. "Panie, co wy tam potrzebujecie, chłopca do podawania piłek?" - zapytał. Bo wtedy w Górniku było 15 reprezentantów Polski. Szefowie Arki się dowiedzieli i zapytali, czego mu potrzeba. A on, że przydałaby się kawalerka, żeby nie musiał kursować między Gdańskiem a Gdynią, bo wychodzi w nocy i wraca w nocy. "To się da zrobić" usłyszał.
Szarmach wspomina: - Po sezonie pojechaliśmy z Arką do NRD na roztrenowanie. Wracamy, a na peronie czeka na mnie brat. "Nie idź do domu, WSW na ciebie czeka" - widzę przerażonego Mariana. Mówi, że mają bilet dla mnie do jednostki wojskowej w Ustce. Okręty podwodne na 3 lata. Ładne mieszkanie, co? Ustaliliśmy, że Marian zabierze moją torbę do domu, a matka upierze brudne rzeczy i da nowe. Umówiliśmy się wieczorem na dworcu. Wskoczyliśmy w pociąg do Katowic, a o 6 rano byliśmy na Śląsku. Miałem adres tego faceta z Górnika, poszedłem do niego z rana i mówię: "Chcieliście mnie, więc jestem". Zamknął mnie na tydzień w pokoju hotelowym na stadionie w Zabrzu. Przez tydzień brat mi żarcie donosił, a potem byłem już zatrudniony w kopalni.
W Zabrzu rozkwitł, stał się czołowym ligowym piłkarzem. Ale do kadry pukał nieśmiało. Do 1973 roku grał w młodzieżówce, gdzie zresztą przemianowano go z "Anioła" na "Diabła". Choć dla wielu nigdy nie był ani jednym, ani drugim, a "Stojanowem", od nazwiska bułgarskiego snajpera. "Trzeba umieć grać, kto nie umie, ten musi biegać" śmiał się z kolegów.
[nextpage]
W meczu Polski z Anglią w Chorzowie (2:0) Roy McFarland sfaulował, raczej przypadkowo, Włodzimierza Lubańskiego i Kazimierz Górski znalazł się w sytuacji podbramkowej. Miał Domarskiego i Szarmacha. W swoim pamiętniku z tamtych czasów selekcjoner nawet nie zauważył, że "Diabeł" u niego debiutował.
Szarmach miał poważną konkurencję. Selekcjoner początkowo stawiał na Domarskiego a bramka na Wembley tylko wzmocniła jego pozycję. Na początku czerwca Górski był pewien 9 zawodników. Do obsadzenia pozostały dwa miejsca i ostatecznie 4 czerwca, a więc zaledwie 11 dni przed pierwszym meczem mundialu, Górski zdecydował się oddać ja Szarmachowi i Władysławowi Żmudzie. Dwaj niemal nowicjusze, którzy wkrótce mają przejść do historii polskiej piłki.
To był strzał w dziesiątkę. Szarmach w mundialu strzelił 5 goli, wszystkie w meczach grupowych. W tym po bramce z Włochami i Argentyną co miało znaczenie strategiczne. Został legendą. Dwa lata później potwierdził klasę zdobywając podczas Igrzysk Olimpijskich w Montrealu tytuł króla strzelców (6 goli). Ale w 1978 roku, na mundialu w Argentynie, był kompletnie bez formy. Skończył z jedną bramką. Za to w 1980 roku, gdy wyjeżdżał do Francji, był znowu fantastyczny. We Francji odżył.
"I to od pierwszego meczu. To był inny człowiek, inny piłkarz. Zdobywał bramki z każdej pozycji i z każdego podania" - pisze Henryk Wieczorek w książce "Diabeł nie Anioł".
Sarmach był tak dobry, że trafił nawet, dwukrotnie, na okładkę "L'Equipe". Był po prostu maszyną do strzelania. Ale Antoni Piechniczek, selekcjoner, jakby tego nie zauważał. Po latach, w swojej autobiografii, Szarmach opisał sytuację, która rzucało jakby inne światło na zdarzenia z mundialu 1982, gdzie ten fantastyczny zawodnik był potraktowany jako zapchajdziura.
"Chyba w Miluzie podszedł do mnie Piechniczek.
- Wiesz Andrzej, grasz za granicą, dolary zarabiasz, a ja buduję dom i nie mam na dachówki - powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco.
- To po co się budujesz, jak nie masz pieniędzy? - odpowiedziałem i rozmowa się skończyła. (...) Do tematu nigdy nie wróciliśmy. Nie było okazji ani powodu. I może właśnie dlatego ten mundial wyglądał dla mnie tak, jak wyglądał".
[nextpage]A wyglądał źle.
- Chcę, żebyś wiedział, że przyjechałeś tu za zasługi dla polskiej piłki. Ale u mnie grał nie będziesz - powiedział Szarmachowi przed pierwszym meczem Piechniczek.
- To po co mnie tu przywiozłeś? Mogłem z rodziną na wakacje pojechać - odparł zrezygnowany "Diabeł".
W grupie Szarmach zagrał 65 minut w meczu z Kamerunem, tylko dlatego że kontuzji doznał Andrzej Iwan. Drugą rundę grupową (tak wówczas grano) przesiedział na ławce, a półfinał, z Włochami, nawet na trybunach. Tak jak w 1974, ale wtedy z powodu kontuzji. Teraz siedział na trybunach obok Zbigniewa Bońka i popijał jedno piwo za drugim. Był zmęczony sytuacją i w ten sposób zademonstrował niezadowolenie.
Po latach Piechniczkowi będą wypominali ten mecz. Ale on sam nie uważa, że popełnił błąd.
"Pytałem po latach niektórych piłkarzy, czy w tym meczu powinienem inaczej ustawić drużynę w związku z brakiem Andrzeja Szarmacha. Usłyszałem: Wszystkie decyzje, które pan podejmował, były trafione" - mówił w książce "Piechniczek. Tego nie wie nikt"
Innego zdania jest Andrzej Iwan: "Piechniczek od początku był Diabłowi niechętny, a ten zdając sobie z tego doskonale sprawę, trenował na pół gwizdka, z przymusu i bez satysfakcji (...) Piechniczek Szarmacha nie lubił i niezrozumiale forował przeciętnego Pałasza" (fragment z książki "Andrzej Iwan. Spalony").
Szarmach przyznał, że po pierwszej rozmowie kompletnie stracił motywację. Odzyskał ją na chwilę. W meczu o 3. miejsce z Francją strzelił bramkę, a nasza kadra wygrała 3:2. Szarmach powtórzył swój własny sukces sprzed 8 lat, ale ten medal miał gorzki smak.
To była jego ostatnia bramka w kadrze narodowej. Po meczu z Francją panowie nie podali sobie ręki. Szarmach nie ukrywa, że siedzi w nim to do dziś.
To była już końcówka jego kariery. Ale zostawił po sobie coś więcej niż suche statystyki. 5 listopada 1983 roku to ważna data dla świata futbolu, który powoli odchodzi już w zapomnienie. W meczu z Nancy na boisko wychodzi 17-letni francuski napastnik, który po latach stanie się jednym z symboli swoich czasów. Biograf Erica Cantony, Philippe Auclair, pisze: "To wtedy dostał szansę gry w jednym zespole z takimi sławami jak Joel Bats czy srebrny medalista Mundialu'74 Andrzej Szarmach. Auxerre tego dnia zatańczyło z rywalami, a Cantona bujał w obłokach ze szczęścia. "Mało znałem Szarmacha - wspominał. - Ale wiedziałem, że był skromnym, prostolinijnym i miłym człowiekiem. Przy nim nauczyłem się, co to znaczy mieć talent i klasę jednocześnie". Polak harował ze wszystkich sił, by francuski nastolatek mógł tego dnia strzelić gola. Bez skutku. Ale wtedy, dzięki Szarmachowi, obudziła się w Cantonie hojność dla młodszych graczy, z którymi później grywał w Manchesterze United".