Jak ustalili, Andrzej B. negocjował warunki przedłużenia kontraktu zawodnika Piotra Wlazły z Wisłą Płock w imieniu agencji sportowej Anny Sobczyk. Dawniej piłkarzy reprezentowali agenci, dziś robią to pośrednicy transakcyjni. B. nie jest takim pośrednikiem, ale… pomaga, doradza, negocjuje.
Trudno nie odnieść wrażenia, że jeden z głównych bohaterów afery korupcyjnej w polskiej piłce po prostu lekceważy prawo. A mówimy o człowieku, który został skazany za ustawianie meczów aż pięć razy! Według blogu Piłkarska Mafia (genialne i monumentalne zarazem dzieło dziennikarza Dominika Panka) B. był zamieszany w ustawienie lub próbę ustawienia co najmniej 68 meczów. Sądy w Lublinie, Kielcach i Tychach dały mu kilkuletnie zakazy działania w profesjonalnym futbolu. A PZPN wykluczył go dożywotnio ze swoich struktur!
Widać, B. ma drugie życie. Nazywany był „Małym Fryzjerem”, choć szkód w rodzimym futbolu narobił tak samo dużo jak "Fryzjer" z Wronek. "Fryzjerstwo" w polskiej piłce było gangreną, rakiem, który niszczył tę dyscyplinę sportu, zamieniał ją w groteskę. Sprawiał, że kibic nie miał za grosz zaufania ani do sędziów, ani do działaczy, ani do piłkarzy. "Niedziele cudów" nie były rzadkością, a kibic zamiast analizować siłę składów poszczególnych drużyn, musiał brać poprawkę na to, jakie kto ma układy, kto kogo zna i kto komu może mecz "puścić", a kto nie. Ot, szambo bez norm moralnych i żadnych zasad etycznych. Szambo, które wychowało całe tabuny działaczy, piłkarzy, trenerów a nawet dziennikarzy, którzy w tym szambie doskonale funkcjonowali przez całe lata. Aż w końcu, po zmianie przepisów prawa powszechnego, proceder się ukrócił. Za kupczenie meczami groziło już coś więcej niż zabranie punktów - szło się do pierdla. Wielu handlarzom meczami skończyło się koryto, ale niektórzy próbowali działać nadal. Codziennie oglądaliśmy obrazki, jak to przedstawiciele środowiska piłkarskiego są prowadzeni w kajdankach na przesłuchanie do prokuratury we Wrocławiu. Z kurtkami naciągniętymi na łby, by nikt nie rozpoznał ich twarzy, nie wyglądali na takich wszechmocnych.
Po latach pracy ligę udało się naprawić. Ale naprawili ją ludzie z zewnątrz - Prokuratura Wrocławska. Środowisko samo nie było w stanie się oczyścić. Zresztą do dzisiaj się do końca nie oczyściło. Bo przecież ci ludzie umoczeni w korupcję nie zapadli się pod ziemię. Dalej funkcjonują w polskiej piłce i czują się z tym dobrze. Napiętnowanych zostało tylko kilku: "Fryzjer" Ryszard F., wędliniarz i były sponsor klubu Wojciech Sz., były sędzia Antoni F. Ale to były "twarze" korupcji, ci najbardziej znani działacze. A przecież korupcja była powszechna. Andrzej B. jest wśród ponad 60 osób ze statusem wykluczonych z polskiej piłki. Spora gromadka, prawda?
ZOBACZ WIDEO Miroslav Radović: Przepraszam kolegów za głupią kartkę
Ci ludzie - co potwierdza przypadek Andrzeja B. - nadal próbują w polskiej piłce funkcjonować. Agencja, której pomagał skompromitowany B., współpracuje z wieloma znanymi piłkarzami. PZPN dopiero ustala, w których przypadkach doszło do złamania przepisów. Podobała mi się rada wiceprezesa PZPN Marka Koźmińskiego, który zasugerował, by ci, którzy robią interesy z ludźmi z przeszłością taką jak Andrzej B., "wzięli koło i puknęli się w czoło". Jak widać, czasem polski futbol trzeba naprawiać mechanicznie. Rzecznik dyscyplinarny PZPN Adam Gilarski ostrzega, że związek będzie karał za współpracę z Andrzejem B. I słusznie.
Jak można było przeczytać w "Przeglądzie Sportowym", piłkarz Wlazło pytany o Andrzeja B. zachowuje się co najmniej dziwnie. Najdelikatniej można powiedzieć, że kluczy. Prezes Wisły Płock mówi, że nie znał Andrzeja B. I nawet mogę w to uwierzyć, choć przecież B. był trenerem w Zniczu Pruszków, był asystentem Macieja Skorży w Groclinie, a później także w Wiśle Kraków. Gdy za swoją korupcyjną działalność był zatrzymywany i przewieziony do Wrocławia, pokazywały go wszystkie media, pisano o nim wielokrotnie. Nawet jeśli miał zamazane oczy, a z nazwiska pozostał jedynie inicjał, to i tak zidentyfikowanie go nie było trudnym zadaniem. Kto chciał się dowiedzieć, ten wiedział. Żeby nie było zasłaniania się niewiedzą, PZPN przygotuje dla klubów ewidencję wykluczonych działaczy.
Pewnie Wisła Płock dostanie karę, może też zawodnik (lub zawodnicy), którego B. reprezentował.
Ale tak naprawdę to nie o te kary chodzi, a bardziej o niesmak. O to, że mozolnie odbudowywany wizerunek polskiej piłki łatwo takimi działaniami na nowo popsuć. Zaufanie buduje się latami, traci w sekundę.
Andrzej B. wraca do polskiej piłki kolejny raz. Poprzednio - mimo zakazu - współpracował z Hutnikiem Warszawa. Reporterzy nSportu nagrali, jak z trybun de facto prowadzi mecze, choć przy ławce stoi inny trener. Trener-słup ze słuchawką w uchu. nSport pokazał reportaż z dwóch kolejnych meczów Hutnika i widać było jak na dłoni, że tak naprawdę to B. prowadzi drużynę. A słuchawka telefoniczna w uchu trenera-słupa, który w czasie meczów odbierał instrukcje od B., wyglądała wręcz groteskowo. Mimo doskonałego materiału dziennikarskiego ówczesny PZPN na spektakularne kary dla klubu i dla B. się nie zdecydował. Wolał poczekać na sądy powszechne.
Mam nadzieję, że teraz tak się nie stanie. Jak widać, "hydrze korupcji" głowy odrastają dość szybko. Trzeba z nią walczyć bezwzględnie i konsekwentnie. I nie bać się trudnych pytań. A dla mnie kluczowym jest pytanie, kto młodym piłkarzom i polskim klubom poleca usługi pana B. i zaprzyjaźnionej z nim agencji? Bo trudno mi uwierzyć, że piłkarz wybiera do negocjowania swojego kontraktu (czyli rzeczy bardzo istotnej: pieniędzy) kogoś zupełnie przypadkowego. Ktoś tych "fryzjerów" promuje, ktoś im pomaga. Niech PZPN szuka odpowiedzi, czy czasem motywy tej pomocy nie znajdą wyjaśnienia w mrocznej przeszłości polskiej piłki. Ta przeszłość nigdy nie była wyświetlona, nikt - poza wrocławską prokuraturą i pasjonatami takimi jak Dominik Panek - nie był zainteresowany ujawnianiem tej całej patologii.
Także dziś łatwiej udawać, że nawet jeśli ktoś miał 711 połączeń z "Fryzjerem", nic wielkiego się nie stało.
Dlatego chylę czoła przed kolegami z "Przeglądu", bo taka robota przywraca wiarę w dziennikarstwo sportowe, które obecnie ogranicza się najczęściej do prostych działań: kopiuj (u kogoś) i wklej (u siebie). Dobrze, że są też tacy, którym chce się płynąć pod prąd.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl