Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Czego nauczył się pan w Anglii?
Dusan Kuciak, bramkarz Lechii Gdańsk: Muszę przyznać, że się uspokoiłem.
To znaczy?
Spokorniałem. Do tej pory grałem regularnie, a tu nagle trybuny. Nie wiedziałem, co się dzieje, dlaczego. Człowiek przestaje wtedy myśleć tylko o piłce i skupia się na życiu codziennym, rodzinie. Dziś nie przejmuję się tym, czego nie mogę zmienić. Przed wyjazdem z Polski częściej zwracałem na to uwagę. Muszę podziękować żonie, która wytrzymuje ze mną zwłaszcza te trudniejsze momenty. A ich nie brakowało.
Na przykład?
W Anglii częściej mnie wysłuchiwała, tego właśnie potrzebowałem. Niekiedy byłem sfrustrowany. Trudno się dziwić, przyjechałem grać, a nie siedzieć na trybunach. Żona Lucia często mi radziła, przychodziła na moje treningi. Zmieniłem nastawienie na pozytywne. Jej należą się podziękowania za to, jakim jestem człowiekiem i bramkarzem. Potrafi mnie skrytykować, że się na przykład źle ustawię, ale i pochwalić lub podpowiedzieć. W Anglii nauczyłem się pracować mentalnie.
ZOBACZ WIDEO Pewna wygrana AS Roma. Zobacz skrót meczu z Bologna FC [ZDJĘCIA ELEVEN]
W jaki sposób?
Nie interesuję się już tym, co dzieje się dookoła mnie. W Hull każdy żył swoimi sprawami. Tam jest znacznie mniej negatywnych emocji niż w Polsce. Tutaj media muszą jakoś "sprzedać" materiał, a Kuciak to dobry temat. "Zrobił to, powiedział tamto" - i w internecie się dzieje. Wiem, jak to tu funkcjonuje. Staram się myśleć bardziej pozytywnie niż wcześniej. Nauczyłem się również, w jaki sposób podpowiadać kolegom z drużyny, jak reagować na różne sytuacje.
Bardziej spokojnie?
Myślę, że jestem teraz bardziej opanowany. Zawsze krzyczę na kolegów w trakcie meczu, ale nie obraźliwie. Po mnie po prostu od razu widać, jak coś mi się nie podoba. Teraz zwracam komuś uwagę dopiero za którymś razem, nie natychmiast. Trochę zaczekam, ochłonę i dopiero coś powiem. Wcześniej może nie robiłem tego w odpowiednich momentach. Wiem, że w telewizji moje zachowanie może wyglądać trochę dziwnie. Na przykład, gdy gestykuluję. Jestem wysoki, macham rękoma. Przecież nie splotę ich za plecami i nie będę mówił szeptem. Ktoś musi krzyczeć, pobudzać. Pod tym względem się nie zmienię, choć i tak to zrobiłem. Mam nadzieję, że będziemy grali jeszcze lepiej i będę mógł mówić tylko: w prawo, w lewo i brawo. Człowiekiem jestem takim, jak byłem.
Lubi to pan podkreślać.
Wiem, że krąży o mnie opinia, że jestem trudny i niekoleżeński. Podkreślam, zresztą pewnie to samo myśli każdy człowiek: nie koleguję się ze wszystkimi. Wybieram sobie znajomych, z którymi chcę utrzymywać kontakt. Nie będę siedział przy stole z kimś na siłę. Z kimś, kto zabiera mi pozytywną energię. To normalne. Nie jest to nic złego.
Rok w Hull wspomina pan pozytywnie?
Nauczyłem się dobrze języka angielskiego, choć zabrało mi to trochę czasu. Nie pojechałem do Anglii siedzieć i nic nie robić. Trenowałem i to dużo więcej. Mam szczęście do trenerów bramkarzy. Na fachowców i zarazem dobrych ludzi trafiłem w Żylinie, Legii i Hull. Z każdym mogłem porozmawiać, miałem do nich zaufanie. Jeżeli mi coś nie pasowało, mówiłem o tym głośno. Oni wiedzieli, jak ze mną pracować. Nie grałem, ale mogłem za to więcej ćwiczyć. Regularnie prosiłem trenera bramkarzy o wydłużenie zajęć. Mówiłem mu, co chcę poprawić, a on wymyślał dodatkowe ćwiczenia. Ulepszyłem chwyt, grę nogami, technikę upadku. Przychodziłem też więcej na siłownię. Pracowałem na swoją szansę. Czekałem, chciałem pokazać, że zasługuję na grę. Może gdybym był młodszy, to zostałbym w Anglii dłużej, ale rok to zdecydowanie za dużo, zwłaszcza w moim wieku. Musiałem poszukać miejsca, gdzie ktoś mi w końcu zaufa.
Przez dwanaście miesięcy rozegrał pan tylko jeden mecz w pierwszej drużynie.
Ale występowałem też w rezerwach. Dla mnie to również się liczyło. Jestem na tyle doświadczonym i ogranym bramkarzem, że nie zatrzymało to mojego rozwoju.
Przez większość czasu był nawet trzecim bramkarzem.
Może nie byłem wystarczająco dobry? Ten rok wspominam jako miłe doświadczenie. Nauczyłem się języka i nie ma co ukrywać: zarobiłem dobre pieniądze. Odszedłem z Legii spełniać swoje marzenia, których nie udało mi się spełnić. Ale to był owocny czas
Będzie chciał pan jeszcze spróbować na Wyspach?
Wszystko jest możliwe, ale na razie myślę o tym, co mam. W przyszłości będę lepiej dobierał ludzi, którzy mi doradzają.
Przy transferze do Hull ktoś panu źle doradził?
Nie chcę do tego wracać. Powiem tak: decyzja i tak na końcu była moja. W Anglii żyło mi się jednak bardzo dobrze. Dużo pomogli mi Polacy.
Czyli jednak nie jesteśmy takim złym narodem...
Po moim wcześniejszym wywiadzie (dla Izy Koprowiak z "Przeglądu Sportowego" - przyp. red.) przeprosiłem Polaków, którzy poczuli się urażeni moimi słowami. Po prostu akurat w Warszawie trafiłem na kilka osób, które nie zachowały się wobec mnie fair. Chodziło mi tylko o nich, nie o cały kraj. To samo mogło zdarzyć się na Słowacji czy Anglii. W każdym razie w Hull mieszka wielu Polaków, są tam również restauracje z waszym jedzeniem. Szukałem u nich pomocy. Łatwiej było mi zaufać Polakowi niż Anglikowi, porozumieć się. Pomagali załatwić mieszkanie, transport na lotnisko czy opłacić rachunki. To bardzo mili ludzie.
Dom po panu przejął Kamil Grosicki.
Kamil często do mnie pisał w tej sprawie. Rozumiałem go, choć doradzałem, żeby na początku wynajął mniejsze mieszkanie. Myślał, że szybko znajdzie dom, nie znał jeszcze realiów w tym mieście. To nie jest tam takie proste. Zrobił po swojemu. Ja na ten dom czekałem blisko pół roku, on półtora miesiąca. Kilka dni na załatwieni formalności znalazłem dopiero podczas ostatniej przerwy na mecze reprezentacji. Myślę jednak, że warto było zaczekać.
Grosicki powiedział, że odżył po przeprowadzce z hotelu.
Miałem podobnie. Przez pół roku mieszkaliśmy z rodziną raz tu, raz tam. Człowiek nie mógł się skupić do końca na piłce, trzeba było kombinować: hotel, jedno mieszkanie, drugie mieszkanie. Ciągłe przeprowadzki. Po wprowadzeniu się do domu nasze życie zmieniło się w bajkę. Moja córka Zara mogła pójść w końcu do przedszkola. Żona mogła przygotować mi to, czego potrzebuję. Mieszkaliśmy z dala od miasta. Mieliśmy duży ogród, świetnie rozmieszczone pokoje wewnątrz. Wszystko tam do siebie pasuje. Zazdroszczę Kamilowi, chciałbym mieć taki w Gdańsku.
Zamiast takiego domu ma pan kontrakt do 2019 roku z Lechią.
Negocjowaliśmy tydzień. Osiągnęliśmy porozumienie, jestem zadowolony, będę mógł teraz poukładać sprawy prywatne. Mogę spokojnie zapisać córkę do szkoły w Gdańsku. Mogę planować. Ja wiedziałem, że sobie poradzę, że nie zapomniałem, jak się gra w piłkę przez rok.
Od początku miał pan taki plan, by zostać w Lechii na dłużej?
Zaczynałem od nastawienia, że chcę po prostu grać, a nie tyko trenować. Dużo zależy od szczęścia, od tego, jak ułożą się pierwsze mecze. To nie było proste znaleźć klub. Lechia jest zespołem, który ma przed sobą ogromne perspektywy.
Nie myślał pan o powrocie do Legii?
Dobrze się tam czułem, ale nigdy nie byłem legionistą. Tak mogą myśleć o sobie wychowankowie. Jestem obcokrajowcem. Dla mnie legionistą jest Artur Boruc. Podchodziłem do transferu normalnie: idę tam, gdzie mnie chcą. Nic na siłę.
Podpisując kontrakt z Lechią powiedział pan, że...
Walczymy o mistrzostwo.
A po meczu z Legią, że dziennikarze wywierają na was presję.
Powiedziałem to zaraz po spotkaniu, były emocje, starałem się uspokoić całą atmosferę związaną z walką o tytuł. Mogłem się nieprecyzyjnie wyrazić.
To w końcu jak jest z tym mistrzostwem, walczycie o tytuł, czy nie?
Ja mam swoje cele i klub też. Wielu ludzi w Lechii chce mistrzostwa, ale nie możemy podchodzić do spotkań z nastawieniem, że musimy je wywalczyć. Myślę, że Lechia ma to przed sobą, trzeba dać klubowi trochę czasu. Mówić można wiele, ale trzeba działać.