Niepewność w Legii, kluczowi menedżerowie popierający Leśnodorskiego zapowiadają odejście z klubu

Na polu bitwy są już ciężkie działa, media rozstawiły kamery, wszyscy czekają na odpowiedź: kto weźmie Legię? Mioduski czy duet Leśnodorski-Wandzel? Mało kto zastanawia się, jak zamęt wpłynąć może na pracowników i działanie klubu. Może, i to bardzo.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko

Stawka jest gigantyczna nie tylko dla właścicieli, których w tym tekście zostawiamy w spokoju. Dla zatrudnionych - przede wszystkim na wyższych szczeblach - i samego klubu może okazać się większa. Dlaczego? W przypadku porażki jednej ze skonfliktowanych stron w procedurze shoot-out (oferty wykupienia udziałów w zalakowanych kopertach, wyższa oferta oznacza przejęcie klubu) na otarcie łez zostanie jej cała walizka banknotów. Dla wielu kluczowych pracowników oznaczać to może natomiast koniec pracy przy Łazienkowskiej.

Klub w przypadku zwycięstwa Dariusza Mioduskiego dotknąć może instytucjonalny zastój, bo osoby dowodzące w Legii na konkretnych odcinkach - jednoznacznie kojarzone z aktualnymi władzami klubu i wizją rozwoju - zadeklarowały już pełne poparcie dla zarządu. Wygra większościowy udziałowiec, wielu rzuci papierami.

"Dziura, którą trudno będzie załatać"

- Jestem z tymi ludźmi razem w boju od czterech lat, wiem jakie są nastroje. Teza jest prawdziwa, wielu liderów działów wprost składa takie deklaracje - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Jakub Szumielewicz, wiceprezes Legii Warszawa, mający pod sobą wszystkie klubowe działy, poza sportowym.

- Pracuję tu dziewięć lat, z każdą osobą mam dobry kontakt. Wiem, że wiele osób ma dokładnie takie same przemyślenia jak ja. Cały kluczowy dla działania klubu personel nie wyobraża sobie zamiany na Dariusza Mioduskiego i stojących za nim ludzi - mówi Dominik Ebebenge z pionu sportowego, który sprawę stawia jasno: - Ewentualne przejęcie klubu przez Dariusza Mioduskiego będzie oznaczać moje odejście z Legii. Podjąłem już taką decyzję, to było dla mnie oczywiste. Z Legią pożegnam się nawet w przypadku, jeśli ze strony Dariusza Mioduskiego pojawiłaby się oferta dalszej współpracy.

ZOBACZ WIDEO Tylko remis Anderlechtu z Lokeren - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

O jakiej skali mówimy? O kim konkretnie, z imienia i nazwiska? W przypadku zwycięstwa Mioduskiego oprócz prezesa Bogusława Leśnodorskiego, wiceprezesa Jakuba Szumielewicza (to oczywiste) i wspomnianego Ebebenge, nieoficjalnie mówi się też o dyrektorze sportowym Michale Żewłakowie czy szefie klubowych mediów i komunikacji Sewerynie Dmowskim, którzy mieli otwarcie zadeklarować, że nie widzą możliwości pracy dla klubu po odejściu Leśnodorskiego. W takiej samej sytuacji mogą się też znaleźć osoby z pozostałych działów biznesowych, w niektórych przypadkach chodzi też o ich podwładnych. Łącznie - ponad 20 kluczowych dla klubu osób.

- Jest takie powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale w tej sytuacji nie jest to takie oczywiste. Mówimy o osobach skrupulatnie wyszukanych, pracownikach z ogromną, szczegółową wiedzą. Bo ile na rynku pracy jest osób, które mogą pochwalić się wymiernymi sukcesami w sprzedaży przestrzeni biznesowej stadionu piłkarskiego, czy od zera zbudowały klubowy merchandising albo piłkarskie przedszkola i szkółki? Legia to specyficzny projekt, następców nie da się wyszukać po prostu za pomocą firmy headhunterskiej. Tu nie obowiązują takie same zasady działania, jak w każdym innym koncernie. Nie zawsze najważniejsze jest zarabianie pieniędzy, ważne jest zrozumienie społeczności legijnej, wyczucie oczekiwań - mówi nam jedna z osób z wyższego szczebla w Legii, chcąca pozostać anonimowa. Pytanie brzmi jednak: dlaczego wspominane osoby nie mogą kontynuować dzieła, tyle tylko, że pod nowym zarządem? - Dariusz Mioduski w pewnym momencie opowiedział się przeciwko obecnej wizji, czyli wizji przyjętej i tworzonej też przez tych pracowników. Oni dowiedzieli się właściwie, że wszystko co dotychczas robili, robili źle. Pracownicy, o których mówimy, podzielają filozofię prezesa, dlatego jeśli klub przejmie Dariusz Mioduski, spora część odejdzie wraz z nim. A to będzie się wiązać z koniecznością ponownego określenia się klubu, wszystko trzeba będzie budować w oparciu o zupełnie nowe osoby. Legia ucierpi organizacyjnie, i to bardzo - dodaje.

- W przypadku, o którym mówimy, klub straci instytucjonalną ciągłość, to pewne. Pracy żadnego człowieka zatrudnionego w Legii nie można deprecjonować, każdy oddaje klubowi serce. Oczywistym jest jednak, że Legia opiera się w tym momencie na jednostkach, które mają w sobie całe know-how, wszystko, co kluczowe dla działań klubu. W momencie ich jednoczesnego odejścia pamięć instytucjonalna zaniknie. Sytuacja, w której Legia utraci 80 procent jakości intelektualnej, będzie bardzo trudna do naprawienia - uważa Ebebenge. O swojej sytuacji mówi tak: - Projekt, który od kilku lat jest przez nas realizowany z Bogusławem Leśnodorskim emocjonalnie jest dla mnie tak waży, że w przypadku zmiany prezesa nie umiałbym zachować się inaczej. Fakty przemawiają za tym, że nasza praca przynosi pozytywne skutki, radykalna zmiana sposobu zarządzania stać będzie w sprzeczności z dobrem klubu. W takiej rzeczywistości nie umiałbym się odnaleźć.

W klubie niepewność i wstrzymany oddech

Dodaje również, że na bazie wcześniejszych obserwacji jest przekonany, iż ludzie stojący za Dariuszem Mioduskim nie są w stanie od razu załatać dziur, które ewentualnie powstaną w legijnych strukturach. - Wiem, ile zajęło nam zgranie się, zrozumienie siebie i świata piłki. Poza tym zaufanie, które wypracowaliśmy sobie w środowisku w ostatnich latach, zaczęło w końcu przynosić profity. Nawet ostatni transfer Tomasa Necida to efekt naszej znajomości i wzajemnego szacunku z Mino Raiolą. Bez tego nic by z tej transakcji nie było.

Usystematyzujmy. Podstawowy argument aktualnych pracowników przeciwko przejęciu całkowitej władzy przez Dariusza Mioduskiego i jego ludzi to fakt, że ci nigdy nie dotknęli żywej, piłkarskiej materii, przez co wszystko musieliby w klubie układać od podstaw, uczyć się mechanizmów, wyrabiać kontakty od zera. Po drugie, skala odejść z klubu ma być tak duża, że jakkolwiek sprawnie nie zarządzałby Legią w momencie kryzysowym nowy prezes (a Mioduski doświadczenie w biznesie ma ogromne), klub nie miałby szans tego nie odczuć. Stąd wynika też pytanie, po co mu w ogóle tak zaciekła walka o Legię.

Trudno aktualnemu zarządowi i jego ludziom odmówić, że od 2012 roku sporo się nauczyli, co poskutkowało regularną grą w europejskich pucharach, mistrzowskimi tytułami, pucharami Polski, ogromnym jak na polskie warunki budżetem, transferami coraz lepszych piłkarzy, wzrostami w zasadzie we wszystkich, klubowych działach. Trudno jednak zapomnieć, że uczyli się na własnych błędach, niekiedy tak bolesnych, że wracają w koszmarach do dzisiaj. Wyrzucenie z walki o Ligę Mistrzów po pamiętnym wielbłądzie w meczu z Celtikiem, rozstanie z Jackiem Magierą w 2015 roku, odejście Radovicia na kilka godzin przed kluczowym meczem w europejskich pucharach, ściągnięcie Besnika Hasiego, zamykany stadion czy trybuna za wybryki kiboli i kary finansowe - tego w przeszłości też było całkiem sporo. Oczywiście, nie można przemilczeć, że wszystko to działo się z Dariuszem Mioduskim jako większościowym udziałowcem, ale to Leśnodorski z zarządem działali na pierwszym froncie.

Żadna to tajemnica, że zarówno Ebebenge, czyli w wielu sprawach prawa ręka Leśnodorskiego, jak i wiceprezes Szumielewicz, a także praktycznie wszyscy pozostali kluczowi dla funkcjonowania Legii pracownicy, to osoby jednoznacznie kojarzone jako "ludzie Leśnego". Czy takie wypowiedzi są więc jedynie elementem walki o klub i próbą ustalenia medialnej narracji? Jak się okazuje, niekoniecznie, bo gdy przykładamy ucho mocniej, słuchamy tego, co się mówi na niższych szczeblach, opinie i nastroje panują bardzo podobne. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro klub w zasadzie w całości sformatowany jest przez Leśnodorskiego i Szumielewicza, klocki układają tu przecież po swojemu od grudnia 2012 roku. To oni zatrudniali i zwalniali pracowników, ciężko teraz o znalezienie w strukturach kogoś, kto nie byłby z nimi w mniejszym bądź większym stopniu kojarzony.

Temat do zbadania jest dość trudny, przede wszystkim dlatego, że większość zatrudnionych na odrobinę niższych szczeblach w Legii pracowników proszonych przez nas o wypowiedź nie chce ryzykować i zabierać głosu, niektórzy mówią jedynie z zastrzeżeniem zachowania anonimowości.

NA KOLEJNEJ STRONIE O TYM, W JAKICH OKOLICZNOŚCIACH ZOSTAŁ ZAŁATWIONY TRANSFER MIROSLAVA RADOVICIA I O TYM, KTO NAPRAWDĘ WYMIENIŁ KIEŁBASĘ W HOT-DOGACH NA STADIONIE LEGII.

Jaki scenariusz byłby lepszy dla Legii Warszawa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×