Dariusz Tuzimek: Nie stawiam nawet na Lewandowskiego (felieton)

PAP / Bartłomiej Zborowski / Vuković od kilku sezonów jest asystentem trenerów w Legii
PAP / Bartłomiej Zborowski / Vuković od kilku sezonów jest asystentem trenerów w Legii

Jeśli ktoś chce mieć klub (albo "więcej niż klub"), a nie rozczłonkowaną na kawałki międzynarodową korporację mówiącą w wielu językach - potrzebuje takiego faceta - pisze Dariusz Tuzimek w felietonie dla WP Sportowe Fakty.

Koniec roku to czas podsumowań, opinii i ocen za ostatnie 12 miesięcy. Mnożą się plebiscyty i rankingi, a redakcje sprzedają te same, odgrzewane kotlety, tyle że w innym opakowaniu - coś na zasadzie: "Przeżyjmy to jeszcze raz". Generalnie, niestety, nudziarstwo. Wśród wielu plebiscytów - w polityce, kulturze i sporcie, będą także wybierani "Ludzie roku".

To ja idę tym tropem i też wybieram swojego "Człowieka roku 2016" w polskim futbolu. Ale żeby nie było tak przewidywalnie i sztampowo, nie stawiam ani na Nawałkę, ani na Magierę, ani na Bońka. Nie stawiam nawet na Lewandowskiego, który jest jak as atutowy - dopóki będzie miał siłę choćby powłóczyć nogami na boisku, będzie wygrywał plebiscyty popularności. Ja stawiam na kogoś z innej bajki.

Postać, która na mnie zrobiła największe wrażenie, to bohater drugiego planu. Ktoś, kto wywarł wielki wpływ na drużynę, choć nie jest ani jej członkiem, ani trenerem. Ten ktoś to Aleksandar Vuković. Stawiam dolary przeciw orzechom, że bez "Aco" nie byłoby sukcesów Jacka Magiery w Legii, nic oczywiście nie ujmując temu trenerowi. Obaj znakomicie się uzupełniają w szatni Legii, obaj mają kompletnie odmienne charaktery i temperamenty. Magiera spokojny, stonowany, mówi bez emocji, z rozmysłem. Gdy się go słucha, człowiek naprawdę wierzy w to, że w jego deklaracjach nie ma pustych słów, za tym wszystkim jest realny, rzeczywisty i starannie nakreślony plan. Że gdzieś tam w tle jest jakaś solidnie wykonana praca. Może ślęczenie po nocach, może długie dyskusje ze sztabem, może godziny przeglądania na wideo zapisów meczów. Ale jedno jest pewne - ten uczeń nie przychodzi na egzamin bez przygotowania, nie pozwala sobie na odrobienie lekcji.

Gdy Jacek mówi, mówi szczerze. Ale jednak jest to język dyplomacji. O swoich piłkarzach mówi, że każdemu da szansę, każdego oceni sprawiedliwie. Nawet tych, do których cierpliwości nie mają ani kibice, ani działacze w klubie. Ale Magiera oczywiście swoje myśli, swoje wie. Oszukać go trudno, choć każdemu daje drugą szansę. Ale jak do kogoś się zrazi, to nie ma przebacz. Przekonał się o tym choćby imprezowicz Steeven Langil, którego za balangowanie Magiera przesunął do rezerw, a za chwilę pozbędzie się z klubu. Nawet o nim Magiera nie powiedział, że go skreśla. Choć de facto to się stało.

ZOBACZ WIDEO Cetnarski, Żewłakow, Eldo, Quebonafide... "Gwiazdy na gwiazdkę" w charytatywnym turnieju Macieja Rybusa

{"id":"","title":""}

Magiery "druga połówka jabłka" w Legii - "Aco" Vuković jest zupełnie inny. To gotujący się wulkan nieposkromionej energii, chodząca eksplozja emocji zamknięta w wielkim serbsko-polskim sercu. Chyba mogę tak napisać nie tylko dlatego, że Vuković ma dwa paszporty. Dla mnie jest idealną mieszanką tego, co najlepsze w obu nacjach. Żywioł, zawziętość, upór i dzikość Bałkanów kotłuje się w nim ze słowiańską uczuciowością, miłością i przywiązaniem do ukochanego miejsca oraz gotowością do poniesienia ofiar w imię osiągnięcia założonych celów. Ten facet jest na Legię wręcz chory. Kiedy Legia przegrywa, widać, że także "Aco" cierpi, gdy Legia jest wielka i on czuje się szczęśliwym człowiekiem.

Gdyby ktoś mnie zapytał, jak uczyć miłości i szacunku do klubu, wysłałbym go na szkolenie do Vukovicia. Wiem, że nie byłaby to szkółka niedzielna ani kółko różańcowe i Aleksandar nie byłby idealną przedszkolanką. To raczej twardy bosman, który bierze w obroty mięczakowatych majtków. A jednak byłoby to szkolenie, na jakie bez obawy wysłałbym swojego syna. Coś z pogranicza szkoły przetrwania, survivalu i treningu komandosów. A wszystko to podane w sosie ostrym, bałkańskim, gdzie grube słowo sypie się często, ale ma swój urok. I charakter. To taki rodzaj „szkoły”, do której trafia się chłopcem, a wychodzi mężczyzną.

Każdy, kto widział jak "Vuko" uczy zagranicznych piłkarzy szacunku i miłości do Legii, musiał być pod wrażeniem. Najpierw mówiącą wszystkimi językami świata szatnię uczył polskiego, potem wymagał, by nie wstydzili się, że "kaleczą" słowa, a na końcu porwał ich wszystkich do opętańczej i porywającej pieśni: "Nie poddawaj się ukochana ma, nie poddawaj się Legio Warszawa". Powiedzieć, że ten song jednoczy szatnię i piłkarze wykonują go emocjonalnie, to nic nie powiedzieć. "Vuko" ma w sobie coś z plemiennego szamana. Sam daje z siebie wszystko, ale po chwili porywa do swojego śpiewu i tańca wszystkich, których serca biją dla Legii. Kto nie narzeka, kto nie jest malkontentem, kto chce być częścią tej wspólnoty, drze się na całe gardło i wali dłońmi w co popadnie z całej siły. A czuje się w tym moc ogromną. Pewnie z takim zaangażowaniem mógłby Vuko porywać do walki nawet rycerzy w średniowiecznych bitwach. Jeśli ktoś chce mieć klub (albo "więcej niż klub"), a nie rozczłonkowaną na kawałki międzynarodową korporację mówiącą w wielu językach - potrzebuje takiego faceta jak "Vuko".

On nie miał problemu, żeby zmobilizować do zaintonowania pieśni o Legii Nemanję Nikolicia, który miewał swoje fochy. Wystarczyła krótka szydera: „Jedyny Serb w szatni Legii, który nie mówi po polsku”. Po chwili "Niko" darł się na całe gardło: "Nie poddawaj się…".

Vuković urodził się Serbem, z wyboru został także Polakiem, a Legię pokochał taką miłością, że po latach urośnie ona do miana legendy. Takiej legendy, której podobizny kibice umieszczają na sztandarach i o których śpiewają piosenki. Takiej, która na zawsze pozostaje w ludzkiej pamięci.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

TU PRZECZYTASZ POZOSTAŁE TEKSTY AUTORA

Źródło artykułu: