- Odpowiedź jest prosta, a zarazem trudna - rozpoczął trener Zagłębia. - Zwykle trenerzy w takich sytuacjach robią zmiany, żeby pobudzić zespół. Proszę pamiętać, że machina się kręciła. Ta machina, która była w tym układzie personalnym stwarzała zagrożenie. Wyjmowanie z niej zawodnika niosło w moim przekonaniu duże ryzyko. Oczywiście, gdyby Goliński strzelił bramkę nikt by nie zadał tego pytania. Natomiast jakbym wprowadził zawodnika i z tego by nic nie wynikło, to też by nie było tłumaczenia - przekonywał Robert Jończyk.
Jednak kibice w drugiej połowie nawoływali trenera lubinian, aby wreszcie dokonał zmian. Gra Zagłębia nie była porywająca. Wprawdzie Miedziowi dominowali, ale stworzyli sobie tak naprawdę tylko jedną stuprocentową sytuację. Nie wykorzystał jej Michał Goliński.
Na ławce rezerwowych zabrakło wprawdzie napastnika, ale był za to Robert Kolendowicz. Jończyk uparł się, że jego zespół dokończy mecz w takim składzie, w jakim rozpoczął. - To było ryzyko, które niosło 50 procent prawdopodobieństwa, że się sytuacja zmieni. Uznaliśmy z trenerami, że nie dokonamy zmian. Można powiedzieć, iż się pomyliłem czy też nie. Ja uważam, że nie, bo zespół do ostatniego gwizdka stwarzał zagrożenie pod bramką Stali - podsumował szkoleniowiec Zagłębia Lubin.