- Zasłużyliśmy na zwycięstwo, a przegraliśmy po golu ze spalonego! - przekonywał Filippo Inzaghi. - Skoro był spalony, to czemu nikt nie protestował? - odpowiadał Predrag Mijatović. Choć od ostatniego finału Ligi Mistrzów pomiędzy Juventusem Turyn a Realem Madryt minęło 19 lat, kibice obu drużyn wciąż żyją wydarzeniami z Amsterdam ArenA i przekonują, że to właśnie im należało się zwycięstwo.
W sobotę dojdzie do rewanżu, tym razem na Millenium Stadium w Cardiff. Sytuacja się zmieniła i teraz faworytem są Królewscy. 20 maja 1998 roku zdecydowanie większe szanse dawano mistrzowi Włoch.
W latach 90-tych ubiegłego wieku kluby z Półwyspu Apenińskiego dominowały na Starym Kontynencie. Dość powiedzieć, że przez pierwszych siedem edycji Ligi Mistrzów do finału zawsze dochodziła drużyna z Serie A. W 1994 roku trofeum udało się zdobyć Milanowi, a dwa lata później po raz pierwszy triumfował Juventus, dla którego były to lata świetności.
W połowie lat 90-tych mało która drużyna w Europie potrafiła stanąć na drodze ekipy Marcello Lippiego. Absolutną gwiazdą Starej Damy był młodziutki Alessandro Del Piero, którego media określały następcą Roberto Baggio. I nawet gdy zespół opuszczali Fabrizio Ravanelli czy Gianluca Vialli, szybko pojawiali się równie znakomici następcy, jak Filippo Inzaghi czy Christian Vieri.
ZOBACZ WIDEO Czynnik ludzki nie może decydować o stracie milionów Euro. Dyskusja na temat systemu VAR w #dzieńdobryWP
Przed sezonem 1997/1998 do zespołu dołączył ponadto Edgar Davids, który wzmocnił i tak niezwykle już silną drugą linię. Nic dziwnego, że w Serie A nie mieli sobie równych. I choć w Lidze Mistrzów pojawiały się porażki, to Stara Dama pewnie zmierzała do finału. W półfinale Juventus nie miał większych problemów z pokonaniem rewelacyjnego AS Monaco, gdzie pierwsze skrzypce grali Thierry Henry i David Trezegeut. Klasą samą dla siebie był Del Piero, który w dwumeczu strzelił aż cztery gole.
Zupełnie inne nastroje panowały wówczas w Madrycie. Real przeżywał wówczas ciężkie chwile - choć miał w swoim składzie tak znakomitych napastników jak David Suker, Predrag Mijatović, Raul czy Fernando Morientes, notował słabe wyniki. Fatalne błędy popełniała obrona, a wiek coraz częściej wypominano nawet Manuelowi Sanchisowi. W całym sezonie ligowym Real zanotował aż 12 remisów i zakończył rozgrywki dopiero na czwartym miejscu, nie tylko za Barceloną, ale i za Athletikiem Bilbao i Realem Sociedad.
Lepiej było w Lidze Mistrzów. Tu Królewscy gromili kolejnych rywali: Rosenborg Trondheim, FC Porto, Olympiakos Pireus, a w ćwierćfinale Bayer Leverkusen. W półfinale los skojarzył ich z obrońcą tytułu, Borussią Dortmund. I znów atutem okazało się Santiago Bernabeu, gdzie przegrywali wszyscy. Przegrało też BVB (0:2), a w rewanżu nie potrafiło odrobić strat (0:0).
Przed finałem na Amsterdam ArenA faworytem było jednak Juve. W hiszpańskich mediach pisano, że nawet zwycięstwo w Lidze Mistrzów nie uratuje od zwolnienia Juppa Heynckesa. Atmosfera była więc słaba, ale piłkarze postanowili uratować twarz. Niemiecki szkoleniowiec postanowił wyeliminować najważniejszego piłkarza Starej Damy, Zinedine'a Zidane'a, którym miał zająć się jego rodak Christian Karambeu.
Pierwsza połowa potwierdziła oczekiwania fachowców. To Juventus miał przewagę i częściej przebywał w polu karnym rywali. Schowany za podwójną gardą Real liczył na kontrataki. I to właśnie po jednej szybkiej akcji to Królewscy stworzyli sobie najlepszą okazję do objęcia prowadzenia, jednak po dośrodkowaniu Mijatovicia minimalnie pomylił się Raul.
W drugiej części gry do roboty wzięli się zawodnicy Lippiego. Najpierw po zamieszaniu w polu karnym minimalnie pomylił się Marco Iuliano, a po chwili strzał Del Piero z najwyższym trudem odbił Bodo Illgner. I gdy wydawało się, że to Juventus otworzy wynik, ponownie zaatakowali Królewscy.
W 66. minucie piłkę w "16" Juve wstrzelił Roberto Carlos. Ta przypadkowo trafiła do Mijatovicia, który minął rozpaczliwie interweniującego Angelo Peruzziego i z ostrego kąta posłał piłkę do siatki. Po chwili reprezentant Jugosławii utonął w objęciach kolegów. I choć Włosi rzucili się do ataku, pozbawieni geniuszu Zidane'a niewiele mogli zdziałać. Wynik 1:0 utrzymał się do końcowego gwizdka Helmuta Krugga.
Bohaterem spotkania został więc oczywiście Mijatović, który przez kilkanaście dni do finału w tajemnicy przed Heynckesem leczył uraz łydki, a przed pierwszym gwizdkiem poinformował Davora Sukera, że na pewno strzeli zwycięskiego gola.
- Spełniłem wówczas marzenie każdego kibica Realu. To było niesamowite uczucie - mówił lata później Jugosłowianin. Sam jednak przyznawał, że największe pochwały należą się jego koledze z drużyny Christianowi Karambeu, który wyłączył z gry Zidane'a. - Bez niego nie byłoby tego zwycięstwa - przekonywał.
W 1998 roku wielki Zizou był jednym z największych przegranych finału Ligi Mistrzów. Po raz drugi był bliski sięgnięcia po najważniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie, ale zawiódł. Niepowodzenie odbił sobie kilka lat później, już w barwach... Realu Madryt. To po jego pięknym strzale Królewscy pokonali Bayer Leverkusen 2:1 i w 2002 roku zostali najlepszą drużyną w Europie.
Teraz Zidane również prowadzi Los Blancos do sukcesów, już jako szkoleniowiec. Czy w sobotę pogrąży swój były klub? Jeśli tak, stanie się pierwszym w historii trenerem, który doprowadzi ten sam zespół to dwóch triumfów w Lidze Mistrzów rok po roku.