Po końcowym gwizdku sędziego w meczu Ruchu z Górnikiem (2:2) w piętek część kibiców wbiegła na murawę, chcąc zabrać od piłkarzy koszulki. Na boisku momentalnie pojawiła się policja, w tym także policja konna. Reakcja zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Zatrzymano kilku młodzieńców, którzy wbiegli na murawę. Miałem wrażenie, że działania stróżów prawa mają na celu doprowadzenie do groźniejszej konfrontacji.
Dobrze pamiętam to, co wydarzyło się przy Cichej 21 czerwca 1989 roku. Zaczęło się od tego samego. Po mistrzostwie Polski zdobytym przez Ruch kibice wbiegli na murawę, ale nadziali się na milicjantów. Wtedy doszło do regularnej rozróby. Tym razem eskalacji agresji nie było, ale niewiele brakowało.
Przyznam, że dopiero po spotkaniu zorientowałem się, że grupa fotoreporterów, która po godzinie gry weszła na obiekt w... narzutkach przeznaczonych dla reprezentantów mediów obsługujących mecz, to policjanci w cywilu. Można zrozumieć, że obawiano się o to, że na obiekcie może dojść do zamieszek. Wszak fani Ruchu odgrażali się, że odwdzięczą się piłkarzom za spadek. Ktoś wierzył w te słowa?
Wiadomo było także, że część najzagorzalszych sympatyków Ruchu Chorzów chce zakończyć z przytupem fatalny dla klubu sezon. Dlatego też dla nikogo nie było zaskoczeniem to, co wydarzyło się przy Cichej w drugiej połowie meczu. W trakcie spotkania kibice rzucali racami na boisko, palili szaliki, ostatecznie dali się przekonać trenerom i niektórym działaczom i pozwolili dograć do końca. I to była podstawowa wpadka organizacyjna. Nie tylko mnie zdziwiło, że mecz został wznowiony.
Policja powinna chronić porządku, tym razem jednak przesadziła. Nie popieram wcześniejszego zachowania kibiców Ruchu, którzy przerwali mecz i skazali klub na kolejne kary, jednak to, co potem pokazali stróże prawa, przekonało mnie, że do normalności u nas jeszcze daleko.
Nie dość, że policjanci przebrali się za przedstawicieli mediów to po spotkaniu omal nie wywołali poważniejszych zamieszek.