Polak początki w Bundeslidze miał trudne. Nie mógł odnaleźć się w Borussii Dortmund, ciążyły mu trudy boiskowej rywalizacji z Lucasem Barriosem. W pierwszym sezonie Lewandowski strzelił tylko dziewięć goli. Przełom nastąpił w kolejnym, a trzy lata później opuszczał klub niemal jako legenda.
Wzór z Polski
Na pomnik zasłużył sobie przede wszystkim tym, czego dokonał wiosną 2014 roku. Lewandowski wypruwał na boisku żyły dla Borussii choć od początku stycznia wszyscy wiedzieli już, że latem zamieni BVB na Bayern Monachium. I tym podbił serca Niemców.
Nie tylko nie spuścił z tonu, ale zaczął pracować jeszcze mocniej. - On wręcz świeci przykładem - pisali z zachwytem dziennikarze "Der Westen".
A prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge mówił: - Na jego miejscu wielu piłkarzy by odpuściło i stwierdziło, że nie będzie dawać z siebie wszystkiego, nie będzie narażać się na kontuzję. U niego jest całkowicie odwrotnie. To pokazuje, że idealnie pasuje do naszego klubu.
Powrót króla i ostatnia nadzieja
Lewandowski podczas ostatniej dortmundzkiej wiosny strzelił jedenaście goli. Dał drużynie wicemistrzostwo kraju, został królem strzelców.
Kiedy Borussia bez pauzującego za kartki Polaka w ćwierćfinale Ligi Mistrzów przegrała z Realem Madryt (0:3) niemieckie gazety pisały, że dla dortmundczyków ostatnią nadzieją na awans jest powrót na boisko naszego napastnika. I ten stanął na wysokości zadania! Gola nie strzelił, ale pracował na kolegów. Jego zespół zwyciężył 2:0, szczęście było blisko.
ZOBACZ WIDEO Mateusz Skwierawski: Nie róbmy z Bońka Janusza Korwin-Mikkego
Przeprosiny dla głupka
Kiedy Polak zaczynał granie w Borussii - a jak już wspomnieliśmy, nie było to na starcie granie najwyższych lotów - "Bild" ochrzcił go "LewanDOOFskim". A doof to po niemiecku głupek. Śmiali się z niego, że rano nie potrafi nawet trafić w budzik.
Później Lewandowski zaczął budować w Dortmundzie nazwisko, ale gdy rok przed końcem kontraktu zaczęto jawnie łączyć go z Bayernem, znów rozpętała się burza i na Polaka zaczęły spadać gromy. Bo nielojalny, pazerny. Niczym rozkapryszona gwiazda, którą interesują tylko pieniądze.
Szef redakcji sportowej "Bilda" grzmiał: - Czytaj pan kontrakt, panie Lewandowski! Pańska umowa o pracę jest ważna do końca sezonu 2013/14 i do tego czasu ma pan obowiązek wypełnić zobowiązania wobec pracodawcy! A jeśli pan nie rozumie, to proszę: mam dla pana polskie tłumaczenie.
A później przepraszał.
- Sorry, Lewandowski - napisał Straten na łamach "Bilda" dokładnie rok później. - Polak został królem strzelców Bundesligi. Wcześniej dostał (również ode mnie) tęgie lanie za sagę transferową związaną z Bayernem, ale swoją grą odpowiedział wszystkim krytykom.
Ostatnie wyzwanie
Polak na Signal Iduna Park po raz ostatni zagrał w meczu ligowym z TSG 1899 Hoffenheim (3:2). Gola nie strzelił, ale żegnały go śpiewy, transparenty oraz duże słowa. Nikt nie gwizdał, jak na Mario Goetzego, który Borussię na Bayern zamienił rok wcześniej. Bo i Lewandowski nigdy się z miłością do klubu nie obnosił. Nie padał na kolana, nie całował herbu. Po prostu wykonywał swoją pracę na najwyższym poziomie rzetelności.
Dostał kwiaty i ogromną ramę z kolażem zdjęć. Słuchał pochwał, krzyków, pieśni. Nic więc dziwnego, że i łza się zakręciła w oku. - To wszystko przeszło moje najśmielsze oczekiwania - mówił później napastnik "Super Expressowi".
W książce Pawła Wilkowicza "Nienasycony" dodawał: - Odchodziłem do Bayernu, którego wszyscy nienawidzą. Jakbym odchodził z Lecha do Legii. Ale kilkadziesiąt ludzi skandowało moje nazwisko. Jestem z tego dumny.
Borussię pożegnał finałem Pucharu Niemiec, w którym rywalem był Bayern właśnie. Rywale wygrali 2:0. Polak zakończył sezon bez trofeum, ale przekonał do siebie ostatnich niedowiarków. Ugruntował markę, zyskał i podziw, szacunek. A po puchary przeprowadził się do Monachium.