Transfer do Realu negocjowała nocą jego żona. Mistrz świata Bodo Illgner ufał jej w pełni

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Alexander Hassenstein/Bongarts
Getty Images / Alexander Hassenstein/Bongarts
zdjęcie autora artykułu

W 1998 r. w finale Ligi Mistrzów Real Madryt wygrał z Juventusem 1:0. Bramki "Królewskich" strzegł wówczas Bodo Illgner. Dwa lata wcześniej Niemiec trafił do klubu z Santiago Bernabeu dzięki... przebojowej żonie, która prowadziła jego interesy.

19 lat temu na Amsterdam ArenA Bodo Illgner zagrał bardzo pewnie, choć bez fajerwerków. Rywale nie zmusili go do jakiegoś nadludzkiego wysiłku. Obronił cztery uderzenia gwiazd Juventusu: Didiera Deschampsa, Filippo Inzaghiego (dwa razy) i Edgara Davidsa. Jego koledzy celnie strzelali tylko trzy razy, ale za to byli skuteczniejsi. Po golu Predraga Mijatovicia Real Madryt wygrał z Juventusem Turyn w finale Ligi Mistrzów w 1998 r. (w sobotę, 3 czerwca, te same zespoły zagrają o trofeum w Cardiff).

Dla Illgnera triumf w Champions League był brakującym elementem w układance. Mógł świętować zdobycie najważniejszego trofeum w piłce klubowej, bo wcześniej osiągnął szczyt z drużyną narodową. W 1990 r. prowadzona przez Franza Beckenbauera Republika Federalna Niemiec wywalczyła mistrzostwo świata we Włoszech, a Illgner przeszedł do historii jako pierwszy bramkarz, który nie stracił gola w finale (1:0 z Argentyną) mundialu.

Tak Illgner cieszył się z triumfu w LM w 1998 r.

Fot. Michael Urban/PH/CLH/Reuters
Fot. Michael Urban/PH/CLH/Reuters

Illgner to jeden z najlepszych niemieckich golkiperów w historii, ale od lat pozostaje postacią bardzo zagadkową, a obecnie nieco zapomnianą. Urodzony w Koblencji sportowiec sam się do tego przyczynił. Nigdy nie przepadał za byciem na świeczniku. Wywiadów udzielał niechętnie, trudno było zdobyć jego autograf. - Zawsze wyróżniała go nieprzystępność, przy czym nie należy jej mylić z nieuprzejmością - pisał o nim dziennik "Die Welt". - Numerem jeden w kraju i w klubie nie zostaje się dzięki wielkim słowom, lecz dzięki wielkim czynom - powiedział kiedyś Bodo.

Żono, zostań moją menedżerką

Illgner miał to szczęście, że stała - i nadal stoi - za nim silna, pewna siebie, przebojowa blondynka. Kiedyś zaproponował małżonce Biance, by została jego menedżerką. Kobieta długo się nie wahała. To właśnie ona doprowadziła do tego, że Bodo trafił do wielkiego Realu. Zrobiła to w brawurowym stylu!

Bianca, o rok młodsza od Bodo, studiowała romanistykę. Później została stewardessą w Lufthansie, awansowała na stanowisko kierownicze. Robiła karierę, ale małżeństwu coraz bardziej zaczęła doskwierać rozłąka. - Mogliśmy się widywać bardzo rzadko. Mąż poprosił mnie więc, bym przestała pracować w Lufthansie - mówiła żona Illgnera w "Bildzie".

W 1994 r. Illgner miał negocjować nowy kontrakt z 1.FC Koeln - klubem, w którym występował od 1985 r. i z którego wybił się do drużyny narodowej. - Zapytał mnie, czy mogłabym poprowadzić rozmowy. On sam wolał się skupić na futbolu. Oboje ufaliśmy sobie bezgranicznie. Bodo był pewien, że będę negocjować na jego korzyść, a nie na swoją - tak jak robili to niektórzy menedżerowie - przyznała Bianca Illgner. Przed wizytą w klubie wypisała kilka tematów, które mogły pojawić się podczas rozmów. Podzieliła to na sprawy ważne i mniej istotne. Przy tych drugich nie zamierzała się upierać. Za to o ważne zapisy chciała walczyć jak lwica.

Kluczowa klauzula w umowie

- Zależało mi na tym, żeby Bodo miał wpisaną klauzulę, która umożliwiała mu odejście do zagranicznego klubu za cztery miliony marek. W każdym momencie. Działacze chcieli, by kwota wynosiła pięć milionów. Naciskałam na cztery - opisywała żona mistrza świata z 1990 r. Ostatecznie prezydent klubu Klaus Hartmann na to przystał.

Illgner podpisał nowy kontrakt z 1.FC Koeln. Miał on obowiązywać do 30 czerwca 1997 r. Działacze byli przekonani, że klubowa legenda nigdzie nie odejdzie. W mediach "odstraszali" potencjalnych chętnych: - Nie puścimy go za mniej niż dziesięć milionów marek - mówili. Tak jakby zapomnieli o klauzuli w kontrakcie. Bianca nie zapomniała...

Bodo (w barwach FC Koeln) i Bianca Illgnerowie oraz ich syn. Fot. Ruediger Fessel/Bongarts/Getty Images
Bodo (w barwach FC Koeln) i Bianca Illgnerowie oraz ich syn. Fot. Ruediger Fessel/Bongarts/Getty Images

30 sierpnia 1996 r. odezwał się Real. Tamten piątek był ostatnim dniem, w którym hiszpańskie kluby mogły dokonać transferów. O godz. 15.00 Bianca Illgner odebrała telefon. Bodo był jeszcze na treningu kolońskiej drużyny, na drugi dzień miał rozegrać mecz w Pucharze Niemiec.

Transferowy poker z "super machos"

Gdy o 17.00 wrócił do domu, zastał w nim nie tylko żonę, ale także znajomego prawnika. Bianca zadbała o wszystko. Wynajęła także prywatny samolot, który o godz. 20.00 miał ich zabrać z lotniska w Duesseldorfie do Madrytu. Rozpoczynał się transferowy poker, w którym główną rolę odgrywała przebojowa blondynka.

- Negocjowałam z całym prezydium Realu. Ja, kobieta, siedziałam przy stole z Hiszpanami, samymi facetami, "super machos" - opowiadała po latach Bianca Illgner. - Hiszpanie wywierali niesamowitą presję, bo uciekał im czas. Nie lubię być jednak pod presją. Chciałam raz jeszcze sprawdzić w spokoju kontrakt. Wtedy oni strasznie się zdenerwowali. Na szczęście wszystko się udało - dodała.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., JAK NA TRANSFER ILLGNERA DO MADRYTU ZAREAGOWALI NIEMIECCY DZIAŁACZE I DLACZEGO ŻONA BRAMKARZA ZDENERWOWAŁA SELEKCJONERA REPREZENTACJI NIEMIEC [nextpage]Kontrakt z Realem Madryt został podpisany o godz. 23.56. Minutę przed północą przefaksowano go do hiszpańskiej federacji. Transfer stał się faktem. Bodo dostał dużą podwyżkę. W Kolonii zarabiał rocznie milion marek brutto. Real dał mu sześć milionów marek za trzy lata. Netto. Pozostawała jeszcze jedna kwestia do załatwienia. Jak powiedzieć działaczom FC Koeln, że Illgner nie jest już ich piłkarzem?

Szok w Kolonii

Bianca także i to wzięła na siebie. - O godz. 4.00 zadzwoniłam do Wolfganga Loosa (dyrektora wykonawczego i menedżera klubu z Kolonii - przyp. red.) - wspominała. Zaspany działacz początkowo nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - Cztery miliony? Real? Transfer? Jaki transfer? - pytał zszokowany. - Twierdził, że nie ma takiej klauzuli w umowie. Powiedziałam mu: "Jest. Bo sama ją wynegocjowałam!" - kontynuowała żona byłego bramkarza "Królewskich".

Dla działaczy klubu z Kolonii był to nie lada cios. Z dnia na dzień stracili podstawowego bramkarza, a nie byli na to przygotowani. Zgubiła ich nieostrożność, zapomnieli o zapisie w kontrakcie. Przechytrzyła ich kobieta. Prezydent Hartmann przyznał po latach, że Bianca Illgner była silną osobowością.

- Żona Illgnera miała na niego silny wpływ, a przy okazji buntowała inne partnerki piłkarzy FC. Kiedyś panie chciały być z drużyną w tym samym hotelu na zgrupowaniu. Powiedziałem jej: "To nie jest wycieczka firmowa, na której możecie się obściskiwać ze swoimi mężczyznami". Ona odparła: "To przeniesiemy się do innego hotelu". Nie mogłem jej w tym przeszkodzić. Trzeba było uważać - mówił Klaus Hartmann w rozmowie z kolońskim "Expressem" w 2015 r.

O pani Illgner chciałby zapomnieć także Berti Vogts. Były selekcjoner reprezentacji Niemiec miał z nią do czynienia podczas mistrzostw świata w USA w 1994 r. Twierdził, że żona bramkarza, a także m.in. małżonka Stefana Effenberga, Martina, psuły atmosferę w kadrze. Niemcy odpadli w ćwierćfinale z Bułgarią, co zostało odebrane niemal jako klęska. Vogts przyznał po turnieju, że popełnił jeden błąd - wystawiając Illgnera, zamiast Andreasa Koepke. Mistrz świata z 1990 r. też wspominał o błędzie. Za namową małżonki ogłosił rozbrat z drużyną narodową, w której rozegrał 54 mecze.

Awantura o dwie niezapłacone pensje

O tym, że Bianca Illgner potrafiła rozpętać wojnę i postawić na swoim, najlepiej świadczy anegdota, którą sama opowiedziała. Jesienią 1996 r. Illgner nie dostał pierwszych dwóch pensji w Realu. Jego menedżerka nie zamierzała tak zostawić tej sprawy. Wparowała do gabinetu szefów klubu i zrobiła awanturę. - Powiedziałam: "Nie odejdę stąd, dopóki mój mąż nie dostanie należnych pieniędzy!" - relacjonowała żona bramkarza w "Bildzie". Pomogło. Kilka minut później Bodo stał przed klubowym sejfem, a pieniądze - wówczas jeszcze pesety - były upychane do plastikowych worków. - Dopiero później dowiedziałam się, że w tamtym czasie żaden piłkarz Realu nie dostawał pensji, bo klub przeżywał finansowe problemy - dodała Bianca.

W klubie z Santiago Bernabeu Illgner występował do 2001 r. Zdobył z nim dwa mistrzostwa Hiszpanii, świętował także drugi triumf w Lidze Mistrzów (w 2000 r.), ale już tylko w roli rezerwowego. W 1999 r. stracił bowiem miejsce w składzie na rzecz wschodzącej gwiazdy, Ikera Casillasa. Odejście z Madrytu stanowiło zarazem zakończeniem kariery.

To jedno z najnowszych zdjęć państwa Illgnerów.

W maju br. Bodo i Bianca (mają troje dzieci) obchodzili 27. rocznicę ślubu. Mieszkają w Boca Raton na Florydzie, ale mają także posiadłości w Miami i w okolicach Alicante. Illgner na sportowej emeryturze "otworzył się" na media. Został m.in. ekspertem telewizji beIN, a w wywiadzie z niemiecką agencją SID przyznał, że chętnie podjąłby pracę w roli dyrektora sportowego któregoś z klubów Bundesligi.

Bianca Illgner po latach odczuwa satysfakcję. Poradziła sobie w zdominowanym przez mężczyzn świecie futbolu. Dała także przykład innym kobietom związanym z piłkarzami, że należy brać los w swoje ręce i wyjść z cienia swoich partnerów.

- Nie lubię słowa "Spielerfrau" ("żona piłkarza" - przyp. red.). Brzmi to jak jakiś dodatek, przywieszka. To świetnie, że obecne partnerki zawodników idą swoją drogą, robią kariery - mówiła w 2014 r., wskazując m.in. na piosenkarkę Mandy Capristo, partnerkę Mesuta Oezila.

ZOBACZ WIDEO: Już jutro finał LM. Tak wyglądają drużyny przed meczem

Źródło artykułu: