W pożarze stadionu zginęło 56 osób. Drewniane trybuny okazały się śmiertelną pułapką dla kibiców
Był piękny majowy dzień. 12-letni kibic Bradford City razem z bliskimi poszedł na mecz, żeby fetować awans swojego zespołu. Do domu wrócił jednak sam. Jego brat, ojciec, wuj i dziadek spalili się żywcem na trybunach. Od tej tragedii mijają 32 lata.
Maj 1985 roku zapisał się czarnymi zgłoskami w historii brytyjskiego futbolu. Na stadionie Valley Parade w Bradford doszło wówczas do tragedii, o której dziś mało kto pamięta. Powód? Dwa tygodnie później wydarzyła się bowiem katastrofa na Heysel - w wyniku zamieszek pomiędzy angielskimi i włoskimi kibicami przed meczem Juventusu Turyn z Liverpoolem zginęło 39 osób. To na tej tragedii skupiły się oczy całego świata. Dla mieszkańców Bradford data 11 maja 1985 jest jednak nie do wymazania z pamięci.
Zabrakło dwóch dni
Tego dnia zagorzały sympatyk drużyny piłkarskiej Bradford City, Martin Fletcher, nie zapomni do końca życia. 12-letni chłopiec razem ze swoim młodszym bratem, ojcem, wujkiem i dziadkiem udał się na Valley Parade, gdzie jego ukochany klub miał świętować awans do drugiej ligi.
Kiedy sędzia rozpoczął mecz, nikt ze zgromadzonych na stadionie nie mógł przeczuwać, że za kilkadziesiąt minut rozegra się jedna z najstraszniejszych tragedii w historii piłki nożnej. Wcześniej pojawiały się wprawdzie sygnały, że stadion nie spełnia wymogów bezpieczeństwa, lecz dla kibiców, działaczy i piłkarzy z hrabstwa West Yorkshire feralnego - jak się później okazało - dnia nie miało to większego znaczenia.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Inter Mediolan przegrywa mecz za meczem [ZDJĘCIA ELEVEN]
Wszyscy żyli bowiem fetą z powodu awansu zespołu z Valley Parade do drugiej ligi. Tym bardziej, że po ostatnim meczu sezonu przestarzały stadion miał zostać przebudowany. Rozbiórkę obiektu zaplanowano dwa dni po meczu z Lincoln City. Na miejscu drewnianej trybuny miał stanąć zadaszony, betonowy sektor dla kibiców. Koszt inwestycji przewidywano na kwotę 400 tys. funtów.
Płonęli żywcem
Los okrutnie zadrwił jednak z wszelkich planów. W 40. minucie spotkania Bradford vs Lincoln realizator transmisji telewizyjnej zwrócił kamerę na trybunę główną, gdzie pojawił się ogień. Wtedy nie było jeszcze mowy o żadnej panice. Kibice powoli zaczęli przemieszczać się ze strefy zagrożonej pożarem. Część fanów znalazła się na płycie boiska. Tam kontynuowali chóralne śpiewy. Nie zdawali sobie kompletnie sprawy z ogromnego niebezpieczeństwa.
Policja apelowała o zachowanie spokoju i powolne opuszczenie trybun, lecz sprawy szybko zaczęły wymykać się spod kontroli. Ogień, który w błyskawicznym tempie rozchodził się po stumetrowej konstrukcji, zaskoczył kibiców. Dla wielu z nich rozpoczęła się paniczna ucieczka przed żywiołem. Widzowie przed telewizorami byli świadkiem wstrząsających scen. Z jednej strony wiwatujący ludzie na boisku, gdzie nadal trwała zabawa, a z drugiej - walka setek osób o własne życie.NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O: MĘŻCZYŹNIE, KTÓREGO POKAZAŁY KAMERY TELEWIZYJNE, OGROMNYM ODSZKODOWANIU DLA RODZIN POSZKODOWANYCH ORAZ PEWNYM DZIENNIKARSKIM ŚLEDZTWIE.