Stawka jest gigantyczna nie tylko dla właścicieli, których w tym tekście zostawiamy w spokoju. Dla zatrudnionych - przede wszystkim na wyższych szczeblach - i samego klubu może okazać się większa. Dlaczego? W przypadku porażki jednej ze skonfliktowanych stron w procedurze shoot-out (oferty wykupienia udziałów w zalakowanych kopertach, wyższa oferta oznacza przejęcie klubu) na otarcie łez zostanie jej cała walizka banknotów. Dla wielu kluczowych pracowników oznaczać to może natomiast koniec pracy przy Łazienkowskiej.
Klub w przypadku zwycięstwa Dariusza Mioduskiego dotknąć może instytucjonalny zastój, bo osoby dowodzące w Legii na konkretnych odcinkach - jednoznacznie kojarzone z aktualnymi władzami klubu i wizją rozwoju - zadeklarowały już pełne poparcie dla zarządu. Wygra większościowy udziałowiec, wielu rzuci papierami.
"Dziura, którą trudno będzie załatać"
- Jestem z tymi ludźmi razem w boju od czterech lat, wiem jakie są nastroje. Teza jest prawdziwa, wielu liderów działów wprost składa takie deklaracje - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Jakub Szumielewicz, wiceprezes Legii Warszawa, mający pod sobą wszystkie klubowe działy, poza sportowym.
- Pracuję tu dziewięć lat, z każdą osobą mam dobry kontakt. Wiem, że wiele osób ma dokładnie takie same przemyślenia jak ja. Cały kluczowy dla działania klubu personel nie wyobraża sobie zamiany na Dariusza Mioduskiego i stojących za nim ludzi - mówi Dominik Ebebenge z pionu sportowego, który sprawę stawia jasno: - Ewentualne przejęcie klubu przez Dariusza Mioduskiego będzie oznaczać moje odejście z Legii. Podjąłem już taką decyzję, to było dla mnie oczywiste. Z Legią pożegnam się nawet w przypadku, jeśli ze strony Dariusza Mioduskiego pojawiłaby się oferta dalszej współpracy.
ZOBACZ WIDEO Tylko remis Anderlechtu z Lokeren - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
O jakiej skali mówimy? O kim konkretnie, z imienia i nazwiska? W przypadku zwycięstwa Mioduskiego oprócz prezesa Bogusława Leśnodorskiego, wiceprezesa Jakuba Szumielewicza (to oczywiste) i wspomnianego Ebebenge, nieoficjalnie mówi się też o dyrektorze sportowym Michale Żewłakowie czy szefie klubowych mediów i komunikacji Sewerynie Dmowskim, którzy mieli otwarcie zadeklarować, że nie widzą możliwości pracy dla klubu po odejściu Leśnodorskiego. W takiej samej sytuacji mogą się też znaleźć osoby z pozostałych działów biznesowych, w niektórych przypadkach chodzi też o ich podwładnych. Łącznie - ponad 20 kluczowych dla klubu osób.
- Jest takie powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale w tej sytuacji nie jest to takie oczywiste. Mówimy o osobach skrupulatnie wyszukanych, pracownikach z ogromną, szczegółową wiedzą. Bo ile na rynku pracy jest osób, które mogą pochwalić się wymiernymi sukcesami w sprzedaży przestrzeni biznesowej stadionu piłkarskiego, czy od zera zbudowały klubowy merchandising albo piłkarskie przedszkola i szkółki? Legia to specyficzny projekt, następców nie da się wyszukać po prostu za pomocą firmy headhunterskiej. Tu nie obowiązują takie same zasady działania, jak w każdym innym koncernie. Nie zawsze najważniejsze jest zarabianie pieniędzy, ważne jest zrozumienie społeczności legijnej, wyczucie oczekiwań - mówi nam jedna z osób z wyższego szczebla w Legii, chcąca pozostać anonimowa. Pytanie brzmi jednak: dlaczego wspominane osoby nie mogą kontynuować dzieła, tyle tylko, że pod nowym zarządem? - Dariusz Mioduski w pewnym momencie opowiedział się przeciwko obecnej wizji, czyli wizji przyjętej i tworzonej też przez tych pracowników. Oni dowiedzieli się właściwie, że wszystko co dotychczas robili, robili źle. Pracownicy, o których mówimy, podzielają filozofię prezesa, dlatego jeśli klub przejmie Dariusz Mioduski, spora część odejdzie wraz z nim. A to będzie się wiązać z koniecznością ponownego określenia się klubu, wszystko trzeba będzie budować w oparciu o zupełnie nowe osoby. Legia ucierpi organizacyjnie, i to bardzo - dodaje.
- W przypadku, o którym mówimy, klub straci instytucjonalną ciągłość, to pewne. Pracy żadnego człowieka zatrudnionego w Legii nie można deprecjonować, każdy oddaje klubowi serce. Oczywistym jest jednak, że Legia opiera się w tym momencie na jednostkach, które mają w sobie całe know-how, wszystko, co kluczowe dla działań klubu. W momencie ich jednoczesnego odejścia pamięć instytucjonalna zaniknie. Sytuacja, w której Legia utraci 80 procent jakości intelektualnej, będzie bardzo trudna do naprawienia - uważa Ebebenge. O swojej sytuacji mówi tak: - Projekt, który od kilku lat jest przez nas realizowany z Bogusławem Leśnodorskim emocjonalnie jest dla mnie tak waży, że w przypadku zmiany prezesa nie umiałbym zachować się inaczej. Fakty przemawiają za tym, że nasza praca przynosi pozytywne skutki, radykalna zmiana sposobu zarządzania stać będzie w sprzeczności z dobrem klubu. W takiej rzeczywistości nie umiałbym się odnaleźć.
W klubie niepewność i wstrzymany oddech
Dodaje również, że na bazie wcześniejszych obserwacji jest przekonany, iż ludzie stojący za Dariuszem Mioduskim nie są w stanie od razu załatać dziur, które ewentualnie powstaną w legijnych strukturach. - Wiem, ile zajęło nam zgranie się, zrozumienie siebie i świata piłki. Poza tym zaufanie, które wypracowaliśmy sobie w środowisku w ostatnich latach, zaczęło w końcu przynosić profity. Nawet ostatni transfer Tomasa Necida to efekt naszej znajomości i wzajemnego szacunku z Mino Raiolą. Bez tego nic by z tej transakcji nie było.
Usystematyzujmy. Podstawowy argument aktualnych pracowników przeciwko przejęciu całkowitej władzy przez Dariusza Mioduskiego i jego ludzi to fakt, że ci nigdy nie dotknęli żywej, piłkarskiej materii, przez co wszystko musieliby w klubie układać od podstaw, uczyć się mechanizmów, wyrabiać kontakty od zera. Po drugie, skala odejść z klubu ma być tak duża, że jakkolwiek sprawnie nie zarządzałby Legią w momencie kryzysowym nowy prezes (a Mioduski doświadczenie w biznesie ma ogromne), klub nie miałby szans tego nie odczuć. Stąd wynika też pytanie, po co mu w ogóle tak zaciekła walka o Legię.
Trudno aktualnemu zarządowi i jego ludziom odmówić, że od 2012 roku sporo się nauczyli, co poskutkowało regularną grą w europejskich pucharach, mistrzowskimi tytułami, pucharami Polski, ogromnym jak na polskie warunki budżetem, transferami coraz lepszych piłkarzy, wzrostami w zasadzie we wszystkich, klubowych działach. Trudno jednak zapomnieć, że uczyli się na własnych błędach, niekiedy tak bolesnych, że wracają w koszmarach do dzisiaj. Wyrzucenie z walki o Ligę Mistrzów po pamiętnym wielbłądzie w meczu z Celtikiem, rozstanie z Jackiem Magierą w 2015 roku, odejście Radovicia na kilka godzin przed kluczowym meczem w europejskich pucharach, ściągnięcie Besnika Hasiego, zamykany stadion czy trybuna za wybryki kiboli i kary finansowe - tego w przeszłości też było całkiem sporo. Oczywiście, nie można przemilczeć, że wszystko to działo się z Dariuszem Mioduskim jako większościowym udziałowcem, ale to Leśnodorski z zarządem działali na pierwszym froncie.
Żadna to tajemnica, że zarówno Ebebenge, czyli w wielu sprawach prawa ręka Leśnodorskiego, jak i wiceprezes Szumielewicz, a także praktycznie wszyscy pozostali kluczowi dla funkcjonowania Legii pracownicy, to osoby jednoznacznie kojarzone jako "ludzie Leśnego". Czy takie wypowiedzi są więc jedynie elementem walki o klub i próbą ustalenia medialnej narracji? Jak się okazuje, niekoniecznie, bo gdy przykładamy ucho mocniej, słuchamy tego, co się mówi na niższych szczeblach, opinie i nastroje panują bardzo podobne. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro klub w zasadzie w całości sformatowany jest przez Leśnodorskiego i Szumielewicza, klocki układają tu przecież po swojemu od grudnia 2012 roku. To oni zatrudniali i zwalniali pracowników, ciężko teraz o znalezienie w strukturach kogoś, kto nie byłby z nimi w mniejszym bądź większym stopniu kojarzony.
Temat do zbadania jest dość trudny, przede wszystkim dlatego, że większość zatrudnionych na odrobinę niższych szczeblach w Legii pracowników proszonych przez nas o wypowiedź nie chce ryzykować i zabierać głosu, niektórzy mówią jedynie z zastrzeżeniem zachowania anonimowości.
NA KOLEJNEJ STRONIE O TYM, W JAKICH OKOLICZNOŚCIACH ZOSTAŁ ZAŁATWIONY TRANSFER MIROSLAVA RADOVICIA I O TYM, KTO NAPRAWDĘ WYMIENIŁ KIEŁBASĘ W HOT-DOGACH NA STADIONIE LEGII.
[nextpage]
- O panu Mioduskim trudno jest mi się wypowiadać. Nie znam go, w klubie bywał rzadko, nie wiem, jaki to jest człowiek i co by było, jakby przejął klub - przyznaje nam jeden z pracowników, który nie chce upubliczniać swoich personaliów. Pracuje w dziale administracyjnym, z dala od pionu sportowego. A może takie stawianie sprawy jest błędem? Może Mioduski okazałby się znakomitym przywódcą, który doprowadziłby Legię do jeszcze większych sukcesów?
- Być może, to przecież doświadczony w biznesie człowiek, poza tym nikt nie wie, jaki ma na Legię plan, co chce zrobić, co zmienić, kogo usunąć, kogo ewentualnie zatrzymać, a kogo zatrudnić. Pyta mnie pan jednak o nastroje w klubie, więc panu mówię: od dłuższego już czasu panuje spora niepewność, niektórzy stają za zarządem. Nikt nie ma pojęcia, jak skończy się walka właścicieli i jakie to będzie miało na nas przełożenie. Wiemy przecież, że różnią się w wielu tematach. Do aktualnego prezesa wszyscy są przyzwyczajeni, wiedzą, czego się po nim spodziewać i jaką ma wizję prowadzenia klubu. Jego pozostanie będzie dla pracowników sygnałem, że wszystko zostanie po staremu. W klubie jest zatrudnionych sporo osób, są jakieś elementy korporacyjne, ale ogólnie funkcjonujemy trochę jako jedna rodzina. Naprawdę, jest obawa, że to wszystko się rozsypie, jeśli ktoś będzie chciał zmienić zasady działania.
Jaki jest Leśnodorski, wie albo co najmniej może to sobie wyobrazić chyba każdy, nie tylko pracownik zatrudniony w klubie, ale także kibic śledzący losy Legii. Luzak, wszędzie go pełno, nawet w mediach społecznościowych. Skraca dystans, jest blisko spraw rodzinnych swoich pracowników, jak choćby gdy poleciał do Kinszasy na pogrzeb dziadka Dominika Ebebenge, bywał na weselach piłkarzy. Mioduski to inny typ człowieka. Bardziej zdystansowany, z zupełnie innej szkoły prowadzenia biznesu.
- Trudo mi się do tego odnieść. Z Leśnodorskim działamy na co dzień, Mioduskiego w klubie było o wiele mniej, a ostatnio, odkąd wybuchł konflikt, nie było go w ogóle - mówi nam jeden z pracowników. Według niektórych - w przeszłości wpadał raz na dwa tygodnie, według innych - raczej w weekendy. Ale to nic dziwnego, bo od bieżącego zarządzania klubem był i jest przecież Leśnodorski. Mioduski często spędzał czas za granicą, reprezentował Legię w europejskich strukturach.
A jeśli już o rodzinnej atmosferze, to z weselem Jakuba Rzeźniczaka związana jest ciekawa historia. Był na nim obecny Bogusław Leśnodorski, ale także Miroslav Radović, wówczas piłkarz Partizana Belgrad. Leśnodorski bardzo późno w nocy, przy szklaneczce czegoś, czego nie można nazwać herbatą, dogadał się z Rado na powrót do Legii. - Trudno sobie wyobrażać, żeby Dariusz Mioduski działał w ten właśnie sposób. A w tej branży, bardzo specyficznej, czasem trzeba stosować takie metody. Oni tego zupełnie nie rozumieją - mówi nam osoba z pionu sportowego Legii.
Jeśli ktoś uważa również, że właścicielskie starcie nie ma żadnego wpływu na drużynę, bo przecież pieniądze wpływają zawodnikom na konta bez opóźnień i nie mogą mieć powodów do (na swój sposób) zmartwień, to też jest w błędzie. Piłkarze dyskutują o możliwych wariantach. Nie jest trudno się domyślić, że - jeśli nie wszyscy, to zdecydowana większość - nie chce żadnych zmian. Z Leśnodorskim pracują na co dzień, to on ich ściągał do klubu, przedłużał z nimi kontrakty, wypijał niejedną kawę w swoim gabinecie. Mioduski to dla nich niewiadoma, a jeszcze większa ludzie, którzy za nim stoją. - Piłkarze boją się, że przez zmianę, która może nastąpić, wpadną w zupełnie nową rzeczywistość. To trochę jak transfer do nowego klubu - zdradza Ebebenge.
Kto naprawdę wymienił kiełbasę w hot-dogu?
Kiedy się to wszystko zaczęło? Kiedy zwykli pracownicy zrozumieli, że we właścicielskim układzie odnotowywane są wstrząsy sejsmiczne? - Pierwszy sygnał, że coś może być nie tak, dotarł do nas w sierpniu ubiegłego roku. Tygodnik "Wprost" opublikował wtedy artykuł, w którym Dariusz Mioduski był przedstawiony jako architekt sukcesu Legii, przede wszystkim sukcesu pozasportowego - mówi nam jeden z pracowników.
Docieramy do tego tekstu, rzeczywiście Leśnodorski jest tam wymieniany z nazwiska incydentalnie, o Szumielewiczu, zarządzającym w Legii wszystkimi działami poza sportowym, nie ma ani słowa, nie wspominając o ludziach, którzy bezpośrednio stali za konkretnymi osiągnięciami. W tekście padło kilka mocnych cytatów, które do dziś krążą po korytarzach w klubowej siedzibie w formie żartu. W tekście Mioduski ani razu się nie wypowiada, ale w Legii uważają, że był to artykuł pisany na zamówienie, "wychodzony przez PR-owców Mioduskiego".
- Wielu osobom pracującym w Legii zrobiło się wtedy po prostu przykro. Napisałem nawet krótką wiadomość na ten temat do Darka - przyznaje wprost Jakub Szumielewicz, który potwierdza, że takie zajście i reakcje na publikację miały miejsce w klubie. Dodaje: - W Legii mamy taką zasadę, że nigdy nie mówi się: "ja zrobiłem, ja przygotowałem". U nas mówi się zawsze w liczbie mnogiej, nie zapominając o ludziach, którzy rzeczywiście swoją tytaniczną pracą realizują kolejne zadania, wprowadzają kolejne ulepszenia. A później ci ludzie czytają, jak to Darek wprowadził nową kiełbasę na Legii, o czym nie miał pojęcia. Wówczas odebrałem masę spojrzeń, musiałem tłumaczyć podwładnym, jak większościowy udziałowiec mógł używać takich słów.
Mioduski napisał wtedy do kluczowych menadżerów w klubie list z wyjaśnieniami, zamieszczamy go poniżej:
W ostatnim numerze tygodnika Wprost ukazał się artykuł o Legii, który pewnie mieliście okazję przeczytać. Z jednej strony to pozytywne i cenne, że gazeta dostrzega i docenia dynamiczny rozwój biznesowy oraz organizacyjny naszego Klubu. Z drugiej strony czuje się źle z tym, że sprawy te opisał dziennikarz zupełnie nieznający realiów funkcjonowania Legii, który z nikim tego nie konsultując, niezasłużenie przypisał mi zasługi, na które zapracował cały zespół, w tym przede wszystkim Wy - managerowie, koordynatorzy i kierownicy poszczególnych zespołów/projektów. Opisany w artykule sukces Legii Warszawa to efekt zaangażowania osób, które na co dzień zarządzają Legią i pracują na rzecz Jej dobra. Wszystkim Wam serdecznie za to dziękuję i zapewniam, że gdy tylko mam taką okazję to zawsze podkreślam ogromne znaczenie profesjonalnego zespołu, jaki udało się zbudować na Ł3.
Mimo wysłania listu, niesmak jednak pozostał. Dodatkowo wiele osób pracujących w Legii z czasem zaczęło głośno pytać, kiedy Mioduski mówi prawdę, a kiedy z prawdą się celowo mija: gdy pisze o "profesjonalnym zespole" zbudowanym na Łazienkowskiej przez Leśnodorskiego i Szumielewicza czy gdy medialnie oskarża zarząd Legii i stwierdza, że fundamentalnym powodem utraty zaufania do niego jest "ocena sposobu zarządzania klubem"? - Przecież to się wzajemnie wyklucza - konkluduje jeden z naszych rozmówców i dodaje: - Ludzie czytają, że właściwie to Mioduski osobiście zapewnia nowe kiełbasy do hot-dogów, potem się ich przeprasza i mówi, że to nadgorliwość dziennikarza, kiedy wszyscy wiedzą, że dla Darka nie ma ważniejszej rzeczy niż własny PR.
Im dalej w las, tym konflikt przybierał na sile. Czarę goryczy przelał mecz w z Borussią Dortmund, nie dość że wysoko przegrany, to na dodatek urozmaicony skandalicznym zachowaniem pseudokibiców. Dariusz Mioduski miał wówczas w loży VIP w emocjonalnym tonie mówić, że "tak dalej być nie może". Co było dalej, wszyscy wiemy: artykuł w "Przeglądzie Sportowym", ujawniający światu skalę problemu, występ Leśnodorskiego w telewizji "Eleven", następnie Mioduskiego w "Canal Plus". Mleko się rozlało. A pracownicy Legii przecierali oczy ze zdumienia, bo nikt nie zdawał sobie sprawy, że różnica zdań jest tak ogromna i dotyczy w zasadzie każdej płaszczyzny działalności klubu: kwestii sportowych, relacji z grupami kibicowskimi i podejścia do problemów na trybunach, zarządzania poszczególnymi działami, relacji klub - polityka czy nawet sposobu finansowania i organizacji akademii i bazy treningowej, która ma powstać w Grodzisku Mazowieckim. Efekt - lutowe starcie na śmierć i życie.
I na koniec pytanie ze wstępu, najważniejsze i najtrudniejsze: kto weźmie Legię? Zdecydowana większość ludzi, z którymi rozmawialiśmy uważa, że duet Leśnodorski-Wandzel, bo z projektem związali się emocjonalnie, za punkt honoru przyjmują utrzymanie władzy w klubie, poza tym będzie im łatwiej we dwójkę znaleźć współudziałowca. Niektórzy biorą nawet pod uwagę scenariusz, w którym Dariusz Mioduski do kulminacyjnego momentu zrobi wszystko, żeby podbić cenę, by na koniec się wycofać i zainkasować grube miliony. To jednak tylko wróżenie z fusów i w pewnym stopniu powielanie plotek. Pewnym jest, że nikt nikogo w tej walce nie lekceważy, a konkretne odpowiedzi poznamy na przełomie lutego i marca. Nawet mimo zawirowań i medialnych przepychanek z końca tygodnia.
Paweł Kapusta